Artykuły

Władza, wojna, gwałt, tyrania

"Śmierć białej pończochy" Mariana Pankowskiego w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Wiesław Kowalski na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

Dramat Mariana Pankowskiego "Śmierć białej pończochy" ukazał się w "Dialogu" czterdzieści dwa lata temu. Od tamtej pory zainteresowanie teatrów tym tekstem było znikome. Prapremiera, która odbyła się w roku 1998 w Teatrze Polskim w Szczecinie w reż. Tatiany Malinowskiej-Tyszkiewicz większego rezonansu nie wywołała. Na pewno ma taką szansę, i sądząc z ilości dotychczasowych, bardzo wnikliwych omówień tak się dzieje, ostatni spektakl Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże, bez wątpienia interesujący i wartościowy, będący dopiero drugą próbą zmierzenia się z tym swoistym kabaretem politycznym autora "Chrabąszczy".

Tym razem wszystkim realizatorom udało się wejść w dyskurs z atrakcyjnym dramatem Pankowskiego, nawiązać z nim porozumienie, znaleźć sceniczne ekwiwalenty dla wszystkich zasobów fascynującego języka, w którym jest miejsce na sowizdrzalstwo, polifonię, muzykę, emocjonalny dystans, kabaret czy esej. To połączenie wielości głosów, stylów, tonów, nastrojów i zapanowanie nad nimi wszystkimi uzyskało na scenie Wybrzeża swobodną, ale zespoloną w melodyce i w rytmie całość, zamkniętą w dźwiękowo-muzycznej, wyrazistej formie. Dodatkowo precyzyjnie rozgrywany dialog unaocznia wszystkie sceniczne walory tego dramatu, w którym, podobnie jak i w wielu innych tego autora "z ludzkich ciemności idą na nas wciąż nowe postacie z liściem piołunu w ustach za cały los".

W "Śmierci białej pończochy" Pankowski, będący bezkompromisowym burzycielem naszych skostniałych, stereotypowych wyobrażeń i demaskatorem wszelkiej hipokryzji i fałszu, postanowił zmierzyć się z postaciami 38-letniego Władysława Jagiełły i 12-letniej królowej Jadwigi, a tym samym z wydarzeniami zogniskowanymi wokół rodzącej się unii polsko-litewskiej, podejmując w dosyć złośliwy sposób dyskusję z narosłymi na ten temat mitami. Dzięki dramaturgicznym zabiegom Radosława Paczochy i zastosowaniu mocnych, dynamicznych środków inscenizacyjnych spektakl Teatru Wybrzeże nie staje się tylko melodramatyczną historyjką o tym jak litewski nieokrzesaniec potraktował naszą młodziusieńką królową. Jest w tym przedstawieniu, pełnym intryg i zdrad, spora doza ekspresywnej emocjonalności, która jednak wychodzi w tej inscenizacji daleko poza patetyczność czy ckliwość tonów mogących łatwo wkraść się w losy polskiej władczymi z wzajemnością zakochanej w Wilhelmie Habsburskim i nie przyjmującej do wiadomości, że może istnieć inny pretendent na męża. Jej śmierć to konsekwencja niemożności jakiegokolwiek porozumienia się z gruboskórnym i bezceremonialnym władcą. Pankowski umiejętnie miesza porządki, emfazę inkrustując groteską, a elementy peaniczne kpiną. To wszystko dzięki dramaturgii Paczochy pozwala z przekazu autora "Księdza H." (wystawionego również w gdańskim teatrze w roku 2009 przez Bartosza Frąckowiaka) wydobyć prawdziwy dramat władzy i wojen, demaskujący nawet w rubasznej drwinie całe zakłamanie naszej rzeczywistości. Ukazuje metody prowadzące do pozbawiania człowieka (w tym wszystkim bardzo ważny jest aspekt kobiecy) możliwości decydowania o sobie, do wyrządzania krzywd w imię toczącego się bezdusznie koła historii.

Scenografia Magdalena Gajewska, świadomie deprecjonująca najmniejszą wytworność czy dystynkcję, buduje symboliczną przestrzeń rozpadającego się ołtarza dziejów, która daje możliwość kontrastowania żołdackiego prymitywizmu z pozornie beztroskim i niewinnym światem Jadwigi, jawiącym się jako irracjonalna przystań, niczym kryjówka bezbronnego zwierzątka. Znakomita Magdalena Gorzelańczyk w roli królowej od początku nie ma żadnych oczywistych znamion ani buntującej się nastolatki, ani też niepokornego dziecka. Jej marionetkowa, milcząca bezwolność zdecydowanie bliższa jest dziewczęcej, ale zamkniętej wewnątrz swego ciała dojrzałości. Jej droga uczuciowych powikłań, jaką musi przejść w dążeniu do wolności jest pełna bólu, buntu i rozgoryczenia. Scena z matką, (bardzo dobra Dorota Androsz) rozpoczynająca spektakl, od razu silnie zaznacza autorytarną relację między nimi. To dwie diametralnie różne postaci, każda ulepiona z innej gliny. Gorzelańczyk gra jak natchniona, niczym w hipnotycznym transie, na ogromnym wewnętrznym skupieniu; to wszystko buduje tragizm jej postaci, stającej się swego rodzaju znakiem współczesnej apokalipsy. Pojawienie się - w tym różnorodnym stopie żywiołów literackich - postaci Jagiełły ze swoją wojenną świtą i ich użycie w warstwie wokalno-ruchowej spektaklu jest bliskie klimatowi rodem z Jarry'ego, a sam Krzysztof Matuszewski tworzy postać odrażającą, bez skłonności do jakichkolwiek symbolicznych gestów. Znamienna pod tym względem jest scena gwałtu w trakcie nocy poślubnej, przy udziale królowej - matki.

Dużą zaletą spektaklu są wszystkie sceny zbiorowe, szczególnie zaś zabawnie, dowcipnie i celnie wypadają te konfrontujące różnice kulturowe między Polską a Litwą, ukazując całą złożoność naszej historii.

"Śmierć białej pończochy", pełną bezduszności, ale i posmaku czułości, zderzającą czystość z pospolitością, ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem i napięciem, niekiedy przerywanym śmiechem. W czym duża zasługa znakomitej roli Jakub Mroz, który jako Krzyżak na pointach wprowadza sporo satyrycznego oddechu w tę mroczną i brutalną wiwisekcję naszego społeczeństwa, ukazującą okrutny paradoks historii i jednocześnie niedojrzałość polskości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji