Artykuły

Dowcipnie i ostro o uchodźcach w Polsce

"Lawrence z Arabii" wg scenariusza Piotra Wawera Jr, Weroniki Szczawińskiej, Eileen Gricuk, Jose Luisa Sosa Estanga, Imru' al-Qais, Amina Omera, Viry Popowej w reż. Weroniki Szczawińskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

W Teatrze Powszechnym w Warszawie powstało przedstawienie o tym, jak Polacy postrzegają kulturową inność. Okazuje się, że można o tym mówić z humorem i empatią jednocześnie. To zwycięstwo wyjątkowo szerokiej grupy twórców.

Młoda kobieta gra polskiego mężczyznę. Wziąwszy się pod boki, opowiada o tym, że polski zwyczaj całowania w rękę kobiet jest fantastyczny, ale głośne rozmawianie po arabsku - niekoniecznie. Że we Francji niebawem nie będzie Francuzów, kebab powinien być bez kapusty, jak Pan Bóg przykazał, a Polska to "złoty kraj", w którym świetnie robi się interesy.

Potem ta sama aktorka, Natalia Łągiewczyk, mówi to jeszcze raz - ale już jako przybyły do Polski mężczyzna z Sudanu. Czaruje przy tym widownię wypowiadaną z rozrzewnieniem opowieścią do dźwięków zorientalizowanej wersji polskiego przeboju. Znów kebab, całowanie w rękę, a Polacy jako świetni partnerzy handlowi.

Pół roli dla kobiet, pół dla mężczyzn

Ta scena to nie tylko bardzo udany debiut aktorski Łągiewczyk, absolwentki wrocławskiej PWST (jej rolą dyplomową była Rachela z "Wesela" Wyspiańskiego w reżyserii Moniki Strzępki), ale też demonstracja, w jak różny sposób postrzegamy te same treści w zależności od tego, kto je wypowiada. Punkt wyjścia nie jest tu wcale oczywisty: liberalny widz Powszechnego z niechęcią potraktuje raczej "typowego Polaka", a na mówiącego to samo przybysza z Afryki spojrzy z protekcjonalnym rozczuleniem.

Klisze i uprzedzenia, a także zwykłe myślowe nawyki twórcy spektaklu zamieniają w serię to komicznych, niemal standuperskich popisów, to scen bliskich tańcowi (przy spektaklu pracowała choreografka Agata Maszkiewicz). Wiktor Loga-Skarczewski w scenie "o Kanadzie" brawurowo odegra Leonardo DiCaprio, Piotr Wawer Jr. będzie zaś odtwarzał historię przybysza z Arabii Saudyjskiej, grając na dwie strony przedzielonej kurtyną widowni - dla kobiet i dla mężczyzn.

Ma lepiej, niż miał, a narzeka

"Lawrence z Arabii" w reżyserii Weroniki Szczawińskiej nie jest wychowawczą teatralną czytanką o uchodźcach. Nie jest też zwykłym "teatrem dokumentalnym" ani adaptacją brytyjskiego filmu z 1962 r. pod tym samym tytułem, który zdobył siedem Oscarów, a w którym żadna kobieta nie ma roli mówionej.

Aktorzy - współtwórcy przedstawienia - opowiadają ze sceny, jak do tego dokumentalnego w założeniu projektu wraz z reżyserką i dramaturgiem szukali, m.in. przez wielojęzyczne ogłoszenia, "idealnych" uchodźców. Znaleźli realnie żyjących w Polsce imigrantów. Aktorzy Powszechnego na scenie zagrali jednych i drugich, ironicznie ogrywając stereotypy i własną niewiedzę.

Wśród przybyłych na pierwsze próby do Powszechnego nie było więc uciekającej przed prześladowaniami Czeczenki, epatującej przerysowanym seksapilem młodej ukraińskiej sprzątaczki czy przetrzymywanej u wybrzeży Morza Śródziemnego kobiety z Jemenu. Byli za to: Kanadyjka chińskiego pochodzenia, Ukrainka, która znalazła się w Polsce, bo Czechy byłyby za drogie (w spektaklu gra ją Karina Seweryn) - a tu jest przecież prawie tak samo jak na zachodniej Ukrainie - czy Wenezuelczyk, który na co dzień pracuje w polskim Amazonie.

Historię spotkania tego ostatniego oraz trudnych warunków jego życia przekazuje Maria Robaszkiewicz, jak podkreśla na scenie - nieprzekonana do pomysłu przenoszenia tej historii na scenę. Przecież tam, skąd mężczyzna przybył, miał pewnie gorzej, a narzeka. A poza tym to nie ma zbytniego teatralnego potencjału, niezbyt to drastyczne.

Jak często w takich razach - trudno ocenić, na ile to faktyczny ślad poglądu tej czy innej aktorki, a na ile wmontowana fikcyjna sekwencja. W każdym razie prawdziwe są cechujące polskie społeczeństwo brak zainteresowania światem na zewnątrz, brak narzędzi do namysłu i rozmowy, brak szerszego spojrzenia i szacunku dla problemów realnej codzienności w naszej kulturze. To smutna puenta tego często bardzo zabawnego spektaklu.

Opowieść o opowieści o opowieści

Szczawińska to jedna z najbardziej oryginalnych artystek polskiego teatru, ma niepodrabialny styl i szerokie horyzonty. Ostatnio z dużym sukcesem wyreżyserowała we Wrocławskim Teatrze Współczesnym adaptację słynnych powieści Eleny Ferrante; wcześniej w Sosnowcu zrobiła "Wojnę światów" H.G. Wellsa. W Warszawie pracowała w niezależnej Komunie Warszawa, gdzie pokazała m.in. zatrzymany wyrokiem sądu spektakl-koncert o "Jeżycjadzie" Małgorzaty Musierowicz.

Reżyserce zdarza się występować we własnych przedstawieniach w roli performerki - choć akurat w Powszechnym tego nie robi. W pracy stara się spłaszczać zawodowe hierarchie. Tekst "Lawrence'a..." podpisany jest nazwiskami nie tylko dramaturga Wawra i reżyserki, ale też osób, z którymi rozmawiali - bohaterów. Są to: Eileen Gricuk, Jose Luis Sosa Estanga, Imru' al-Qais, Amin Omer, Vira Popowa. Wszyscy imigranci, żadnego uchodźcy - podkreślają ironicznie aktorzy.

Jako o "półuchodźcy" mówi o sobie jedynie pochodzący z Senegalu muzyk i performer Mamadou Góo Bâ, od niedawna członek zespołu artystycznego Powszechnego. Siedzi z brzegu, śpiewa i podgrywa na tablecie, nadając całości muzyczną formę - to kolejna specjalność Szczawińskiej.

W ostatniej scenie Mamadou Góo Bâ wychodzi na środek i bez słów, ruchami powtarza to, co parę chwil wcześniej wykonali w tym samym miejscu "rdzennie polscy" aktorzy. Oni powtarzali z kolei przetworzone przez siebie opowieści i gesty innych imigrantów. Kultura jako kopia kopii, ciąg powtórzeń i przetworzeń, jako mniej lub bardziej zgrabne wyciąganie ręki do spotkania. Jest w tym polityczny przekaz, ale jest też coś bardzo lirycznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji