Nudna piła
"Moc przeznaczenia" w reż. Roberta Skolmowskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.
"Moc przeznaczenia" to opera napisana przez Verdiego dla pieniędzy. Kwestie finansowe legły również u podstaw realizacji tej opery w łódzkim Teatrze Wielkim: dekoracje i kostiumy podarował Łodzi Teatr Wielki w Poznaniu. Oglądając premierowe przedstawienie można pomyśleć, że tym samym oddał nam niedźwiedzią przysługę.
Nie dlatego, że dekoracje czy kostiumy są brzydkie - wręcz przeciwnie: to (wraz z pięknymi światłami) najmocniejszy element inscenizacji. Przedstawienie w reżyserii Roberta Skolmowskiego jest najzwyczajniej nieinteresujące i puste. Reżyser z muzycznie nieciekawej, niepogłębionej opery, uczynił nudną piłę.
Verdi napisał "Moc..." na zamówienie Opery Carskiej w Petersburgu i najwyraźniej fascynacja panującymi w Rosji mrozami nie wpłynęła korzystnie na kondycję twórczą mistrza, przyzwyczajonego do klimatu włoskiego południa. "Moc..." chce zbliżać się do francuskiej grand opera, ale... bez wzajemności. Nie sposób odmówić jednak tej operze urody, nie sposób nie zachwycić się wieloma fragmentami. Te przymioty skutecznie niweluje mierne libretto, które przypomina szmirę spod znaku "Harlequina". Być może bezkrytyczni wielbiciele kompozytora będą zapełniać widownię teatru, przestrzegałbym jednak przed eksplozją wymysłów reżysera. Po scenie błąkają się pretensjonalne wyobrażenia o metafizyce, nachalny realizm wypiera natrętne symbole, a nad wszystkim góruje nieokiełznany chaos, dobitnie zapewniający o braku jakiejkolwiek koncepcji inscenizacyjnej. Gdy dodać do tego brak staranności (chórzystki - akcja opery toczy się w połowie XVIII wieku - występują w czółenkach rodem z Chełmka, a na nogach mają nylonowe rajstopy, główny bohater jest ranny od postrzału w klatkę piersiową, w wyniku czego... nosi rękę na temblaku, a później układa u stóp figury Madonny plastykowe róże itp., itd.) i niezdecydowanie w kreacji sztuki i konstruowaniu postaci - obraz jawi się żałosny.
Sytuację starał się ratować Tadeusz Kozłowski, kierownik muzyczny przedstawienia, który jednak również nie uchronił się przed wpadką. A była nią decyzja powierzenia roli Leonory Danucie Dudzińskiej-Wieczorek. Artystka obdarzona ładnej barwy, lecz delikatnym wolumenem, poniosła porażkę: Leonora to nie partia dla jej głosu, a jej dźwięki w najwyższych rejestrach to nie głos do słuchania. Dobrze z partią Preziosilli poradziła sobie Agnieszka Makówka (to wielce obiecująca śpiewaczka), starannie i z widocznym zaangażowaniem przygotował trudną rolę Carlosa Przemysław Rezner. Gratulacje. Swoim, dość oryginalnym w stylu, śpiewaniem podbijał serca widzów, występujący gościnnie w partii Alvara, Robert Woroniecki, ale największą ozdobą przedstawienia była kreacja wokalna i aktorska Piotra Nowackiego (nareszcie znów na etacie w TW). Ojca Gwardiana zagrał przejmująco, a zaśpiewał tak wspaniale, jakby była jego przeznaczeniem. I to była imponująca moc.