Artykuły

Mefisto i ocean słów

Nowa premiera w Teatrze Narodowym. Jak zawsze u Hanuszkiewicza dużo młodzieży na widowni, ale jak nigdy u Hanuszkiewicza młodzież słucha jakoś inaczej, oporna wobec myśli, chętna do chichotów, szukająca do nich lada pretekstu. Siedzący przede mną starszy pan szepce, że sztuka jest antypaństwowa i że on wyjdzie na znak protestu. Nie ma racji, sztuka jest po prostu nudna, chociaż z pozoru napęczniała od wydarzeń: kłótnie z diabłami, biczowanie nagiej dziewczyny, bunt młodzieży, zamiana łajna w złoto, złota w łajno, obławy policyjne, oślepianie staruszka prezydenta, fruwanie Pana Boga. Tyle tego, a nudno, że ziewać się chce.

Wszystko zaś jest ceną za nadmiar ambicji autora. Gatunek teatru, jaki w "Pasji doktora Fausta" zaproponował Jerzy S. Sito, jest w Polsce niezbyt popularny, rzadko też praktykowany. Teatr nasz przejawiał zawsze inne rodzaje zainteresowań, lubił sztuki patriotyczne bądź aluzyjne, od retoryki filozofującej stronił.

Cały ów kompleks sympatii i uprzedzeń, posiadał swoje historyczne uwarunkowanie; żyliśmy od wieków pod presją chwil (takich przez duże "CH"), te domagały się zawsze czynów (takich przez duże "CZ"), którym patronowały czucia (znów "CZ" przeogromne!), myślenie zostawiono na późniejszą, spokojniejszą okazję.

Nie wiem, na ile miał rację Jerzy S. Sito, zakładając, że taka spokojniejsza okazją nastąpiła właśnie teraz. Wiem, że zaryzykował wiele, proponując widowni nie tylko teatr niepopularny, ale w dodatku wybierając w owej niepopularności wariant najbardziej nam obcy. Zamiast mentorskiego filozofowania niemieckiego, które mogło jeszcze liczyć na pewien, chociażby minimalny, odzew u byłych c.k. krakowian i czytelników prozy Tomasza Manna, Jerzy S. Sito zabawił się w kopiowanie przerafinowanego, barokizującego filozofowania Angio-sasów.

W programie teatralnym czytamy oto esej Zdzisława Kępińskiego. Od czegóż rzecz się zaczyna? Oczywiście, od Goethego! Czym rzecz się kończy? Oczywiście, Goethem! To, czym Kępiński Johanna od Wolfganga rozdzielił, brzmi nawet sugestywnie, ale ten goethejski cudzysłów już przesądza o błędności całego systemu odniesień. Bo zaiste nie Goethe jest patronem Sitowych "Pasji", choć również skomponował znane opus o perypetiach doktora Fausta. Patronem jest Karol Shapiro, autor "Essay on Rhyme"; patronem jest Wystan H. Auden, wywodzący, że "poezja to gra wiedzy". Więcej! - o Audenie można by rzec, że jest bohaterem "Pasji". To przecież o nim pisał kiedyś Sito: "Auden chciał służyć poezją; poszukiwał w świecie współczesnym takiego systemu wierzeń, który umożliwiałby mu egzystencję uporządkowaną, spokojną, o jasno i wyraźnie określonych kategoriach moralnych, punktach oparcia i odniesienia". Teraz tego samego wśród strip-teaserek, hippie-sów, kontestatorów, policjantów, oślepłych prezydentów i fruwającego Pana Boga poszukuje Faust, zaś Sito wkłada mu w usta egzaltowane wersety, do których określenie, iż są "grą wiedzy" pasuje jak ulał. Tyle że zamiast "gry wiedzy" jesteśmy świadkami gry w poetyckiego palanta: kto dalej rzuci słowem!? Hippies czy policjant, diabeł czy człowiek?

Teatr próbował Sicie pomóc. Też nie wyszło. Świat nie chciał się zmieścić na scenie Narodowego, choć reżyser (Tadeusz Minc) pootwierał drzwi na widownię i wypędził aktorów na westibule, każąc im stamtąd wznosić buntownicze wrzaski. Scenograf (Marian Kołodziej) zbudował ku widowni stopnie, którymi aktorzy schodzą, by przysiąść na krzesłach między publicznością. Wrzasków nasz widz już się nie boi, sąsiedztwo aktora też go nie krępuje, wspólnoty przeżyć na tej drodze dopracować się trudno; spektakl rozpada się na poszczególne obrazki, z których niektóre osiągają nawet wymiar metafory (ironiczna sekwencja pełzających po podłodze w rytm gwizdka pojemników, w których ukryci są żołnierze), niektóre ładnie zakomponowane (pierwszy "żywy obraz" w piwnicy Auerbacha), niektóre jedynie efekciarskie (taneczny trans hippiesów u tegoż Auerbacha). Poczynania aktorów topią się w powodzi słów. Aktor wynajduje w nich jakiś punkt oparcia - rodzajowość. dowcip, pretekst psychologiczny - i próbuje bronić się komizmem. Tak jest w przypadku Lecha Ordona (Auerbach). Jerzego Turka (Kacper), Janusza Kłosińskiego (Wagner). Triumfy to atoli dwuznaczne, gdyż osiągnięte wbrew duchowi tego tekst, co cały pkię- jiiH ^fmcowan^^jest na zonglerkę rymem i rytmem, na uczoną aluzyjność swych bon mots, na akcentowanie prowokacyjnych zapożyczeń słownych. Zmaga się z nimi ofiar- " nie Krzysztof Chamiec (Faust), kapitulują przed złożonością zadań Krzysztof Wieczorek (Asmodeusz) i Józef Fryźlewicz (Deficanus). Jedyny Kazimierz Opaliński (Prezydent) wzrusza tragicznie rozegraną scena, co mówi o niemożności odkupienia grzechów, gdy stały się już nie grzechami, a zbrodnią. Jedyny Tadeusz Borowski zdołał wymyśleć dla swego Mefista taki odcień ironii w głosie, taką intensywność gestu i linie ruchu, że ich suma przekazuje widowni pełny, przez autora zamierzony, rysunek tej postaci, co jest w przebiegu akcji głównym prowokatorem, sarkastycznym komentatorem rozterek Fausta i światowego krachu ideałów.

Aleć nawet Prezydent do spółki z Mefistem nie czynią jeszcze spektaklu. Starcza tego zaledwie na to, aby młodzież się śmiała, a starsi panowie gorszyli. Kolejny już raz potwierdza się prawidłowość, że nie ma teatru Hanuszkiewicza bez Hanuszkiewicza. Czekajmy zatem na "Trzy siostry".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji