Artykuły

To tak daleko zabrnęliśmy?

"Kolaboranci" Marii Marcinkiewicz-Górnej i Piotra Rowickiego w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Magda Piekarska na swoim blogu profilowym.

Całość zaczyna się od trzęsienia ziemi - ósemka aktorów śpiewa ze sceny polski hymn, żeby po chwili - z identycznym zaangażowaniem - odśpiewać "Deutschland, Deutschland uber alles".

W swojej przedświątecznej premierze "Kolaborantów" w Teatr Kochanowskiego w Opolu Piotr Ratajczak balansuje na ryzykownie cienkiej linie - wprawdzie w spektaklu, opowiadającym wojenne losy polskich artystów sceny romansujących z okupacyjną władzą nie pada żadna podana wprost aluzja do współczesnej sytuacji ludzi sztuki, ale sorry, taki mamy klimat, że kontekst nasuwa się samo przez się.

Kiedy Rafał Kronenberger jako Andrzej Szalawski staje na planie "Krzyżaków", żeby pod murami krzyżackiego zamku strawestować rozpaczliwe wołanie Juranda ze Spychowa i krzyczeć: "Oddajcie mi mój teatr", wiadomo przecież, że nie chodzi o powrót wyklętego aktora na warszawskie sceny, ale o powrót całkiem współczesnego Polskiego do formy. A kiedy arcymocno zakonspirowany (do tego stopnia, że trudno na jego spektakle trafić) działający pod okupacją teatrzyk śpiewa (nie za głośno, żeby sąsiedzi nie donieśli) patriotyczną pieśń "O mój rozmarynie", trudno nie dostrzec w tej scenie śmieszno-strasznej wizji przyszłości dzisiejszej wrocławskiej podziemnej sceny. Czasem widz znajduje tu aluzje piętrowe - kiedy na supertajną próbę wpada spóźniona aktorka z okrzykiem "Rudy na Pawiaku!", już nie na zawieszonym nad sceną ekranie, ale gdzieś w przebłysku pamięci wyświetla się fragment z "Akcji pod Arsenałem" z okrutnie skatowanym Rudym, czyli Cezarym Morawskim w jedynym chyba w karierze zawodowym wzlocie. A już na pewno - niezależnie od stopnia świadomości trudnej sytuacji współczesnej polskiej sceny - nie ma wśród widzów nikogo, kto by nie odnalazł w odczytywanym ze sceny regulaminie koncesjonowanych okupacyjnych teatrów akcentów, które brzmią dziwnie i niepokojąco znajomo, z zaleceniem grania fars (bo bezpieczne) na czele.

A "Kolaboranci" smakują tym bardziej gorzko, że koniec końców jesteśmy w stanie tytułowym artystom wybaczyć wiele, o wiele więcej niż współczesnym aktorom pielgrzymującym do scen pogrążających się w kryzysie. I nie tylko dlatego, że część z nich na swoją obronę miała oprócz wstydliwych grzechów także zasługi. Dużo skuteczniejszą bronią przeciwko pokusom rozliczeń z wojennej działalności okazywał się jednak talent. Ina Benita, Jaga Juno, Andrzej Szalawski, Igo Sym, Bogusław Samborski, Adolf Dymsza - część z nich przepłaciła romans z okupacyjną władzą śmiercią, inni wyrokami skutkującymi zakazem uprawiania zawodu i wszystkie te kary wydają się z dzisiejszej perspektywy absurdalnie okrutne. Każdy też swoją winę próbował relatywizować. I każdy podpisałby się pod tym samym zdaniem: "cóż, byłem tylko aktorem. Jedyne, czego chciałem, to grać".

Ratajczak wyreżyserował spektakl, który brzmi bardzo aktualnie, a jednocześnie stawia przed widzem nieustanne wyzwanie - te dwie rzeczywistości, wojenna i współczesna, nie dają się łatwo ze sobą zestawić. Z jednej strony mamy okrutny świat, w którym jednak obowiązywały czytelne zasady, obwarowane systemem kar, z drugiej rzeczywistość, w której wszystko jest relatywne, a jedyną konsekwencją "kolaboracji" może być środowiskowe wykluczenie. W porównaniu z wojennymi wyrokami - waga zdecydowanie piórkowa. Ale dziś upokorzenie dotyka obie strony - "kolaborantów" popisujących się przed niemal pustą widownią i bezdomnych nagle aktorów, zmuszonych do porzucenia rodzimych scen.

"Kolaboranci" serwują nam tę gorzką pigułkę w błyszczącym opakowaniu efektownej rewii z piórami, cekinami, frakami, fragmentami przebojów z przedwojennych dansingów, które nie budzą już tak ckliwej nostalgii jak tydzień wcześniej na potańcówce we wrocławskich Zaklętych Rewirach, gdzie rozhuśtał z ich pomocą publiczność zespół Młynarski&Masecki. Mogłoby tych piosenek być zresztą w "Kolaborantach" więcej, tym bardziej, że na scenie jest znakomity, swingujący zespół. No i chciałoby się, żeby ta rewia była odrobinę efektowniejsza, żeby kostiumom grupy Mixer towarzyszył inscenizacyjny przepych, bo ma się wrażenie, że ósemka aktorów (Monika Stanek, Katarzyna Osipuk, Magdalena Maścianica, Radomir Rospondek, Jędrzej Wielecki, Leszek Malec, Michał Świtała, Rafał Kronenberger) ginie na ogromnej i w przeważającej mierze pustej scenie opolskiego teatru. Może spektaklowi przydałyby się lekkie skróty, bo opowiada on dość powtarzalny w istocie los artysty, ale i tak ma w sobie sporą siłę, zawierającą się w budzącej się co i rusz zdumionej konstatacji widza: jak to? to tak daleko zabrnęliśmy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji