Artykuły

Międzynarodowy Dzień Tańca. Paweł Sakowicz o swoim skoku w taniec

Choreografia staje się drugą albo równoległą dramaturgią, bo sposób, w jaki ciało jest przedstawiane, jakie produkuje obrazy, jest moim zdaniem równie ważny jak tekst przez te ciała wypowiadany - mówi tancerz i choreograf Paweł Sakowicz w rozmowie z Izabelą Szymańską w Co Jest Grane 24.

Tańczy, robi choreografie, występuje jako aktor. Jego spektakl w Nowym Jorku oglądał sam Michaił Barysznikow! Paweł Sakowicz jest dziś najbardziej rozrywanym w Polsce twórcą tańca. Z okazji Międzynarodowego Dnia Tańca (29 kwietnia) opowiada o tańcu towarzyskim, eksperymentalnym i swoim skoku w taniec.

IZABELA SZYMAŃSKA: Co taniec może dać teatrowi?

PAWEŁ SAKOWICZ: Choreografia staje się drugą albo równoległą dramaturgią, bo sposób, w jaki ciało jest przedstawiane, jakie produkuje obrazy, jest moim zdaniem równie ważny jak tekst przez te ciała wypowiadany. Czasami obraz, który się buduje albo rodzaj pracy z ciałem może dopełnić to, co aktor ma do powiedzenia. W spektaklu "Kilka obcych słów po polsku" w reżyserii Anny Smolar, który pokazujemy w Teatrze Polskim w Warszawie, taniec był potrzebny po to, żeby spojrzeć na historię Marca '68 z trochę innej perspektywy, nadać jej melancholijny, czasem zdystansowany rys; dlatego zaproponowałem choreografię, która czerpie z musicalu, z klimatu retro, zarazem pasuje i nie pasuje do tego spektaklu, sprawia, że temat nabiera trochę innej temperatury.

W tym spektaklu pojawiasz się tam w kilku rolach.

- Moja postać to Ariel, dybuk, gram też zjawiska albo postaci, które na tej scenie, 50 lat po Marcu '68, się nie pojawiły, wypełniam jakiś rodzaj braku; jestem trochę tricksterem, drugim - po Jerzym Walczaku - gospodarzem, pilnuję, żeby wszystko się udało, żeby koniec końców nastąpił jakiś rodzaj pojednania. Muszę przyznać, że połączenie ról było wyzwaniem: aktora na scenie i choreografa, który musi na wszystko patrzeć z zewnątrz.

Twoja droga do tańca rozpoczęła się od tańca towarzyskiego, ile lat ćwiczyłeś?

- Chyba dekadę. Zacząłem w Białymstoku, później w miarę osiągania sukcesów podróżowałem po Polsce i za granicą. Kiedy zacząłem wiązać swoją przyszłość z tańcem współczesnym, miałem duży kompleks tańca towarzyskiego, ale już mi przeszło. W przyszłym sezonie w Nowym Teatrze zrealizuję swój pierwszy grupowy spektakl "MASAKRA", który będzie czerpał ze sportowego tańca towarzyskiego.

Z kim tańczyłeś?

- Najdłużej z moją siostrą Natalią, która dziś jest aktorką. W przypadku par sportowych nie zmienia się partnera często, bo rozwój i docieranie się wymagają czasu.

Jak to wpływało na rodzinę?

- Chyba całkiem nieźle. Tata żartował, że jest kierowcą i zaopatrzeniowcem, wspólnie z nim i mamą - menedżerem i kostiumografką - jeździliśmy na turnieje i szkolenia. Taniec stał się dużą częścią naszego życia, ale też czerpaliśmy z tego ogromną satysfakcję.

Dziś znamy cię z tańca współczesnego, często eksperymentalnego. Co było największym wyzwaniem w poszukiwaniu nowej drogi tanecznej?

- Po rzuceniu tańca towarzyskiego chciałem rzucić taniec w ogóle, dlatego poszedłem na studia na Uniwersytet Warszawski. Ale szybko poczułem, że bardzo mi tego brakuje. Zacząłem chodzić na pojedyncze zajęcia, aż zdecydowałem się na studia w Londynie, gdzie zrobiłem magisterium z choreografii. To była bardzo konserwatywna szkoła, ale ponieważ czułem brak edukacji klasycznej i wydawało mi się, że bez baletu nie mam co myśleć o tańcu współczesnym, dała mi to, czego potrzebowałem, przyspieszony kurs podstaw: balet, dużo Cunninghama i techniki release. Na podstawie tego, czego się tam nauczyłem, mogłem zacząć eksperymentować i iść w konceptualną stronę choreografii.

Londyn to chyba też świetne miejsce do oglądania tańca?

- Tak, moje wolne wieczory dzieliłem między Sadler's Wells, ogromny kompleks dla tańca, gdzie można zobaczyć propozycje niezależnych twórców, zespół Piny Bausch, ale też wyprzedane na pniu pokazy flamenco czy tańców karaibskich, a Siobhan Davies Studios, gdzie odbywały się pokazy bardziej poszukujących artystów. Chodziłem też na wykłady z pogranicza choreografii i nauk ścisłych, nauczyłem się tego, że taniec to nie tylko tańczące ciała, siatka połączeń jest nieskończona.

Jak wróciłeś do Warszawy, to musiało być ciężko, bo w porównaniu z Londynem jest niemal taneczną pustynią.

- Trochę tak, do tego nie znałem prawie nikogo ze środowiska tanecznego. Najpierw zaaplikowałem do Instytutu Muzyki i Tańca na rezydencję w Berlinie, zrobiłem małą etiudę w Centrum Sztuki Współczesnej pod opieką Marysi Stokłosy, a później Mikołaj Mikołajczyk i Ramona Nagabczyńska zaprosili mnie do swoich prac. Z czasem zacząłem poznawać ludzi, otrzymałem stypendium na pierwszą pracę solową "Bernhard" i tak od czterech lat to się toczy.

Teraz można oglądać ciebie w spektaklach Marty Ziółek "PIXO" i "Zrób siebie" w Komunie Warszawa, gdzie jeszcze??

- Gram sporo przedstawień wyjazdowych: będę na poznańskiej Malcie ze spektaklem Petera Pleyera, właśnie pokazywałem "TOTAL" w Nowym Jorku, gdzie na widowni był sam Michaił Barysznikow! W Warszawie będę pokazywał mój najnowszy spektakl "Jumpcore" 27 maja w Studio Teatrzegalerii. O ile w "TOTAL" tradycyjnie rozumianego tańca było niewiele, o tyle w "Jumpcore" przez 45 min nie robię nic innego, tylko skaczę. To studium skoku od tańców dworskich, przez potężne skoki baletowe, po skakanie związane z kulturą rave.

A zainspirowała mnie piękna i straszna historia samobójczej śmierci Freda Herko, jednego z przedstawicieli Judson Dance Theater. Wspaniały artysta, performer, enfant terrible nowojorskiego środowiska postmodern dance, obecny w kulturze klubowej, występował w filmach Warhola, ważna postać nowojorskiej bohemy. Z różnych powodów stracił kontrolę nad sobą. Wierzy się, że po kąpieli w mieszkaniu swojego przyjaciela włączył "Mszę koronacyjną" Mozarta, nagi zaczął tańczyć w salonie i kiedy wybrzmiał muzyczny peak - w grand jete wyskoczył przez okno z 4. piętra kamienicy?Podczas poprzedniej wizyty w Nowym Jorku poszedłem na Cornelia Street, stanąłem w tym miejscu, patrzyłem na to okno i pomyślałem, że skok Freda Herko może być punktem wyjścia dla spektaklu. Rozprawiam się ze sprawą Herko w pierwszej scenie, to jest skok do mojego myślenia o akceleracji, fantazji i w ogóle o tańcu.

Czego sobie życzysz z okazji Dnia Tańca?

- Życzyłbym nie tylko sobie, ale wszystkim ludziom tańca, żebyśmy mieli jak najwięcej możliwości robienia tego, co kochamy. Żeby pojawiały się instytucje i programy, które traktowałyby taniec serio i żeby ten hype związany z choreografią utrzymał się i sprawił, że taniec będzie potężniejszym graczem z większymi plecami.

***

GDZIE MOŻNA ZOBACZYĆ PAWŁA SAKOWICZA

27 maja zagra swój spektakl "Jumpcore" w Studio Teatrzegalerii w Warszawie

15 czerwca podczas Malta Festival w Poznaniu będzie można zobaczyć go w przedstawieniu "Moving the Mirror" Petera Pleyera

Występuje w spektaklach "Zrób siebie" i "Pixo" w choreografii Marty Ziółek, które są w repertuarze Komuny Warszawa oraz w przedstawieniu "Kilka obcych słów po polsku" Anny Smolar zrealizowanym przez Teatr Żydowski i Polski, a granym w Teatrze Polskim w Warszawie

Pracuje również przy spektaklach w Teatrze Dramatycznym, jak "Kopciuszek" Anny Smolar z Narodowego Starego Teatru w Krakowie czy "Schubert" Magdy Szpecht z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu

19 maja podczas festiwalu Kontakt w Toruniu oraz 27 maja na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych zostanie pokazane przedstawienie "Lokis" Łukasza Twarkowskiego z Litewskiego Narodowego Teatru Dramatycznego, do którego Paweł Sakowicz przygotował ruch sceniczny

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji