Artykuły

Melodramat

Didaskalia w Dniach Turbinów Bułhakowa są bardzo skąpe. Bułhakow zazwyczaj ogranicza się w nich do podania czasu i miejsca, w których dana scena się rozgrywa. Zaledwie kilka razy informuje o jakimś nadającym ton całemu obrazowi {elemencie scenografii - monumentalnym biurku w gabinecie Skoropadskiego czy wielkich (Schodach w hallu Gimnazjum Aleksandryjski ego. Poza tym milczy. Można więc odnieść wrażenie, iż pozostawia inscenizatorom daleko idącą swobodę w kształtowaniu scenicznej wizji Kijowa u schyłku burzliwego roku 1918. Lecz wrażenie to jest mylne. W gruncie rzeczy bowiem zarówno topografia jak i wystrój wnętrz, w jakich toczy się akcja "Dni Turbinów", są przez autora dramatu określone precyzyjnie i w sposób wyczerpujący. Tyle że informacje na ten temat podane zostały w tekście głównym, a nie pobocznym, i wypowiadane są przez bohaterów sztuki mimochodem w trakcie rozmów. I tak z lirycznego wybuchu Larusia dowiadujemy się, że w oknach mieszkania Turbinów wiszą kremowe story, które "odgradzają nas od całego świata". Wcześniej jeszcze informuje się nas, że mieszkanie zastawione jest mnóstwem starych mebli i bibelotów: niezgrabiasz Laruś porusza się w nim, jak słoń w Składzie porcelany.

Dom Turbinów wydaje się oazą spokoju w świecie wstrząsanym paroksyzmami rewolucji, żywą skamieliną, cudem zachowaną pamiątką z czasów przedwojennych. Lecz to znów jedynie pozór. Ten spokój burzony jest przez nieustannie przybywających tu gości, wraz z którymi przenika poza kremowe story atmosfera kijowskiej ulicy - głodnej, rozgorączkowanej, wypatrującej zmian. Rozbicie przez Larusia porcelanowej figurynki urasta do rangi symbolu - staje się memento dla ginącego świata.

W Dniach Turbinów Bułhakow rzadko mówi wprost. Zauważmy jednak, że zwykła na pozór rozmowa skrywa tu głębokie sensy, a banalne zdarzenia nasycone są utajoną symboliką. Trzeba ją tylko odczytać i wydobyć, aby powściągliwa, dokumentalna niemal relacja o ostatnich dniach białej Rosji, ocierająca się przecież miejscami o melodramat (choćby ów odwieczny trójkąt: piękna Helena Talberg, mąż w delegacji i jego szczęśliwy rywal - ognisty adiutant naczelnego wodza, obdarzony w imię dogodzenia wytartemu, romansowemu schematowi, aksamitnym barytonem), stała się wstrząsającą przypowieścią o ginącym bezpowrotnie świecie oraz ludziach zagubionych pośród wydarzeń dziejowych, które ich przerastają.

Lecz właśnie chęci czy może umiejętności takiego czytania Bułhakowa zabrakło Bogdanowi Michalikowi reżyserującemu Dni Turbinów w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie. Dramat został odczytany powierzchownie, a w konsekwencji w przedstawieniu ograniczono się jedynie do prezentacji fabuły sztuki, akcentując jej melodramatyczność która dla Bułhakowa nie jest przecież celem, lecz środkiem artystycznego wyrazu). Spektakl reżyserowany jest przy tym od sceny do sceny, bez troski o nadanie całości jakiegoś jednolitego tonu i rytmu. Odbija się to fatalnie na grze aktorskiej. Bohaterowie krakowskich Dni Turbinów nie mają przeszłości, wydarzenia, które zdawałoby się powinny ich dotykać, nie powodują w nich żadnych zmian. Wyjątek - jedyny bodaj - stanowi wśród nich kapitan Myszłajewski. Grającemu go Krzysztofowi Jędryskowi udało się stworzyć pełną, skomplikowaną wewnętrznie postać oficera-zawadiaki, znakomicie czującego się w roli zawodowego wojskowego, który na naszych oczach przeżywa dramat zwątpienia w sens drogi, jaką do tej pory w życiu kroczył. Lecz zgódźmy się, jedna tego rodzaju kreacja w dramacie tak znakomitym i dającym tak bogaty materiał dla .budowania ról jak Dni Turbinów to bardzo niewiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji