Artykuły

"Kara boska z moim panem!"

"Don Giovanni" Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Ryszarda Peryta w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

Przygotowując "Don Giovanniego" w Polskiej Operze Królewskiej Ryszard Peryt zdecydował się na wersję praską opery, która poprzedziła poszerzoną między innymi o kilka znanych arii premierę wiedeńską. Reżyser jest wierny swojej strategii i do inscenizowanych dzieł ma stosunek - można powiedzieć - służebny, nigdy nie aspirował do bycia nowatorem w pokrytym pyłem operowym panoptikum. Tym razem efekt jest zdecydowanie ciekawszy niż to było w niedawnym "Weselu Figara". Może dlatego, że "Don Giovanni" pozostaje do dzisiaj dziełem głęboko aktualnym i to pozwoliło realizatorom na wydobycie z tego mrocznego utworu, pełnego przebieranek, pomyłek i poszukiwań w łączeniu tonacji serio i buffo, całej jego jasności i przejrzystości, a także otworzyło aspekty interpretacyjne zwrócone w kierunku rzeczy ostatecznych.

Słusznie Dorota Szwarcman na swoim blogu nazwała najnowsze dzieło POK inscenizowanym wykonaniem koncertowym, choć na pewno jest w nim więcej ciekawych rozwiązań, głównie przestrzennych, niż we wspomnianym już wcześniej "Weselu Figara". Scenografia Ryszarda Peryta zakomponowana została z ruchomych kolumn, dzielących przestrzeń, koloryzowanych przez intensywność światła, które w momentach najbardziej dramatycznych przybierają formę luster, ale też zdają się płynnie wędrować po scenie niczym konstelacje gwiazd na niebie, przybierając w zależności od sytuacji mniej lub bardziej symetryczne położenie. W ten sposób, bez zakłócania przepływu dźwięków partytury, obraz sceniczny, pozostający cały czas w zgodzie z muzyką, wypełniony zostaje powietrzem, które daje nam nie tylko możliwość usłyszenia każdego dźwięku, ale zobaczenia tego, co determinuje przenikanie się różnych płaszczyzn operowego teatru. W tym wypadku zobaczymy i usłyszymy na scenie między innymi muzyków towarzyszących maskom podczas ich wejścia czy akompaniującego na mandolinie muzyka podczas serenady tytułowego bohatera. Natomiast dzięki dyrygentowi Łukaszowi Borowiczowi, a także Dagmarze Dudzińskiej (klawesyn), Mozart nie traci nic ze swojej fluktuacji, świetlistości i wieloznaczności. Dlatego być może ważniejsza w tym przedstawieniu jest jego wewnętrzna dynamika, niż sama plastyczna uroda planów przestrzennych.

Jak zawsze najwięcej zależy w tym wszystkim od solistów, którzy w śpiewie muszą przekazać targające bohaterami namiętności. I pod tym względem jest tym razem znakomicie, choć na plan pierwszy wysuwają się panie, zwłaszcza Donna Anna Olgi Pasiecznik i Zerlina Marty Boberskiej, pełna wdzięku, ale i nieco ostrzejszego pazura w swojej ciekawości świata. Jedyne zastrzeżenia może budzić rola Donny Elwiry w interpretacji Anny Wierzbickiej, która nie dość że śpiewa zbyt rozwibrowanym dźwiękiem, to mocno odstaje od pozostałych nijakością w rysunku aktorskim. Nie ma w niej ani tragizmu, ani śmieszności, mogącej tutaj nawet graniczyć z groteską. Panowie, szczególnie Wojciech Gierlach jako Don Giovanni i Andrzej Klimczak jako Leporello, radzą sobie bardzo dobrze, w końcu to artyści wytrawni i doświadczeni nie tylko w partiach mozartowskich. Gierlach nie skrywa swoich słów i uczynków, i jednym i drugim potrafi się posługiwać z wyrafinowaniem i dużą dozą swobody. Szkoda tylko, że w swoim ujęciu uwodziciela jest pozbawiony demoniczności i drapieżności, co - w moim mniemaniu - nieco osłabia rysunek bohatera. W kontraście do niego, również pod względem kolorystycznym, jest ustawiona postać Don Ottawia (Sylwester Smulczyński), który jawi się tutaj jako prawdziwy dżentelmen i orędownik kobiet. Leporello, najbardziej wyrazisty aktorsko w całym przedstawieniu Andrzej Klimczak, dzięki temu, że nie myśli tylko o sobie i nie trzyma się desperacko pychy, co czyni jego pan, nie zostanie pozbawiony obietnicy pozostania na ziemi. Szczególną uwagę zwraca, choć to w najmniejszym stopniu nie drażni, bo nie popada w czystą rodzajowość, nieco komiczny charakter protagonisty, który czasami ujawni się w zabawnym podskoku, miękkim przygarbieniu ciała, soczystej mimice, czy zabawnej artykulacji. W spektaklu ciekawie eksponowana jest bliskość związku Don Giovanniego z Leporello, ich swego rodzaju nierozłączność, bo taki rodzaj lustrzanej projekcji, pozwala na postawienie ważnego pytania: kim tak naprawdę jest Leporello? jakiej stronie osobowości czy natury Don Giovanniego jest bliższy?

Powiedzieć trzeba szczerze, że najlepiej sprawdza się w spektaklu Peryta naturalna ekspresja śpiewaków. To w jej ryzach widać najbardziej inscenizacyjną wyrazistość i reżyserskie uporządkowanie. Ważnym elementem w obrazie są też kostiumy Marleny Skoneczko, tak samo peruki i wysokie koafiury pań, które imponują nie tylko dopracowaniem w najmniejszych detalach, ale swoim istnieniem zamkniętym w formie, bryle i kolorze. One nie tylko konstruują charakter postaci, ale także pozwalają na wydobywanie przeciwieństw, harmonii i symbolicznych smaczków. Zresztą w tej inscenizacji, za sprawą scenografii, reżyserii i kostiumów, kreowana rzeczywistość sceniczna jest wyjątkowo spójna i finezyjna. Zmiany muzycznego charakteru poszczególnych sekwencji podkreśla dodatkowo oszczędność w kompozycji ruchu: częste ustawianie śpiewaków twarzą do widowni lub w jednej linii. Wtedy najłatwiej można rozkoszować się tym, co Olga Pasiecznik robi z twarzą, jak subtelny i wzruszający znajduje wyraz dla wszystkich emocji i uczuć zawartych w muzyce. Majstersztyk! To postać zagrana najbardziej serio, przepełniona nie tylko smutkiem, ale i melancholią.

Jak Peryt rozwiązał sceny z pojawianiem się Komandora (Wojciech Gierlach), najczęściej przedstawianego w postaci wywołującego trwogę posągu, zdradzał nie będę. To zawsze najbardziej ciekawa dla reżysera możliwość budowania skojarzeń, aluzji czy paraleli, które dotykają sfery śmierci, ofiary, zbawienia czy Boga. Kim zatem jest Don Giovanni Peryta? Za czym tęskni i czego pragnie? Co tkwi w jego muzyce? W którym miejscu świata stoi? Dla poszukiwania odpowiedzi warto posłuchać finałowego sekstetu o tym, jak samo niebo karze zbrodnie i winy, a miłość potrafi wznosić na wyżyny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji