Artykuły

Z Moniuszką w sercu

Z Marią Fołtyn rozmawia Sylwia Praśniewska.

Maria Fołtyn, wybitna polska śpiewaczka, reżyser operowy i propagatorka muzyki Stanisława Moniuszki jest laureatką dwóch międzynarodowych konkursów wokalnych, w Vercelli (1956) i Chiararte (1957). Śpiewała główne role w operach Pucciniego, Verdiego, Czajkowskiego, Wagnera, Moniuszki i innych kompozytorów. Jako reżyser wystawiła w Polsce i za granicą wszystkie opery Moniuszki. Przez 20 lat (1978-98) była dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Moniuszkowskiego w Kudowie Zdroju, od 12 lat tę samą funkcję sprawuje na Międzynarodowych Konkursach Wokalnych im. Stanisława Moniuszki w Warszawie. W 1988 r. założyła Towarzystwo Miłośników Muzyki Moniuszki. Przyznano jej wiele tytułów i nagród, m.in.: Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, tytuł honorowy "Zasłużony dla Kultury Narodowej". W 2000 r. otrzymała doktorat honoris causa Akademii Muzycznej im. K. Lipińskiego. Podczas Gali Operowej, zorganizowanej 1 lutego br. w Studiu Koncertowym Polskiego Radia, Maria Fołtyn uroczyście obchodziła jubileusz 80. urodzin i 55-lecia pracy artystycznej.

Z autobiograficznej książki "Żyłam sztuką, żyłam miłością..." wynika, że ma pani bardzo barwne życie.

- Zawsze uważałam swoje życie za jedną wielką przygodę. Owszem, nigdy nie brakowało w nim intensywnej pracy, ale garnęłam się przy tym do ciekawych ludzi, nie tylko w Polsce. Wiele podróżowałam, poznawałam inne kultury, fascynowała mnie różnorodność świata. Poza tym byłam atrakcyjna i lubiłam romansować. Z jednej strony mogę uznać swoje życie za wyjątkowo barwne, nawet bajkowe, a jednocześnie nie zawsze było ono łaskawe i usłane różami, miało też dużo kolców. Uważam jednak, że wielką sztuką jest umieć znieść cierpienie, a za różne krzywdy, jakich doświadczyłam, prędzej czy później spotykała mnie nagroda. Zawsze miałam przed sobą wyraźny cel do zrealizowania i świadomość podążania właściwą drogą. Doświadczyłam kreowania w różnych formach: poprzez własny śpiew, reżyserowanie i pracę pedagogiczną. Teraz jestem dyrektorem Konkursu Moniuszkowskiego i tym się cieszę. W kolejnych fazach życia mam szczęście spełniać się w coraz to inny sposób.

Jako śpiewaczka występowała pani z ogromną ekspresją. Czy to prawda, że z nadmiaru emocji zdarzyło się pani zemdleć na scenie?

- Zgadza się, były także inne nieprzewidziane sytuaq'e, na przykład kiedyś w Teatrze Roma zrzuciłam dekoracje. Grałam wtedy Balladynę i tuż przed zabiciem Aliny byłam tak pochłonięta sztuką, że biegnąc z nożem, wpadłam na dekoracje. Od tamtego czasu przy każdym kolejnym spektaklu panowie technicy trzymali je kurczowo.

Zajęła się pani reżyserią, ponieważ śpiewanie przestało pani wystarczać?

- W 1962 r. rozpoczęłam pracę w teatrze operowym w Lipsku. Tam zetknęłam się z zupełnie innym myśleniem reżyserskim i nowoczesnymi realizacjami scenicznymi. Opera w Polsce była wówczas teatrem w starym stylu, tradycyjnie prawie całą uwagę mieli przyciągać soliści, reszta była dodatkiem. Poza tym w wykonaniach śpiewaków liczyła się głównie nieskazitelność linii wokalnej. W niemieckim teatrze Felsenstein nadał występom wokalistów wulkaniczną wartość interpretacyjną. Spektakl przygotowywał sześć miesięcy, ale to było mistrzostwo, symbioza muzyki z kreatywnością aktorską. Śpiewacy nie byli sztuczni, stali się prawdziwymi bohaterami spektakli. W Lipsku otarłam się o teatr brechtowski, rewolucję teatralną, co było dla mnie bardzo poznawcze. Zauważono tam moje zainteresowanie i talent do reżyserii. Miałam już wtedy czterdzieści lat i stwierdziłam, że za późno robić karierę śpiewaczki na światowych scenach, choć wiele umiem. Postanowiłam, że po powrocie do Polski skończę studia reżyserskie. Chciałam się profesjonalnie przygotować do tego nowego kreowania, szukałam też intelektualnej pożywki.

Ze szczególnym zamiłowaniem reżyserowała pani opery Stanisława Moniuszki w najbardziej egzotycznych zakątkach świata...

- Na świecie wystawiałam dzieła Moniuszki na trzynastu scenach, m.in. w Ankarze, Nowosybirsku, Bukareszcie, Kubie, Meksyku. Reżyserowanie w innej kulturze nadawało operze coraz to nowy sens. Pokazywanie Moniuszki wciąż inaczej, w każdym narodzie na nowo było dla mnie fascynującym przeżyciem. Zanim za granicą wystawiłam spektakl, przez 2-3 miesiące mieszkałam w danym kraju i poznawałam jego kulturę. Starałam się niczego nie narzucać, wejść ze swoją realizacją teatralną wewnątrz danego narodu. Chciałam, żeby polską operę śpiewali w swoich językach, co też nadawało jej inny koloryt. Z największym sentymentem wspominam narody Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza artystyczne dusze Kubańczyków i ich niezwykłą radość życia.

Swoje listy niejednokrotnie kończy pani słowami "Z Moniuszką w sercu". Często również mówi pani o Moniuszce jako "motywie przewodnim swojego życia". Jak pani reaguje na przydomek "Pani Moniuszkowa" lub "Wdowa po Moniuszce"?

- Reaguję ze spokojem, ponieważ uważam za zaszczyt fakt, że moje nazwisko związało się z postacią wielkiego twórcy narodowego. Oczywiście żałuję, że Moniuszko nie poznał w swoim życiu kobiety podobnej do mnie. Chopin miał więcej szczęścia, spotkał George Sand. Gdyby nie ona, nie powstałoby wiele pięknych utworów. Natomiast Moniuszko zbyt wcześnie ożenii się z prymitywną, przeciętną dziewczyną. Dawała mu tylko dzieci... i to aż dziesięcioro! Konieczność utrzymania licznej rodziny zabijała jego wyobraźnię. Jak artysta może żyć tak mieszczańsko, tworzyć wśród tylu krzyków i pieluch? Przez osiemnaście lat dreptał do kościoła i grał na organach. Jaki wielki człowiek to wytrzyma? Jak w takich warunkach mogą powstawać dzieła? Bach też miał gromadkę dzieci, ale mieszkał na dworach pańskich. A u Moniuszki, cholera, był pisk i nędza! Najgorsza dla artysty jest taka zwyczajność, ona zabija kreatywność. Stąd dramat Moniuszki - umarł za wcześnie, mając 55 lat. Nic dziwnego, w końcu ile można tak tyrać? Mnie taka zwyczajność by zabiła, nie byłabym w stanie działać. Dlatego z wielką czułością myślę o panu Stanisławie - szlachetnym, dobrze wykształconym muzyku. Co zrobiła dla niego arystokracja, jakikolwiek bogacz? Nic.

W 1988 r. postanowiła pani powołać Międzynarodowy Konkurs Wokalny imienia Stanisława Moniuszki. Czy były jakieś bezpośrednie zdarzenia, które zainspirowały panią do tego pomysłu?

- Zawsze szukałam najlepszego sposobu promocji muzyki polskiej. Stwierdziłam, że nadchodzący w Polsce czas kapitalizmu będzie wymagał promowania polskiej kultury skromniejszymi środkami. Konkurs może być takim sposobem, gdyż w porównaniu z wieloma innymi przedsięwzięciami kulturalnymi, kosztuje stosunkowo mniej. Musiałam przekonywać władze, że to przedsięwzięcie się uda. W końcu uzyskałam przychylność Ministerstwa Kultury oraz wielu decydentów i mam nadzieję, że V już edycja Międzynarodowego Konkursu imienia Moniuszki dowodzi, że się nie myliłam. Został zaakceptowany i uznany na świecie. Program Konkursu obejmuje wykonanie kilku polskich utworów i to jest świetna promocja naszej muzyki wśród młodzieży całego świata.

O udział w V edycji Konkursu starało się ponad 180 osób z 24 krajów. Jakie refleksje nasuwają się po przesłuchaniu wszystkich nagrań przysłanych przez kandydatów?

- Coraz lepiej prezentuje się młodzież Japonii, Chin, Korei. Znajdują się w czołówce młodych śpiewaków, są bardzo muzykami i profesjonalnie kształceni. Niebotyczne przeobrażenie! To jest zachwycające, jeszcze pięćdziesiąt lat temu nikt by nie uwierzył, że tak będzie. Kiedy słuchałam wówczas opery chińskiej w tradycyjnym stylu, miałam wrażenie ogólnego pisku. Europa Zachodnia wypada gorzej, np. nie zgłosił się ani jeden kandydat z Francji. Tam z operą jest teraz źle, a głosy nie są ciekawe. Włosi kochają operę, ale śpiewają głównie arie i nie potrafią dobrze wykonać pieśni. Niemcy są w operze potęgą, ale nie mają tak ciekawych głosów jak kraje wschodnie, np. Rosja czy Ukraina. Wśród polskich uczestników również jest wielu utalentowanych śpiewaków.

We wszystkich dotychczasowych edycjach Konkursu udział brali także śpiewacy z wielu egzotycznych krajów. Jak radzą sobie z polszczyzną, zwłaszcza z częstymi w naszych pieśniach dialektami?

- Śpiewają bardzo ciekawie i dobrze, dodają trochę inności w wykonaniach, która płynie z ich kultur.

A polski klimat naszych pieśni? Nie próbują go wyśpiewać?

- To nie jest priorytetowe, najważniejsze, żeby obcokrajowiec pięknie tę naszą pieśń wykonał. "Szumią jodły na gór szczycie" lub "Gdyby rannym słonkiem" śpiewa wielu uczestników z różnych stron świata i wychowanie w polskiej kulturze nie oznacza, że Polak będzie lepszy. Uniwersalność muzyki Moniuszki polega na tym, że trafia do serc różnych ludzi.

Jest pani zwolenniczką uwspółcześniania dzieł Moniuszki w realizacjach reżyserskich. Czy także w śpiewie?

- Jeśli nowatorska interpretacja wypada przekonująco, jest wartościowa, zachwyca mnie, to z radością ją akceptuję. Kiedy jednak słyszę, że to eksperyment tylko dla eksperymentu, muszę takie wykonanie odrzucić. Nie można stworzyć kanonu interpretacyjnego. Tam gdzie jest napisane lento można zaśpiewać espressivo lub odwrotnie. Są różne możliwości, dużo pola dla wyobraźni i indywidualnej wrażliwości artystycznej.

Dotychczas Konkurs Moniuszkowski nie doczekał się jeszcze zdobywcy Grand Prix. Czy jest na to szansa w tym roku?

- Marzę o tym, żeby w jubileuszowej edycji znalazła się osoba, która zasłuży na Grand Prix. Budując prestiż Konkursu postanowiłam, że tylko ktoś wyjątkowo utalentowany będzie mógł otrzymać tę specjalną nagrodę. Nie chciałam, żeby jury przyznawało ją za wszelką cenę. Zdarzało mi się przesłuchiwać osoby, które otrzymały Grand Prix na innych konkursach i byłam bardzo zdziwiona, że przyznano im tę nagrodę. Na naszym Konkursie damy ją tylko uczestnikowi, który naprawdę na nią zasługuje.

Tej edycji Konkursu będzie towarzyszył obraz zupełnie inaczej namalowanego Moniuszki...

- Już nie mogę patrzeć na dotychczas stworzone obrazy, gdyż wszystkie przedstawiają Moniuszkę jako poważnego, statycznego, siedzącego nauczyciela. Mam żal do polskich twórców, którzy ciągle przedstawiają go tak samo. Zawsze profesor, zawsze smutny! Kiedy posłucha się jego mazurów, nie można stwierdzić, że ten człowiek nie miał temperamentu. Jeśli ktoś potrafi napisać taką muzykę, to znaczy, że ma w sobie cały wulkan, wielką witalność. Domagałam się, żeby powstał wreszcie obraz, na którym on zdejmuje te nauczycielskie okulary i tańczy mazura!Wizerunek ekspresyjnego Moniuszki, autorstwa pana Kajetan Kreutz, znajdzie się na scenie Opery Narodowej i będzie towarzyszył kolejnym etapom Konkursu. Takiego, jak na tym obrazie, Stanisława chciałam zobaczyć. Takim człowiekiem byłby na co dzień, gdyby mnie miał za żonę.

Czy w ciągu 12 lat istnienia Konkursu coś się zmienia w reakcji społecznej?

- Skoro wśród młodych śpiewaków jest tak olbrzymie zainteresowanie Konkursem, że otrzymujemy prawie dwie setki zgłoszeń, to już jest sukces. Patronat nad tym przedsięwzięciem przyjęli: Prezydent RP, Prymas Polski, Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy, sprzyja nam Ministerstwo Kultury - główny sponsor Konkursu. Mamy Komitet Honorowy, w skład którego wchodzi najlepsza polska inteligenta, około stu osób zasłużonych dla naszej kultury. A skoro nie mamy tak dużo pieniędzy, jakimi dysponują organizatorzy innych przedsięwzięć, to znaczy, że jeszcze wielu jest takich Polaków, którzy traktują Moniuszkę jak parafiańszczyznę. Szkoda, ponieważ talentu polityczno-ekonomicznego na pewno nie mamy, nasza siła i szansa tkwi w kulturze. Przekraczamy próg do Unii Europejskiej i będziemy prezentować narodową sztukę. Z największą troską powinniśmy pielęgnować i rozwijać właśnie to, co polskie i dobrze by było, gdyby sponsorzy w naszym kraju również o tym pamiętali.

Międzynarodowe Konkursy Wokalne im, Stanisława Moniuszki organizowane są od 1992 r, co trzy lata, Pierwsze dwie edycje odbyły się w Filharmonii Narodowej, zaś III, IV i V zorganizowano w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (...)

W tegorocznej edycji Konkursu po raz pierwszy przyznano Grand Prix - zdobył je reprezentant Błatorusi, baryton Wladymyr Moroz.

W kategorii gło sów kobiecych nagrody zdobyty kolejno: Lorraine Hinds i USA, Wiktoria Jastriebowa z Rosji oraz polska sopranistka Ewa Błegas; a w głosach męskich: Michaił Koteiiszwili i Ilya Bannik, obaj z Rosji, oraz Arsen Sogomonian z Armenii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji