Artykuły

Dwie dusze, dwa serca

- Przed laty telewizja zaproponowała mi czytanie wierszy na dobranoc. Zapytałam, czyje poezje mam przedstawić. Powiedziano, że kogokolwiek, więc przeczytałam coś swojego - o swojej poezji mówi aktorka DOROTA STALIŃSKA.

Renata Kudeł: - Wszyscy znają panią jako aktorkę, także śpiewającą, nie wszyscy natomiast wiedzą, że pisze pani wiersze. Przyjechała pani do Włocławka promować swój najnowszy, trzeci tomik poezji...

Dorota Stalińska: - Kiedyś ktoś napisał o mnie, że pochodzę z rodu Marii Konopnickiej. To było, oczywiście, przekłamanie, ale w dziwny sposób utrwaliło się. Prawda jest taka, że pisałam od dawna. Jako dziecko wrażliwe przeżywałam wszystko bardzo intensywnie.

- Kiedy ujawniła pani tę pasję?

- Przed laty telewizja zaproponowała mi czytanie wierszy na dobranoc. Zapytałam, czyje poezje mam przedstawić. Powiedziano, że kogokolwiek, więc przeczytałam coś swojego. Dostałam po tej audycji mnóstwo listów. Jedna z pań napisała mi pięknie i wzruszająco, że wiersz, który wówczas usłyszała, chciałaby dołączyć do swojej codziennej modlitwy.

- To był sukces na dobry początek?

- I tak, i nie. Wkrótce potem otrzeźwiła mnie rozmowa z wydawcą, który przeczytał moje wiersze i orzekł: "Pani jest monotematyczna". Nic tylko smutek, smutek, wrażliwość ...

- Może nie uwierzył, że pani, wulkan energii, mała blondynka z głosem dużego bruneta, jak o pani pisano, może być listkiem na wietrze?

- Dla wielu było to zaskoczenie. Zaczęto odkrywać we mnie ogromne pokłady wrażliwości. A przecież ja już kilka lat pracowałam na scenie i tę wrażliwość musiałam mieć. Na ogół wychodziłam do ludzi z uśmiechem, musiałam więc gdzieś ten mój smutek przelać. A najlepiej właśnie na papier. To mi tak bardzo weszło w krew, że dziś, wydając trzeci tomik, mogę powiedzieć, iż świat rymuje mi się niechcąco i nieustająco...

- Pani wiersze są liryczne, czasami prześmiewcze i ostro bijące w świat otaczający. Odsłania się w nich raz zraniona kobieta, raz fajna babka, która zawsze da sobie radę w życiu. Jak jest więc Dorota Stalińska?

- Jest typowym Bliźniakiem. Wie pani, ja wierzę w znaki Zodiaku. Uważam, że gdy kobieta poznaje mężczyznę to od razu powinna go zapytać, spod jakiego jest znaku. Po co się potem męczyć przez całe życie? Jako Bliźniak mam dwoistą naturę. Dwie dusze, dwa serca! Jedna dusza to ta, która kocha świat, podróże, wszystko co dzikie, szybkie, szalone, niespodziewane. A druga dusza mówi: no coś ty, zostań w domu, ugotuj, powłócz się w piżamie, zagraj z synkiem w szachy. Obydwie natomiast żyją marzeniami, próbą dotarcia do drugiego człowieka i niesienia mu pomocy. Fakt że my, twórcy, mamy prawo mówienia do ludzi, zawsze uważałam za fantastyczną i zobowiązującą sprawę. Należy mówić nie tylko o swoich przeżyciach, ale o sprawach, które mogłyby być ważne dla innych.

- Jako samotna mama ma pani jakiś uraz do mężczyzn?

- Nienawidzę słowa samotna matka! Mówię o sobie matka samodzielna. Po prostu nikt nas nie chciał kochać we dwoje, mnie i syna. Więc się zawzięłam i daję sobie radę sama. Uważam, bez fałszywej skromności, że robię to dobrze i staram się być konsekwentna. Na przykład obiecałam dziecku, że będę młoda do późnej starości, i tę młodość w sobie pielęgnuję. Z drugiej strony jestem aktorką, to też zobowiązuje. Dlatego gdy ktoś mówi, że dobrze wyglądam, odpowiadam: "Łaski nie robię".

- Aktorka Stalińska, kochająca dobre samochody, szybką jazdę, zakłada fundację, pomagającą ofiarom wypadków samochodowych. To konsekwencja obietnicy dziecku, że mama będzie przy nim zawsze?

- Czy ja mogłam postąpić inaczej, skoro sześć razy los darował mi życie? Wcześniejszych nie będę wyliczać, ale to najgorsze z możliwych zdarzyło się siedem lat temu. Jechałam do telewizji na wywiad, który chciała zrobić ze mną Ewa Sałacka. Podjechałam do skrzyżowania, mającego zresztą fatalną sławę... Cudem uratowano mnie z wypadku, w którym mój samochód dosłownie zmiażdżył kamaz. Pani wie, co to jest - skrzyżowanie czołgu z betoniarką. Byłam w stanie śmierci klinicznej. A za rok od tej chwili przycisnęłam guziczek, włączający na tym piekielnym skrzyżowaniu sygnalizację świetlną. Wywalczyłam ją własnymi rękoma!

- To dlatego powstała Fundacja "Nadzieja"?

- Dzięki fundacji mogę zbierać pieniądze na pomoc ofiarom wypadków i na rzecz poprawy bezpieczeństwa na drogach. Na przykład dla jednego z warszawskich oddziałów ratunkowych zakupiliśmy najnowszej generacji stół ortopedyczny. Staramy się odpowiadać na prośby o pomoc od ofiar wypadków. Ich pozostawia się samych, schorowanych, skazanych na protezy jak za króla Ćwieczka albo zdezelowane wózki inwalidzkie, bez pieniędzy na rehabilitację. Potrzeb jest ogrom.

- Niektórzy, myśląc o pani fundacji mówią przewrotnie, że dodaje pani sobie blasku. A raczej odblasku..,

- W Polsce ginie na drogach około osiem tysięcy ludzi rocznie, z czego blisko dwa tysiące to dzieci. Wielu z nich nie zginęłoby, gdyby mieli przy sobie - na rękawie, na plecaczku - świecący znaczek. Akcją wyposażania dzieci i młodzieży w elementy odblaskowe objęliśmy ponad 250 tysięcy dzieci. Efekt jest taki, że każdy chce dziś mój odblask, gdziekolwiek się pojawię, o to jestem pytana. A one nie chcą się rodzić w ogródku, trzeba za nie zapłacić! Dlatego zamierzam starać się o środki unijne na ten cel. Fundacja figuruje w rejestrze Organizacji Pożytku Publicznego, to jest bardzo ważne, bo na konto fundacji można wpłacać jeden procent obliczonego podatku. Jest więc szansa, że pozyskamy w ten sposób fundusze, które pomogą nam pomóc potrzebującym.

- Jest pani szczęśliwa, żyjąc tak aktywnie?

- Ja bywam szczęśliwa. Gdy człowiek permanentnie szczęśliwy, w ogóle nie wie, co to oznacza...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji