Artykuły

Chopin nie był sentymentalny

"Sonata jesienna" Ingmara Bergmana w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze WARSawy. Pisze Wiesław Kowalski na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

Ingmara Bergmana znamy najlepiej z jego filmów. Ale trzeba pamiętać, że pisał oprócz scenariuszy filmowych również dzienniki i wspomnienia. W każdym z uprawianych gatunków rozprawiał się ze swoim życiem, ze swoimi słabościami, aberracjami i traumami. Nigdy też nie ukrywał swojej fascynacji Strindbergiem, którym zaczytywał się już w dzieciństwie. To właśnie autor "Sonaty widm" przez wiele lat towarzyszył jego artystycznym wyborom i nasycał jego filmowo-literacką wyobraźnię, był dla niego autorytetem, mistrzem i swego rodzaju duchowym powiernikiem, do którego się odnosił i odwoływał szczególnie w sytuacjach krytycznych związanych z wiarą, z osobowościową, egzystencjalną, twórczą i duchową niemocą; przed którym nie miał tajemnic w wyjawianiu tego, co głęboko skrywał w ustronnym miejscach swojej duszy . Nie raz brał na warsztat reżyserski jego dramaty, a niektóre z nich, jak choćby "Grę snów" inscenizował nawet kilkakrotnie. I jeden i drugi nosił w sobie bardzo ciężkie brzemię zdeterminowane wspomnieniami z dzieciństwa, które było konsekwencją stosowanych metod wychowania w silnie uporządkowanych moralnie i zrytualizowanych rodzinach mieszczańskich, gdzie o wszystkim decydowała luterańska pobożność, a bezwzględność i nieobliczalność w wywoływaniu chociażby poczucia winy czy poniżenia były na porządku dziennym.

Strindbergowscy i bergmanowscy bohaterowie, najczęściej zagubieni w duchowych ostępach, to postaci głęboko cierpiące lub współcierpiące, wypełnione lękiem, wyobcowane, na swój sposób opętane, zadające sobie pokutę, pragnące wybaczenia, pojednania czy poszukujące zbawienia. Nie mniej od konstrukcji samych protagonistów, dla obu twórców równie istotna była klarowność samej struktury dramaturgicznej, precyzyjność, harmonijność, spójność i uporządkowanie w zakresie użytej formy.

"Sonata jesienna" Ingmara Bergmana posiada wszystkie znamiona jego stylu i Kuba Kowalski, który przygotował swoją inscenizację w Teatrze WARSawy pozostał jej wierny. To opowieść o tym, co wydarzyło w ciągu zaledwie doby w maleńkim miasteczku w Norwegii, kiedy do córki po siedmiu latach wraca matka, znana i ceniona na całym świecie pianistka, która kiedyś zdecydowała się zerwać więzy rodzinne i wyjechać w świat. Jeszcze wtedy nie wie, że będzie to spotkanie również z jej drugą córką, która jako przewlekle chora została niegdyś oddana do zakładu opiekuńczego, teraz mieszka razem z Ewą i jej mężem pastorem. Rozpoczyna się rodzaj antagonistycznego seansu, podczas którego odkrywane zostają wszystkie głęboko skrywane tajemnice ich dotychczasowego życia. Bolesne odpryski z przeszłości, wyznania prawdy wynikające z poczucia obcości, zadawanie ran z powodu braku miłości, reperkusje wieloletnich zaniedbań, cena jaką trzeba zapłacić, kiedy chce się być wybitnym, a problem odpowiedzialności, przenikanie się odmiennych charakterów i ich możliwość wzajemnego oddziaływania na siebie, psychiczne skutki naszych wyborów i wreszcie odnajdywanie w sobie śladów mogących prowadzić do miłości, tolerancji czy zrozumienia...

Kuba Kowalski, wraz ze scenografem Arkiem Ślesickim, ograniczył scenografię do minimum i pozostawił przestrzeń otwartą, jednak tak, by skoncentrować energię spektaklu i pozwolić widzowi skupić się na tym, co jest sednem emocjonalnego i teatralnego przeżycia, a także byśmy mogli w skupieniu usłyszeć wartość i wagę każdego z wypowiadanych słów i nie uszczknęli nic z ruchu czy gestu, bo tylko tymi emblematami posługiwać się będzie Helena (Kasia Chmielewska). W ten sposób, na nieco pochylonej ku widowni scenie niczym platformie, z prostokątnymi stołami pozostającymi w bezpiecznej, symetrycznej odległości, a także kilkoma krzesłami i teatralnymi siedliskami z prawej strony, dokonuje się przy zachowaniu czystości i konsekwencji stylistycznej sukcesywne odkrywanie skomplikowanych relacji między bohaterami. Ta oszczędność i prostota użytych środków niesamowicie oddziałuje na skupienie publiczności, która premierowy spektakl oglądała jak zahipnotyzowana. Siła słowa i komunikacja jaka powstała między aktorem a widzem była niezwykle silna. Rezygnacja z tradycyjnych środków iluzji, fragmentaryczne używanie kluczowych elementów scenograficznych, bez budowania sytuacji czysto realistycznych i tanich efektów, daje możliwość skupienia się przede wszystkim na emocjach, których nośnikiem są aktorzy - w przypadku Ewy w interpretacji Weronika Nockowska dochodzi nawet do prawdziwych łez w oczach, kiedy zdaje się już być wyczerpana zwierzeniami i nadmiarem nieszczęść, natomiast Wojciech Solarz w roli jej męża Wiktora zachowuje cały czas niezwykły spokój, powściągliwość i opanowanie, zresztą jak to u Bergmana nie on jest w centrum rozgrywającego się tutaj dramatu, choć w finałowej scenie czytania listu jest naprawdę wzruszający.

Kuba Kowalski stara się podążać za literą i psychologią tekstu Bergmana, wydobyć z niego wnikliwie całą głębię emocji; niczego nie upiększa, w surowej, poszerzonej przestrzeni gry - bez kulis - każe nam rozczytywać wewnętrzne stany psychiczne postaci, które z tej perspektywy otwierają przed nami całą swoją wielowymiarowość i coraz to bardziej zaskakujące konteksty.

Reżyser skompletował obsadę z aktorów, z którymi już pracował wcześniej. Chyba tylko z Ola Justa spotyka się po raz pierwszy, choć tego absolutnie nie widać. Bowiem wszyscy aktorzy doskonale rozumieją to, jak skrzętnie rozpisuje reżyser ich role na poszczególne sceny. Jak gospodaruje aktorami, którzy właściwie prawie nie schodzą ze sceny i jak ta ich obecność, ich bycie "cały czas" wpływa na niepokojący, ale też zdyscyplinowany rytm przedstawienia oraz utrzymanie napięcia w ich grze. W ten sposób są jakby cały czas "wewnątrz" dramatu. Aleksandra Justa znakomicie jako Charlotta odnajduje się w materii spektaklu, jej rola jest jak jedna wielka wspaniała aria rozpisana na takie emocje jak szczerość, tkliwość, płacz, śmiech, chłód, sentymentalizm - albo ich brak. Bo Charlotte Justy nie ma jednej twarzy, zakłada maski, bo jako wybitna artystka musi być silna, zawsze dysponowana, skoncentrowana, precyzyjna i skupiona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji