Artykuły

Stare duchy nie chcą spać

Trzynaście lat po słynnym "Krumie" Krzysztof Warlikowski znów wystawia tekst Hanocha Levina. Wtedy uczestniczył w rewolucji, która wyniosła polski teatr na światowe szczyty. Dziś mówi: "Wyjeżdżamy" - pisze Dawid Karpiuk w Newsweeku.

Jacek Poniedziałek kończył wtedy czterdzieści lat. Stał przed stłoczoną w małej sali widownią na niewielkiej scenie najpotężniejszego teatru w Polsce i opłakiwał zmarłą matkę. - Jeszcze będzie czas na taką rozpacz - mówił. - Otworzę wszystkie zakamarki duszy i będę płakał i płakał bez końca. Nad wszystkim: nad matką, moją miłością, moim życiem, nad zmarnowanym czasem, który nigdy nie wróci. Tego dnia wstanę czysty i nowy, wreszcie gotowy, by żyć.

- Minęło trzynaście lat, a my wracamy do Levina - mówi dziś Jacek Poniedziałek przed premierą "Wyjeżdżamy" [na zdjęciu], pierwszego od trzech lat spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego w Warszawie. Bohater tekstu Levina jest jak Krum po latach. Tylko bardziej zgorzkniały i zmęczony. Tamten wracał do domu po latach emigracji. Ten marzy, żeby wyjechać. Do jakiegoś lepszego świata. Albo w ogóle na tamten świat.

I

- Wszystko to jakieś takie dobrze znane - uśmiecha się Jacek Poniedziałek w przerwie między próbami w Nowym Teatrze. - Ten tekst, ten świat, ci bohaterowie. Jakbyśmy wrócili do tamtego czasu.

Był rok 2005. "Krum", koprodukcja krakowskiego Starego Teatru i TR Warszawa, był wielkim sukcesem Krzysztofa Warlikowskiego, wtedy czterdziestolatka, uważanego za najzdolniejszego z młodego pokolenia, które na przełomie wieków dało polskiemu teatrowi nowe życie. Sercem tej teatralnej rewolucji był TR, o którym mówiło się, że to teatr dwóch reżyserów: Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny. Przez kilka sezonów odnosili sukces za sukcesem. Jarzyna wystawił "Księcia Myszkina", a Warlikowski - "Bachantki". Jarzyna - "Uroczystość", Warlikowski - "Oczyszczonych". Jarzyna - "4.48 Psychosis", Warlikowski - "Burzę". Dwa miesiące po premierze "Kruma" Jarzyna wystawił swojego "Makbeta".

TR szybko stał się sceną młodych gwiazd, w zespole byli m.in. Magdalena Cielecka, Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra, Jacek Poniedziałek, Cezary Kosiński.

- TR był wtedy supermodnym teatrem z młodym, gotowym na wszystko zespołem - opowiada Mikę Urbaniak, dziennikarz kulturalny i krytyk teatralny. - Kolejki po wejściówki ustawiały się dwie godziny przed spektaklem, młodzież wyszarpywała bilety. Rozmaitości wychowały nową generację widzów.

- Czuliśmy, że robimy coś nowego, że budujemy nowy teatr, a razem z nim powstaje nowa rzeczywistość - wspomina Poniedziałek. - Nowa Warszawa, nowa Polska. Otwarte, przyjazne, dojrzałe. Wydawało nam się, że całe polskie społeczeństwo na naszych oczach pięknieje. A dziś? Niby ci sami ludzie, ale już nie tacy sami. Jesteśmy o trzynaście lat starsi, jesteśmy bogatsi, mądrzejsi i coraz bardziej pozbawieni nadziei.

II

Michał Merczyński był dyrektorem Rozmaitości w latach 2002-2005. Warlikowskiegopoznałjeszczewlatach90.- Krzysztof długo nie mógł znaleźć swojego miejsca - opowiada. - Tułał się po teatrach, robił coraz głośniejsze przedstawienia, ale nigdzie nie zostawał na dłużej.

W 1997 r. w Teatrze Nowym w Poznaniu wystawił "Zimową opowieść", rok później w warszawskim Teatrze Dramatycznym "Poskromienie złośnicy", a w Studiu "Zachodnie wybrzeże" według Bernarda-Marie Koltesa. - Nie bardzo go w tych teatrach lubili - wspomina Merczyński. - Krzysztof musi mieć całkowitą autonomię w pracy. Jak trzeba, to ją wymusi.

W środowisku opowiadają o furiach Warlikowskiego, który wybucha, kiedy uzna, że ktoś przeszkadza mu w pracy.

Grzegorz Jarzyna zaprosił Warlikowskiego do Rozmaitości. Od czasu głośnej premiery "Bzika tropikalnego" Jarzyna uchodził za nadzieję młodego teatru. - Grzegorz myślał, że jakoś się z Krzysztofem pomieszczą w Rozmaitościach - opowiada Merczyński. Mieścili się przez jakiś czas. - Przez trzy lata mojej dyrekcji zrobiliśmy tylko jeden duży spektakl Jarzyny. "Makbeta". A z Warlikowskim "Burzę", "Dybuka" i "Kruma". Krzysztof nie chciał słyszeć o przerwach, chciał robić teatr i nie zamierzał zwalniać. Grzegorz mu ustępował.

W którymś momencie Jarzyna zaczął uciekać z własnego teatru. W ramach projektu Teren Warszawa wystawiał spektakle w przestrzeni miejskiej. W ten sposób zrobił m.in. głośne "Zaryzykuj wszystko" na warszawskim Dworcu Centralnym. To były ciekawe i ważne wydarzenia, wpisujące się w poszukiwania światowego teatru. Ale w pewnym sensie powstały dlatego, że scenę teatru na Marszałkowskiej przejął Warlikowski.

- Pamiętam wyjazd do Moskwy ze spektaklem "Psychosis" - wspomina Merczyński. - Siedzieliśmy z Grzegorzem i Małgosią Szczęśniak. To był 2003 rok. Mówię: "Małgosiu, prawda jest taka, że wy z Krzysztofem musicie mieć swój zespół i swój teatr. Inaczej się nie da". Pokiwała głową.

Rozstali się w 2007 r. Ostatnią premierą Warlikowskiego w TR były "Anioły w Ameryce", jednocześnie sukces i pożegnanie.

- Rozstanie było burzliwe, ale moim zdaniem naturalne i nieuniknione - mówi Mikę Urbaniak. - To i tak jest cud, że reżyserzy formatu Jarzyny i Warlikowskiego, wielkie ego razy dwa, wytrzymali tak długo w jednym teatrze. Ale po co się kłócić o scenę, skoro każdy może mieć swoją? Oni są klasycznymi frenemies [wrogo-przyjaciółmi]. Z jednej strony alians dwóch artystów rewolucjonistów w podobnym wieku był naturalny, z drugiej była między nimi nieunikniona rywalizacja. Zwycięsko wyszedł z niej bez wątpienia Warlikowski: ma dziś supernowoczesny teatr na Mokotowie i to jego spektakle są wielkimi, zawsze oczekiwanymi wydarzeniami.

Razem w Warlikowskim z TR odeszły jego największe gwiazdy, m.in. Magdalena Cielecka, Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra, Jacek Poniedziałek. - To było jak rozstanie dwojga rodziców, z których jedno zabiera dzieci - mówi Urbaniak. - W dodatku z ich własnej woli. Myślę, że to musiało Jarzynę zaboleć najbardziej. Nie to, że odszedł Warlikowski, ale to, że poszły z nim "dzieci", czyli cała aktorska czołówka TR.

III

"Nieobecny kosmonauta" - mówią o Warlikowskim w jego teatrze. "Geniusz". "Król". - Jak wchodzi do teatru, to wszyscy szepczą po kątach: "Krzysztof przyjechał! Krzysztof jest!" - słyszę w Nowym. - To jest artysta, który krąży gdzieś w obłokach i raz na jakiś czas zstępuje na ziemię. A jak zstąpi, to każdy by chciał się pogrzać w jego blasku.

- Nigdy nie uczestniczył w życiu środowiska - mówi współpracownica Warlikowskiego. - Nie widziałam, żeby gdzieś brylował. On jest w gruncie rzeczy nieśmiały. Bardzo dużo pracuje, praca go pochłania. Grono przyjaciół ma niewielkie, często to są ludzie, z którymi pracuje. Potrafi być brutalny, bo oczekuje, że każdy rozumie, że praca to jest coś więcej niż jakieś międzyludzkie pierdoły.

Współpracownicy Warlikowskiego niechętnie mówią o nim pod nazwiskiem. Jeden z jego najzdolniejszych asystentów odmawia rozmowy. Jeden z aktorów opowiada o pracy na próbach:

- Standardowy obrazek: Warlikowski stoi z boku z papierosem, patrzy w przestrzeń i myśli. A jego ludzie, jak rodzina, patrzą w jego stronę, jakby był rzadkim gatunkiem ptaka.

- Pali non stop te swoje cienkie papierosy i od rana do nocy siedzi na próbach - opowiada ktoś inny. - Jak był padnięty, drzemał na łóżku ze scenografii. On jest osobną kosmiczną przestrzenią. Przemyka zwiewnie zamyślony, a potem nagle się zatrzymuje przy Poniedziałku i mówi: "Jezu, Jacek, my to musimy złapać, tu, rozumiesz". A Jacek rozumie. To nie jest taka reżyseria, że ty wchodzisz tu, a ty tu. Większość teatrów w Polsce reżyseruje tak, że aktor pyta: "Z której strony wchodzę i gdzie siadam?". Krzysztofa interesuje, co my chcemy powiedzieć, jaka tu się wytwarza energia, czego się o sobie dowiadujemy. A wchodź ty sobie, gdzie chcesz, tylko nie zahacz o scenografię Małgosi, bo dużo kosztowała.

- Dla Krzysztofa liczy się projekt, praca - mówi Michał Merczyński. - Wszystko inne jest temu podporządkowane. Pamiętam, jak jeszcze za mojej pracy w TR przygotowywał "Sen nocy letniej" w Nicei. Grała tam austriacka aktorka Renatę Jett. Warlikowski był nią zafascynowany: to ona mówiła słynny monolog na początku "Oczyszczonych". Ponieważ miała grać w Nicei, trzeba ją było zwolnić z innych obowiązków. Nie mogliśmy w związku z tym grać w Warszawie "Burzy". Krzysiek się o tym dowiedział i napisał do nas list, epopeję na sześć stron: "Dlaczego nie gracie Burzy? Czy wy mnie chcecie szykanować?". A ja mu odpisałem jednym zdaniem: "Krzysiu, nie gramy, bo Renatę jest z tobą w Nicei". Dla kogoś, kto go nie zna albo patrzy na niego z perspektywy zwykłego życia, to się może wydać małostkowe albo niezrozumiałe. Ale jeśli ktoś go zna, to rozumie.

Wielu jego współpracowników pracuje z nim od lat. Lista twórców "Kruma" i "Wyjeżdżamy" jest podobna. Muzykę skomponował Paweł Mykietyn, za reżyserię świateł odpowiada Feli-ce Ross, scenografię -jak zawsze - zaprojektowała Małgorzata Szczęśniak. Tekst przetłumaczył Jacek Poniedziałek, który zagrał też jedną z głównych ról.

- Najbliżsi współpracownicy są dla niego jak rodzina - opowiada Michał Merczyński. Większość aktorów marzy, żeby grać u Warlikowskiego. Nawet Janusz Gajos, choć wybitni aktorzy z jego pokolenia (Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz) kilkanaście lat temu głośno występowali przeciw młodym "brutalistom", fascynował się reżyserem. - To była obopólna fascynacja - mówi Merczyński. - Gajos miał grać Prospero w "Burzy". Wycofał się trzy tygodnie przed premierą. Powiedział: "Wszystko jest fantastyczne. Podziwiam go, bardzo się cieszyłem na tę współpracę". Pytam, co się stało. "Znasz mnie, widzisz mnie, wiesz, jakim jestem aktorem, jakim człowiekiem. A w tamtym świecie się czuję tak, jakbym musiał cały czas chodzić w ciuchach Jeana-Paula Gaultiera". Tym jednym zdaniem Gajos wytłumaczył wszystko. Nie odnalazł się w tym.

IV

Trzynaście lat po "Krumie" Warlikowski ma swój Nowy Teatr ze świetnym zespołem aktorskim. Ale w Warszawie bywa rzadko, często pracuje we Francji.

- Prawda jest taka, że ta cała Warszawa to jest dla niego trochę poprzednie życie - słyszę w teatrze na Madalińskiego. - On cały czas się rozwija, próbuje się dowiedzieć czegoś o sobie, nic tylko metafizyka. A tymczasem Warszawa się cofa w jakąś groteskową wersję przeszłości.

- Aż trudno uwierzyć, jak bardzo obco się tu dziś czuję - mówi Jacek Poniedziałek. - Dla mnie hasło "Wyjeżdżamy" to opis kondycji: rozpaczy, bezradności. Bo gdzie my wyjedziemy? Przecież gramy po polsku. Na szczęście z wiekiem przychodzi dystans. Uczysz się bawić tą upiornością świata. Warlikowski nam o tym przypomina: jeśli to koniec świata, to bawmy się. Nie dajmy sobie odebrać tej ostatniej przestrzeni wolności, którą jest zabawa. W czasach "Kruma" naiwnie myśleliśmy, że polskie demony usnęły. Że będziemy je teraz badać w teatrze, oswajać je. A tymczasem one tylko czekały na dobry moment, żeby się obudzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji