Artykuły

Irydion

Warszawska premiera... Inauguracja nowego i nowoczesnego teatru. Na scenie arcydzieło polskiego repertuaru romantycznego "Irydion"- Krasińskiego. To było pięćdziesiąt lat temu. Teatr - to Teatr Polski w Warszawie. Pięćdziesiąt lat, a przecież w pamięci tych, którzy w ówczesnym spektaklu brali udział, we wspomnieniach artystów, organizatorów, współpracowników - premiera żywa i pamiętna do dziś.

Oto fragment sprawozdania "Gazety Warszawskiej" (rok 1913 nr 30), która o premierze "Irydiona" tak pisała:

"...Oto pierwszy raz na ziemi naszej brzmi słowo poety tak. jak brzmieć powinno, raz pierwszy dano utworowi temu ramy. które dlań wymarzył chyba sam autor... Z prawdziwym wzruszeniem patrzyliśmy przez cały czas na scenę, ze wzruszeniem mówię i z wdzięcznością dla tej harmonii i pietyzmu, z jakim kazano do nas mówić wielkiej sztuce. Duszą sztuki był pan Józef Węgrzyn, który grał Irydiona... Irydion woła: "Syn Amfilocha gnany jędzami jak niegdyś Orestes"... Przecież to była poza greckiej rzeźby i naprawdę widziało się furie wokoło głowy biednego bohatera, czuło się, że prócz niego ktoś jeszcze jest na scenie: jego zwątpienie, rozpacz niema i beznadziejność"...

A oto co czytamy, w pierwszym programie teatralnym w artykule zatytułowanym "Inscenizacja Irydiona", podpisanym literą S.:

"Teatr Polski przystępując do wystawienia "Irydiona" zdawał sobie dokładnie sprawę z odpowiedzialności wobec samego dzieła, jak i losów teatru, którego pierwsze życie miało się ucieleśnić w arcydziele, pięknym i głębokim, lecz "niescenicznym" w pojęciu tego słowa, z założenia, że obowiązkiem naszym jest uczynić wszystko czym Teatr rozporządza, by się przekonać w warunkach możliwie pomyślnych o rzeczywistej wartości scenicznej "Irydiona".

ARNOLD SZYFMAN, założyciel i dyrektor Teatru Polskiego, reżyser i inscenizator "Irydiona", wspomina trudne chwile rozpoczęcia prób, w nie dokończonym gmachu: "Wśród stuku młotów, gwizdu świdrów i szumu pary w zakładanych grzejnikach. Przez nie skończony nad sceną dach leciał śnieg białymi płatami na barankową czapkę Irydiona, gdy zapewniał zmarzniętego Heliogabala, że uratować goi, może tylko "syn kapłanki i Amfilocha Greka"... Takiego widowiska jak "Irydion" Warszawa nie oglądała od czasów gościny teatru księcia Meiningeńskiego. Monumentalność dekoracji i piękno kostiumów Frycza, szybkość zmian dekoracyjnych (dzięki scenie obrotowej...) nie widziane nigdy w Warszawie oświetlenie sceniczne, wreszcie sprawność całego widowiska i nowi aktorzy, wśród których prym dzierżyli Józef Węgrzyn i Edmund Weychert..." ("Teatr Polski w Warszawie 1913-1923").

Z KAROLEM FRYCZEM, wspaniałym scenografem, niezapomnianym artystą, którego tak wielki był wkład do warszawskiego spektaklu "Irydiona" - nie danym mi już było rozmawiać. O jego dekoracjach i kostiumach pisał m.in. w roku 1913 na premierze "Irydiona" wybitny teatrolog i krytyk Jan Lorentowicz:

"...Bohaterem wieczoru inauguracyjnego obok dyrektora teatru był dekorator p. Frycz. Jest to artysta wybitny, niezmiernie pracowity i sumienny, badacz i erudyta obdarzony wielkim smakiem. Poglądy swe wypowiedział dość jasno w drukowanej rozmowie ze współpracownikiem "Kuriera Ilustrowanego":

"Każda sztuka ma swoją odrębną fizjonomię artystyczną i musi mieć zastosowaną do własnego charakteru wystawę... Aktor na scenie, na tle dekoracji odpowiedniej, może się wydać mniejszym lub większym, może również nie pasować do niej zupełnie. Trzymam się zasady Wyspiańskiego, że na scenie wszystko da się zrobić, byle nie tak, jak się dzieje w życiu".

"...Najdrobniejsze szczegóły... traktował p. Frycz z pietyzmem nieznanym w warszawskich teatrach. Nie dojrzeliśmy ani jednego drobiazgu niedokończonego, ani cienia zwykłej u nas tandety scenicznej..."

(Jan Lorentowicz "20 lat Teatru").

WSPOMINA SEWERYNA BRONISZÓWNA

Kiedy sięgam pamięcią wstecz, odżywa przed moimi oczami "Irydion" wystawiona na otwarcie Teatru Polskiego. Nowy wspaniały gmach, nowi artyści, świetna kreacja Węgrzyna. Premiera odbyła się w mroźny, styczniowy dzień, kiedy mury nowego gmachu jeszcze nie obeschły. Grałam jedną ze służebnic i nawet ta mała rola napełniała mnie dumą. Po jakimś czasie zwrócono się do mnie z niezwykłą wówczas dla mnie propozycją, abym zastąpiła Stanisławę Wysocką, która musiała niespodziewanie wyjechać. Wysocka, wielka niezapomniana artystka grała w "Irydionie" główną rolę kobiecą - Kornelię. Dla mnie, młodziutkiej aktorki było to wielkie przeżycie. Odtwarzałam tę rolę parokrotnie i mogę powiedzieć, że to zastępstwo w pewnym sensie zaważyło na mojej drodze artystycznej. Jeden z krytyków, który oglądał mnie w tej roli napisał o mojej grze bardzo pochlebnie, podkreślając, że nie naśladowałam kreacji Wysockiej, tworząc swój własny sty] i że jest "spokojny o moją przyszłość". Odtąd obdarzano mnie zaufaniem i rozpoczęłam cykl ról z repertuaru klasycznego.

ANIELA MAŁKOWSKA (wówczas ANIELA ŁOMSKA)

Grałam w "Irydionie" jedną z czterech służebnic. Oprócz mnie grały: Seweryna Broniszówna, Zofia Kopczewska i Wanda Tatarkiewicz. Grałyśmy w pierwszym i ostatnim akcie, tak że w ciągu całego spektaklu pozostawałam w teatrze. Premiera "Irydiona" - to było wielkie, uroczyste święto. Nastrój niezwykły. Dyrektor Szyfman sprowadził z Krakowa utalentowanych aktorów, m.in. Stanisławę Wysocką, Edmunda Weycherta, Józefa Węgrzyna. Wielką sensacją była nowoczesność Teatru Polskiego. My aktorzy pasjonowaliśmy się ruchomą sceną. Każdy miał ogromną ochotę przejechać się na niej. Przy zmianie dekoracji stale nas rozpędzano. Ileż było śmiechu z tego powodu! Cieszyła nas każda nowość. Byliśmy młodzi...

WANDA TATARKIEWICZ-MAŁKOWSKA

Wspominając te bardzo dawne dzieje, jeszcze dziś odczuwam wzruszenie. Bo wzruszeni byliśmy wszyscy: aktorzy, reżyser, cała nasza ekipa. No i widownia. Pamiętam na premierze "Irydiona" Szyfmana siedzącego w dyrektorskiej loży na pierwszym piętrze, jak pełen emocji i zdenerwowania patrzył na swoje dzieło. Pamiętam olśniewający przepych dekoracji i kostiumów, Weycherta w roli Heliogabala, Duninównę jako Elsinoe, i siebie jak w towarzystwie trzech służebnic stoję na wysokich schodach. Poszczególne obrazy i sceny zacierają się w pamięci, lecz wrażenie niezwykłości tego spektaklu pozostało.

JAN KRUSZEWSKI

Pod koniec 1912 roku, w okresie wykańczania budynku Teatru Polskiego, ukazał się w prasie warszawskiej skład zespołu artystycznego nowej sceny. Czołowi artyści: Józef Węgrzyn, Kazimierz Junosza-Stępowski, Edmund Weychert, Władysław Grabowski - to byli młodzieńcy w wieku dyrektora teatru. Dyrektor Szyfman ogłosił apel do młodzieży studenckiej i słuchaczy studiów dramatycznych o wzięcie udziału w statystowaniu. Zgłosił się cały legion. Kandydatki na chrześcijanki były tak powabne, że poczęto wyrażać obawę o odpowiedni nastrój w katakumbach. Pamiętam, że Władysław Grabowski z właściwym sobie poczuciem-humoru proponował nawet wybór "miss katakumby". W szeregach aspiranckich znalazłem się i ja. Ponieważ miałem obycie w teatrach szkolnych i amatorskich - powierzono mi małą rólkę. Jak na młodego człowieka, któremu do poboru wojskowego brakował jeszcze cały rok, była to milowa kariera.

"Syn Amfilocha oparł głowę o nogi zmarłego, o stopy z marmuru..." - oto pierwsze słowa, które miał wypowiedzieć niewolnik. Ja go odtwarzałem. Wprawdzie tylko dwa zdania, ale jaki zaszczyt - pierwsze słowa w nowym, wielkim przybytku sztuki! Tymczasem - o srogi losie! Na jednej z końcowych prób, stremowany do ostateczności wygłaszam: "Syn Amfilocha oparł nogi o głowę zmarłego..." Ogólny śmiech nie daje mi dokończyć zdania, a dyrektor Szyfman skreśla "kwestię" zapewne W obawie, aby podobny lapsus nie przytrafił się aspirantowi na spektaklu. Nie przeszkodziło mi to jednak w otrzymaniu jeszcze w tym samym "Irydionie" większej roli.

Kiedy nie tak dawno odwiedziłem dyr. Szyfmana, jakże żywo stanął mi on w pamięci w ów niezapomniany wieczór sprzed pięćdziesięciu laty. Na skutek usilnego domagania się widowni, dwaj reżyserzy Maksymilian Węgrzyn i Aleksander Zelwerowicz wyprowadzili go przed kurtynę. Po raz pierwszy chyba stanął jakby nieporadny i zażenowany tą owacją... Publiczność powstała z miejsc..

WIKTOR MATERKO (elektryk):

W styczniu minęło 50 lat odkąd pracuję w Teatrze Polskim. Była to moja pierwsza posada zaraz po ukończeniu praktyki w szkole. Dobrze się pracowało z panem Szyfmanem. Pamiętam gorączkę przygotowań do premiery "Irydiona". Gmach teatru był jeszcze świeży, nie obeschnięte tynki, brak podłóg. Próby odbywały się na nie ukończonej scenie. Praca poszła mi gładko. Nie było żadnych awarii; Wszystko odbyło się szczęśliwie. Piękne to było przedstawienie. Sporo efektów świetlnych wspaniałe dekoracje p. Frycza, zachwycona publiczność.

HENRYK FILIPOWICZ (sufler):

Zaangażowany zostałem w styczniu 1913 roku po próbie kontrolnej "Irydiona". Była to jedna z końcowych prób. Pamiętam, że - jak wszyscy - podziwiałem grę aktorów, świetną wystawę sztuki, światła i inne rewelacje techniczne. Największe wrażenie wywarła na mnie gra Józefa Węgrzyna jako Irydiona, Weycherta (Heliogabala) i Sosnowskiego w roli Masynissy. Przypomina mi się taki incydent: byłem na przyjęciu u znajomych (miałem akurat wolny dzień). Około godziny ósmej wieczorem zajechało przed dom auto, co wówczas na krańcach miasta było dużą sensacją; Zjawił się kursor teatru z kartką wzywającą mnie do natychmiastowego stawienia się w teatrze, gdyż kolega-sufler zachorował. Muszę nadmienić, że suflerzy, jeśli wieczorem wychodzą z domu, obowiązani są zostawić wiadomość dokąd się udają. Po przyjeździe do teatru (przedstawienie już się zaczęło) ze zdziwieniem ujrzałem w budce suflerskiej jakąś obcą panią z egzemplarzem sztuki w ręku. Po krótkiej kontrowersji (nie chciała opuścić budki) odebrałem jej egzemplarz sztuki i zacząłem suflerować. Działo się to już w trakcie akcji na scenie i widziałem, że aktorzy byli wyraźnie zaniepokojeni, lecz po chwili poznawszy mnie uspokoili się i sztuka poszła dalej. W antrakcie wyjaśniło się, że kolega, który jako sufler prowadził "Irydiona", przyszedł na przedstawienie eskortowany przez swą małżonkę w takim stanie, że sam zdawał sobie sprawę z niemożliwości pełnienia obowiązku. Dał więc swej towarzyszce egzemplarz do ręki, posadził ją. w budce suflerskiej a sam poszedł się przespać. Nieporadność tej pani wcale nas nie zdziwiła, kiedy okazało się, że z zawodu była... akuszerką;

"Irydion" utrzymywał się w repertuarze Teatru Polskiego prawie przez cały rok. Wspaniałe plany na przyszłość jakie wówczas stały przed Teatrem Polskim, przerwała i skomplikowała I wojna światowa - kończy swe wspomnienia Henryk Filipowicz.

Takie to ważne i błahe sprawy łączą się z "Irydionem" wystawionym na otwarcie Teatru Polskiego w roku 1913.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji