Artykuły

Dla spragnionych klasyki

"Bracia Karamazow" Fiodora Dostojewskiego w reż. Stanisława Melskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Na "Braciach Karamazow" w Teatrze Polskim publiczność zrywa boki, a gremialny śmiech towarzyszy przede wszystkim scenom z udziałem kobiet, bohaterek powieści Dostojewskiego. U Stanisława Melskiego to niemal bez wyjątku histeryczki, opętane burzą hormonów idiotki, naiwne, głupie, podłe, wyrachowane, z rzadkimi przebłyskami szlachetniejszych uczuć.

Trudno się nawet dziwić, że pijackie refleksje Fiodora (Dariusz Bereski) na temat postępowania z kobietami, budzą taki aplauz widowni. Do zbrodni w "Braciach" według Melskiego pewnie wcale by nie doszło, gdyby nie te przeklęte baby.

Jednak u Melskiego zadziwia skuteczność, z jaką odziera portrety Gruszeńki (Beata Śliwińska), Katarzyny Iwanowny (Justyna Jeleń) czy Lizy (Alicja Baran) z empatii spojrzenia Dostojewskiego, który widział je jako ofiary uwikłane w społeczne reguły i ekonomię.

Gdyby nie to, że "Bracia" trwają 3,5 godziny, można by ten spektakl potraktować jako sporządzony z dystansem ekstrakt z Dostojewskiego. Jest tu solidna porcja alkoholu wzmacniająca duchowe rozterki, kilka rozpalonych młodych głów, konflikt między wiarą a rozumem, namiętność i zbrodnia. Wszystko to osadzone w klasycznym kostiumie i scenografii Małgorzaty Żak (jej sztywność burzą jedynie wielkie, inspirowane rosyjskimi ikonami płótna).

Jednak intencja Melskiego jest niejasna, bo reżyser każe aktorom podkreślać emocje u Dostojewskiego grubą krechą tak, jakby w tekście niewystarczająco od nich pulsowało. Przez to wyolbrzymienie partie spektaklu ocierają się o farsowość, podczas gdy inne brzmią nieznośnie patetycznie.

Chcesz wiedzieć, czym żyje Wrocław? Zapisz się na nasz codzienny newsletter, a nic Cię nie ominie

Tatuś z piekła rodem

Kiedy na scenę wchodzi Dariusz Bereski w roli Fiodora, czyli tatusia z piekła rodem, szybko przestajemy się dziwić morderczym instynktom jego synów - jego aktorska szarża sprawia, że chętnie udusilibyśmy go własnymi rękami. On przynajmniej jest w swoim żywiole. Na drugim biegunie jest Marcin Piejaś jako Iwan Karamazow. Wysiłek Melskiego, żeby obudzić w nim szczyptę szaleństwa, pali na panewce mimo rozpaczliwych wysiłków aktora.

Iwona Stankiewicz, jako anioł, szatan, autor i śmierć zarazem, usiłuje demoniczność ograć, powiewając przyczepioną do ramion materią, ale demona w niej tyle, co w scenicznej Gruszeńce femme fatale.

Z trzech braci jedynie Dawid Olszowy jako Dymitr ma w sobie odrobinę charyzmy.Wiarygodnie wypadają Monika Bolly jako pani Chochłakow i Michał Chorosiński w roli polskiego oficera, adoratora Gruszeńki. Obie te drugoplanowe postaci łączy dystans, z jakim spoglądają na otoczenie. Może dlatego tak łatwo przyjąć ich perspektywę, śledząc ze zdumieniem sceniczną akcję, w której co i rusz ktoś na scenę wpada z impetem lub z niej wypada, niemal wszyscy histerycznie krzyczą, na przemian płacząc i śmiejąc się.

Krytyka teatru

Trudno w tym spektaklu odnaleźć czytelny klucz, którym Melski stara się otworzyć "Braci Karamazow". Przyglądając się odtworzonym z pietyzmem kostiumom z epoki, porozstawianym na scenie antykom, trudno uciec przed refleksją, że tak jak powieść Dostojewskiego jest krytyką lewicującej teorii Iwana, dowodzącego, że w świecie bez Boga wszystko jest dozwolone, tak przedstawienie ma być krytyką teatru, w którym wszystko wolno. Reżyser "Braci" próbuje dowieść, że tak jak nie można żyć bez czytelnego dekalogu reguł, tak samo nie można w ten sposób robić sztuki. Poszukującym spektaklom epoki Krzysztofa Mieszkowskiego [poprzedni dyrektor Teatru Polskiego - przyp. red.] przeciwstawia teatr, w którym sceniczny świat jest zamknięty w przyciasnym gorsecie.

W podzielonym jak współczesna Polska teatrze od lat padały argumenty przeciwko nadto awangardowemu kursowi obranemu przez poprzedniego dyrektora. "Chory z urojenia" (reż. Janusz Wiśniewski) oraz "Kordian" i "Ryszard III" (reż. Adam Sroka) miały być odpowiedzią na te szaleństwa. Poniosły porażkę w starciu z publicznością. Na tym tle "Bracia", mimo odklejenia od wszystkiego, czym żyje dziś współczesny polski teatr, są najbardziej strawni, najsprawniej zrealizowani. Sobotnia premiera była pierwszą za dyrekcji Cezarego Morawskiego, która wypełniła widownię Sceny im. Jerzego Grzegorzewskiego niemal do ostatniego miejsca. Czy "Bracia" przyciągną do Polskiego publiczność spragnioną klasyki w takim wydaniu? Przekonamy się wkrótce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji