Artykuły

Witajcie w teatrze absurdu

"Łysa śpiewaczka" Eugene Ionesco w reż. Andrzeja Majczaka w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Zuzanna Suliga w Gazecie Wyborczej - Częstochowa.

Sezon 2017/2018 w częstochowskim teatrze dobiega końca. Jedną z ostatnich propozycji będzie "Łysa śpiewaczka", którą obejrzymy w czwartek, 21 czerwca o godz. 19. Można jeszcze pytać o bilety na ten spektakl.

Ten sezon zainaugurowało muzyczne "Wesołe miasteczko", które André Hübner-Ochodlo utkał z ostatnich piosenek Agnieszki Osieckiej. Potem była "Stopklatka" Agnieszki Baranowskiej. To w niej po raz pierwszy (nie licząc epizodu w "Hamlecie") zaprezentował się częstochowskiej publiczności Adam Machalica, nowy aktor w zespole Teatru im. Mickiewicza.

Marzec 2018 roku powitaliśmy ze spektaklem "Czechow: żarty z życia" wyreżyserowanym przez Andrzeja Bubienia. Niebawem listę nowości dopełniła również koncertowa "MACHALista". Maj przyniósł zaś ostatnią premierę sezonu 2017/2018: "Łysą śpiewaczkę" Eugene Ionesco.

Tu należy się przypomnienie, że tytuł ten po 23 latach wraca na częstochowski afisz. Wcześniej wyreżyserował go Henryk Talar, ówczesny dyrektor teatru. Sam zagrał zaś Kapitana Strażaków. O tym spektaklu częstochowscy wielbiciele teatru pamiętają do dziś, dowodem jest fakt, że gdy przed premierą zapowiadano powrót "Śpiewaczki", z zainteresowaniem dopytywano, czy to ta sama wersja.

Nic bardziej mylnego. "Łysa śpiewaczka" powróciła i to w zupełnie nowej odsłonie. Reżyserii podjął się Andrzej Majczak, który przyznał, że marzył o tej realizacji. Punktem spójnym łączącym obie częstochowskie "Śpiewaczki" jest za to Adam Hutyra, który ponownie gra Pana Smitha (podczas przygotowań do spektaklu zaznaczał jednak, że nie powiela dawnej roli).

Najważniejsze informacje dwa razy dziennie na Twojej poczcie

Sztuka, a właściwie antysztuka Ionesco stanowi wyzwanie realizacyjne. Jak pokazać spektakl, w którym w zasadzie nie ma konkretnej akcji, ciągu logicznych zdarzeń, za to jest mnóstwo absurdu i rozmów o wszystkim i niczym. Gdyby w ostatnich latach w częstochowskim teatrze dominowały wyłącznie komedie, farsy czy repertuar klasyczny, spotkanie z konwencją "Łysej śpiewaczki" mogłoby być szokiem. Za sprawą takich spektakli jak choćby "Efekt" czy "Proca" polubiliśmy jednak tematykę mniej oczywistą. Z kolei takie realizacje jak "Miasto Szklanych Słoni" otworzyło nas na teatr absurdu, formy, na to, że nie wszystko musi być doprecyzowane. Że można sobie pozwolić na to, żeby nie wiedzieć wszystkiego.

Wybierając się na "Łysą śpiewaczkę", warto otworzyć głowę na inne i nowe. Wielbiciele twórczości Monty Pythona pewnie dobrze poczują ten klimat.

Przeniesiemy się do angielskiej posiadłości państwa Smith. Tam doniesienia prasowe mieszają się z lokalnymi plotkami i bieżącymi, drobnymi sprawami jak kwestia kolacji. Do salonu wkracza służąca Mary i zapowiada przybycie spóźnionych państwa Martin. Rozmowa się nie klei. Królują tematy o wszystkim i o niczym. Drętwą atmosferę przerywa przybycie Kapitana Strażaków. Padną kolejne bezsensowne opowieści i dowcipy. Przy okazji wyjdzie na jaw, że służąca ma z kapitanem romans. Gdy ta dwójka opuści salon, konwersacja stopniowo zatraci ostatnie resztki sensu. Tak pokrótce streścić można "Łysą śpiewaczkę". W pewnym momencie wtórując pani Martin, miałam ochotę zakrzyknąć: "Panie Kapitanie, chyba nie wszystko zrozumiałam!". Ale "Łysa śpiewaczka" to dowód na to, że nie wszystko trzeba rozumieć, a lepiej dać się ponieść konwencji i formie.

"Wszystko zapłonęło, zapłonęło, zapłonęło..."

Zostając przy formie, realizacyjnie "Łysą śpiewaczkę" przygotowano niezwykle starannie. Ogromne uznanie dla Marcina Rumińskiego, który po raz kolejny zachwycił muzyczną warstwą spektaklu. Znając jednak jego dokonania przy "Sprzedawcach gumek" i "Mieście Szklanych Słoni", pewniakiem było, że muzyka będzie kolejnym aktorem przedstawienia. Nie będzie koniecznym dodatkiem, a pełnowymiarową rolą. Wykorzystano umiejętności wokalne Marty Honzatko, grającej Mary i muzyczny talent Adama Machalicy, wcielającego się w rolę Kapitana. Dzięki nim mieliśmy na scenie niemal pogo. Muzyczna wersja wiersza "Ogień", który Mary napisała dla kochanka, jest porywająca. "Wszystko zapłonęło, zapłonęło, zapłonęło..." długo kotłuje się w głowie. Dla mnie była to najmocniejsza scena tego przedstawienia.

Także scenografia, za którą odpowiada Urszula Czernicka, dobrana jest w punkt. Czerwono-czarna kolorystyka, ściany wypełnione zegarami wskazującymi różne godziny, doskonale wpisują się w świat "Łysej śpiewaczki".

Aktorstwo jest solidne. Najbardziej zachwycili mnie Sylwia Oksiuta-Warmus i Maciej Półtorak jako państwo Martin. Zagrali z fantastycznym mrugnięciem oka, mocno przerysowanie. Warto zaznaczyć, że to pierwsza od pewnego czasu premierowa rola Oksiuty-Warmus, która po przerwie powróciła na częstochowską scenę. Rolą pani Martin udowodniła, że jest gotowa na przeróżne aktorskie wyzwania. Wspomniani Honzatko i Machalica kradną jednak spektakl wspomnianym "Ogniem". W każdym obudziłoby to punkrockową duszę.

Mamy też oczywiście państwa Smith, czyli Adama Hutyrę i Agatę Ochotę-Hutyrę. Za sprawą "Mayday" czy "Ostrej jazdy" przyzwyczailiśmy się do małżonków w roli małżonków, to nie stanowi więc zaskoczenia. Choć małżeństwo to odbiega oczywiście od wszelkich standardów.

Ostatnia szansa, by jeszcze w tym sezonie zobaczyć "Łysą śpiewaczkę", nadarzy się w czwartek, 21 czerwca o godz. 19. Spektakl będzie grany w sali kameralnej. Bilety kosztują 20 zł (to promocja na tzw. czwartek studencki). Można o nie jeszcze pytać w teatralnej kasie przy ul. Kilińskiego 15.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji