Artykuły

Tragedyja o bogaczu y łazarzu

Kiedy rodzi się nam pierwsze dziecko, jesteśmy zachwyceni, że gaworzy, raczkuje i bełkoce "mama, tata", kiedy rodzi się nam czwarte dziecko, wzdychamy, żeby nam dało wreszcie święty spokój. Podobnie rzecz się ma z prymitywami staropolskiej dramaturgii. Dejmek zachwycił nas urokiem "Historyi", zainteresował "Żywotem Józefa", teraz Tadeusz Minc powtarza w Teatrze Narodowym swoje gdańskie znalezisko "O bogaczu y Łazarzu"... Z drżeniem myślę, iż kolejny reżyser wskrzesi kolejne misterium, a kolejny scenograf rozpisze na czworobok sceny ołtarz Wita Stwosza. Marian Kołodziej zrobił to bardzo ślicznie z malowidłem Memlinga i ta biblijna parada średniowiecznych kukiełek stanowi rzeczywiście urzekające pięć minut teatru. Niestety, potem aplikują nam jeszcze dwie godziny nauk moralnych według "Homilii na Ewangielis" Św. Grzegorza i to jest już mniej ciekawe. Nie, iżbym negował wartość wskazań świętego. Ale tak bardzo się z nimi zgadzam, że bardziej by mnie ciekawiły jakieś nauki nieznane. Tych dostarczają mi w tym spektaklu jedynie autorzy trzech komicznych intermediów plebejskich, z rozmachem interpretowanych przez Janusza Kłosińskiego, Gustawa Lutkiewicza, Eugeniusza Robaczewskiego i Bohdanę Majdę. W sumie zatem: pięć minut prologu, kwadrans intermediów, trzy minuty zachwytu nad Kołodziejem. Reszta jest grzecznym milczeniem, jakie winniśmy pradziadom, co nam tworzyli zręby pod dramaturgię narodową.

P.S. Bardzo mi się podobało Kuszenie w wydaniu pani Joanny Sobieskiej, a nawet, kto wie, czy nie zgodziłbym się na śmierć, gdyby istotnie miała ona kibić i nogi pani Aleksandry Zawieruszanki. Panu Krzysztofowi Wieczorkowi słusznie należały się męki piekielne za to, co wyczyniał z rolą bogacza Kandyla.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji