Artykuły

Wszystko w pastiszu

Dobry zwyczaj zapraszania przedstawień dyplomowych na profesjonalną scenę upowszechnia się. W ten sposób zmniejsza się dystans między szkołą teatralną a teatrem. Adepci poznają kulisy i atmosferę towarzyszącą codziennym spektaklom. Nawiązują kontakt z publicznością, która z własnego wyboru, kupując bilety, przychodzi, aby zetknąć się z nimi.

Okazuje się, że do Ateneum, który nadal należy do najbardziej obleganych przez widzów teatrów stołecznych, przyciągają nie tylko renomowane firmy autorskie i faworyzowani aktorzy, ale właśnie studenci - na wylocie! - Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Niełatwo dostać się na "Lato", które wzbogaciło ostatnio atrakcyjny, różnorodny repertuar kameralnej Sceny 61.

Zainteresowanie nie wynika zapewne ze szczególnej adoracji Tadeusza Rittnera. Widzowie ciekawi są nowych twarzy. Pociąga ich także nazwisko aktorki pierwszych ról, Aleksandry Śląskiej, kierownika wykształcenia IV roku, jak to naukowo brzmi i po prostu reżysera tej dyplomowej prezentacji. Nie zapomnieli jeszcze uroku "Złego zachowania", które od roku 1984 do dziś - zdarzenie bez precedensu - pozostaje w repertuarze. Ten evergreen, którego publiczność nie pozwala zdjąć z afisza, otwiera kredyt każdemu kolejnemu rocznikowi wychodzącemu z uczelni przy ulicy Miodowej. Wywołuje z góry przychylne nastawienie.

W małej salce, która nie ma kurtyny, zanim zgaśnie światło na widowni i rozświetli się miejsce akcji, trwa upychanie publiczności, dostawianie krzeseł i stołków dla nadliczbowych. Wykorzystuje się racjonalnie najmniejszy skrawek wolnego miejsca. Personel już przywykł do tych codziennych układanek widowni. A dyrektor Janusz Warmiński może tylko zacierać ręce z uciechy, że w dobie lamentów nad pustoszejącymi widowniami on, wprost przeciwnie, ma kłopoty z nadmiarem. Łatwo zdobyć względy, gdy się wie którędy...

Dyplomanci będą mieli na pamiątkę program z wydrukowanymi swoimi nazwiskami pod szyldem Ateneum, nie mówiąc o przyjemności grania przy aplauzie publiczności.

Czy warto było odgrzebywać właśnie "Lato" Rittnera, gdy wokół tyle literatury. Kształt inscenizacji uzasadnia ten wybór. Bo ta dość przewrotna komedia stanowi wdzięczną kanwę współczesnego pastiszu, formy, która wymaga szczególnych predyspozycji i zdyscyplinowania. No i oferuje kilkanaście ról. Na scenie spotyka się w różnych konfiguracjach. sytuacjach i okolicznościach szesnaście postaci, z których każda ma swoje co najmniej pięć minut.

Sceneria jest niemal sielankowa. Szum morza, krzyk mew, plaża przechodząca w taras. Na takim tle spotyka się osobliwa ludzka menażeria, pacjenci sanatorium i ich opiekunowie. Mamy mozaikę charakterów, zachowań, reakcji. Wszyscy razem tworzą mikroświatek. Każdy obnosi swe przyzwyczajenia i obsesje. Niby nic nadzwyczajnego się nie dzieje, a jednak w wielu momentach udaje się wywołać atmosferę zagęszczenia zwykłych ludzkich spraw, przekazywania niepowtarzalnej chwili.

Największa gratka trafiła się odtwórcy roli Torupa. Obsadzony w niej Tomasz Kozłowicz gra właściwie dwóch bohaterów, bo przeżywa istotny przełom. Gdy dowiaduje się, że dni jego są policzone, zmienia mu się całkowicie charakter. Nieśmiały młodzieniec przeobraża się w pewnego siebie mężczyznę. Bliski kres życia wyzwala w nim energię, chęć do życia i śmiałość erotyczną. Gdy groźba końca żywota mija, włazi z powrotem w swoją dawną skórę, wraca do wyższego rejestru głosu. Bardzo zabawna jest zbiorowa scena wielbienia go przez kuracjuszki. A poetyckiego wymiaru nabiera sekwencja z bawieniem się kulą słońca jak balonikiem. Aktorzy obnoszą z gracją kostiumy kąpielowe w paski z długimi nogawkami i widać, że lubią to "Lato", w którym każdy ma swoje udane momenty, a całość zapewnia dobrą zabawę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji