Artykuły

Lupa superstar

Chyba niewielu twórców ma dziś taki status jak Lupa? Obejmuję tym pytaniem także polskich pisarzy, muzyków, malarzy, czy reżyserów filmowych - nie widziałam nigdy takiej miłości, takiego oddania. Może - przez chwilę - taki uczuciem obdarzano Janusza Głowackiego, ale to było dawno, wiele lat przed jego śmiercią, kiedy jeszcze chętnie grano w teatrach jego sztuki - felieton Agnieszki Wolny-Hamkało w tygodniku Przegląd.

Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego: reżyser wchodzi na salę prób i dostaje oklaski. Na stojąco. Na początek. Z miłości. Jako wyraz szacunku i szczególny gest zaufania. Obserwowałam pierwszy miesiąc prób do "Procesu" Lupy we wrocławskim Teatrze Polskim. Nikt nie spodziewał się jeszcze, że "Proces" nie zostanie wystawiony we Wrocławiu, a dyrektorem teatru zostanie Cezary Morawski i tym samym teatr we Wrocławiu na dobrą sprawę upadnie.

Pierwsze próby Lupy do nowego spektaklu to seminaria, lekcje interpretacji tekstu. Porównywanie przekładów, filozoficzne i językoznawcze wykłady, które w którymś momencie przeradzają się w zbiorowe psychoterapie, lekcje historii, ćwiczenia intelektualne. Aż w końcu spotkania zamieniają się w eksperymenty: to podczas improwizacji rodzą się konkretne sceny, które możemy potem oglądać w teatrze podczas inscenizacji.

Zanim spotkałam Krystiana Lupę - spotykałam reżyserów, którzy byli jego asystentami, poznawałam jego aktorów, z uwagą słuchałam historyjek, anegdot i legend, które narosły wokół twórcy "Factory 2". Słyszałam aktorki, które wyznawały, że próby u Lupy dały im więcej niż dwa lata studiów w PWST, aktorów, którzy mówili, że to "szaman", "czarodziej".

"Szaman". To już wzbudza nieufność i w końcu bunt, jak każde bałwochwalstwo. I jak każdy kościół, który wykształca osobny język wokół swojego wyznawcy. "Czarodziej". Słychać w tym nie tylko podziw i szacunek, ale też bezradność, czy raczej próbę opisania jednym słowem całego fenomenu, jakim jest Krystian Lupa: to nie tylko wybitny reżyser, on ma (daje) coś więcej. Teatr Lupy jest więcej czymś więcej niż tylko przedstawieniem, wiadomo, że jest czymś więcej niż mieszczańską rozrywką. Sam Lupa uważa je za rytuał.

Przyszłam na próbę z kwaśną miną i sarkastycznym uśmieszkiem, wyszłam onieśmielona i oczarowana. Bo Lupa jest także znakomitym pedagogiem, a znany nam wszystkim "teatr opowiadania" przekształca w "teatr zwierzenia". Próby to także bardzo intymne spotkania z człowiekiem, z jego rodzinną przeszłością. Z kimś, kto wymaga otwartości, dając w zamian otwartość. Jednocześnie jest Lupa pilnym obserwatorem naszej współczesności. Krytykiem kultury, który próbuje ją kształtować i głęboko na nią wpływać. Jak opowiedzieć Lupę? Najlepiej dać mówić jemu samemu. Zapewniając katalizator w postaci odpowiedniego towarzystwa. Zrobił to Łukasz Maciejewski, badacz i wielbiciel, czy raczej właśnie miłośnik Krystiana Lupy: od lat przeprowadzał wywiady z nim i jego aktorami. Dzięki temu dostajemy "Koniec świata wartości" - książkę, która składa się na swoisty portret artysty.

Weźmy na przykład rozmowę z Janem Fryczem, który współpracował z reżyserem ponad 25 lat. Tutaj opowiada charakterystyczną dla książki (i dla Lupy) historię: otóż podczas pracy nad "Braćmi Karamazow" Krystian Lupa ustawiał na środku krzesełko, na którym miał siedzieć grający Iwana Frycz. Lupa dopasowywał się do krzesła, odmierzał odległość głowy od oparcia, a Frycz był o to zazdrosny, denerwował się: "Dziecinnie myślałem: co on robi, przecież to jest moje krzesełko?". Jest w tej opowieści dystans, żart, ale też pewna obsesyjność, zgęszczenie, które zdarza się w sytuacjach wspólnej pracy nad spektaklem.

Kiedy pojawia się kult jednostki w obszarze jakiejś sztuki - zaraz pojawia się także czujna kontra, jakiś kontrnurt, który jest kulturze bardzo potrzebny. Ale Lupy nie jest łatwo kontestować, bo on najchętniej kontestuje sam siebie, działając wbrew własnemu stylowi, stara się nie wracać do "starych", "bezpiecznych" rozwiązań, które przyniosły mu sukces. Ucieka do przodu, ryzykuje, za każdym razem biorąc odpowiedzialność za swoje marzenie. O tym też pisze: o presji sukcesu, którą czuje także ze względu na aktorów. Opowiada jak zmienia się w mniemaniu aktora widz, kiedy spektakl nie idzie, jak widz potwornieje, jak staje się wielki, dominujący. "Jego kreacje są zawsze miażdżące" - mówi Frycz zapytany o to, czy Lupa odgrywa podczas prób aktorskie role. Frapujące i trafne są passusy o kondycji aktora, o przezwyciężaniu niedyspozycji, funkcji wstydu, o przemianie, jaką prowokuje niepowodzenie.

Na książkę składają się nie tylko rozmowy, ale także recenzje Maciejewskiego ze spektakli Lupy, czy fragmenty przedziwnego dziennika reżysera. Lupę pociąga mrok, niepokoje, które wyprowadza z Musila, Dostojewskiego, Kafki, Bernharda - i wrzuca w nasz, polski dyskurs. Ten mrok reżyser dla nas odkurza i żeni z naszym przaśnym mrokiem. Takie utożsamienie przynosi widzom dziwną ulgę. Lupa ma jeszcze jedną cenną cechę, to odwaga: jego granica wstydu jest przesunięta i to także dzięki temu dostajemy od niego więcej niż od innych gwiazd współczesnej humanistyki. Jakby wolał pójść za daleko - nawet za cenę wystawienia na śmiech własnej wrażliwości - niż się nieustannie pilnować, bo jak pisał Manganelli: "ostrożność prowadzi do brutalnego milczenia knebla". Może to właśnie przez zuchwałość został wiele lat temu usunięty ze Szkoły Filmowej w Łodzi. Kiedy Maciejewski pyta, czy Lupa wyróżniał się na tle innych - Frycz odpowiada - "Wiedzieliśmy, że jest wyjątkowy". I jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji