Artykuły

Rekordowy sezon Teatru Polskiego

Bielski Teatr Polski stał się firmą, która bije frekwencyjne rekordy. Bilety sprzedają się jak świeże bułeczki, artystom wręcz trudno nadążyć za popytem. O tej "klęsce urodzaju" i tajemnicach sukcesu w rekordowym sezonie artystycznym 2017-2018 z Witoldem Mazurkiewiczem, dyrektorem naczelnym i artystycznym tej placówki, rozmawia Zdzisław Niemiec w Kronice Beskidziej.

Zdzisław Niemiec: To pana piąty sezon w Bielsku. Wcześniej Teatr Polski gromadził w ciągu roku niespełna 60 tysięcy widzów i uznawano to za bardzo przyzwoity wynik. Teraz spektakli i widzów jest znacznie więcej. Zacznijmy więc od rekordów...

Witoldem Mazurkiewicz: Wiem, że to wszystkich najbardziej interesuje. Zresztą nas też. Fakt, rekordy są. Już podsumowując poprzedni sezon chwaliłem się 82 tysiącami widzów, a zagraliśmy 340 spektakli. Wydawało mi się, że to liczba wystarczająco satysfakcjonująca, którą trudno będzie przekroczyć. A okazało się, że w tym sezonie graliśmy 371 razy i mieliśmy prawie 94 tysiące widzów, czyli o 13 procent więcej. Taki wzrost w ciągu roku jest - przyznają to ekonomiści i menadżerowie - skokiem bardzo znaczącym. Osiągnęliśmy frekwencję na poziomie 93 procent. To bardzo dużo, a gramy niemal wyłącznie wieczorami, bo porannych spektakli poza repertuarem, organizowanych na prośbę szkół, było zaledwie kilkanaście.

Co wieczór przy niemal pełnej sali - to imponujące. Chce pan ten rekord jeszcze bardziej wyśrubować?

- Rekordy są bardzo satysfakcjonujące, ale niosą pewne niebezpieczeństwa, bo stawiają poprzeczkę coraz wyżej. Wystarczy, że w przyszłym sezonie zagramy o kilka spektakli mniej, albo widzów przyjdzie "tylko" 90 tysięcy, to ktoś może powiedzieć: "Ooo, Teatr Polski się kończy". A jest coś takiego jak wyporność ludzi, zmęczenie materiału. Nieustanne zwiększanie liczby spektakli przynosi nam ogromną radość i satysfakcję, zdobywamy sympatię widzów, czasami wręcz zauroczenie czy miłość, co w tym zawodzie i życiu teatru jest, jak myślę, najważniejsze. Oddajemy to samo, na ile możemy. Natomiast przychodzi moment, gdy trzeba sobie zdać sprawę z ograniczeń wynikających choćby z Kodeksu pracy. W końcu dzień pracy jest tylko ośmiogodzinny, a rok ma tyle dni ile ma, nie więcej. Podchodzę więc do tych rekordów, które nazywam klęską urodzaju, z pokorą...

Przeanalizujmy zatem źródła tej "klęski". Po pierwsze: dobór repertuaru.

- Świetna frekwencja to efekt - co by nie mówić - trafionej strategii repertuarowej. Bardzo się staram, by był to repertuar tak bardzo zróżnicowany, jak zróżnicowane jest społeczeństwo. Dlatego każdy, niezależnie od gustów czy poglądów politycznych, może w naszym teatrze znaleźć coś dla siebie. Tej taktyki się konsekwentnie trzymam.

Dlatego unika pan opowiadania się na scenie po którejś ze stron doraźnych politycznych sporów?

- Nie, nie unikam, ale też nie szukam na siłę... Nikomu z realizatorów niczego nie zabraniam. Skoro wybitny reżyser Mikołaj Grabowski chciał puścić kilka aktualnych aluzji w "Miarce za miarkę", trudno mu było odmówić. Janusz Opryński, znany twórca, również ma swoje określone poglądy i wyraża je reżyserując Dostojewskiego. W każdym z wybitnych tekstów z różnych epok - czy to Szekspir, czy Dostojewski - można znaleźć odniesienia także do naszej współczesności. I dlatego dojrzałym twórcom zostawiam swobodę wypowiedzi, mają do tego prawo. To naturalne. Uważam natomiast, że teatr taki, jaki prowadzimy w Bielsku, nie powinien być teatrem stricte politycznym. Powinien zabierać głos w sprawach społecznych, politycznych, ale to nie może być jego główna linia repertuarowa.

- Kolejna kwestia: liczba premier.

Było ich osiem, ale w repertuarze mieliśmy ponad dwadzieścia tytułów.

Czyli kurs na bogactwo wyboru. Co wieczór można zobaczyć coś innego na Dużej i Małej Scenie. Chyba niełatwo tak żonglować repertuarem?

- To ogromny wysiłek przede wszystkim zespołu technicznego obsługującego obie sceny. Czasami trzeba zostać w nocy, by zmienić dekoracje na kolejny dzień. A jak widzowie zapewne zauważyli, nie posługujemy się scenografiami umownymi, tylko dużymi.

Aktorzy też przy takiej zmienności nie mają łatwo...

- Cóż, to ich praca. Może moment przestawienia się z roli w rolę jest trudny, ale myślę, że repertuarowe urozmaicenie jest dla nich czymś ciekawym. Bo gdy w miesiącu grają kilka tytułów, które spotykają się niezmiennie z entuzjazmem publiczności fetującej artystów na stojąco, jest to dla aktorów najwyższa satysfakcja i nagroda. Obserwuję prawie wszystkie przedstawienia i widzę, że nasza cowieczorna publiczność jest nam bardzo wdzięczna, za co aktorzy odpłacają się - jestem o tym przekonany - dobrą monetą. - Kwestia trzecia: siła różnorodności repertuaru.

Były tuzy literatury - Szekspir, Dostojewski, ale też teksty współczesnych, nawet nieznanych szerzej autorów, i tematy lokalne. Do tego lubiane przez widzów farsy i widowiska muzyczne...

- Co sezon mamy taką mieszankę, ale tym razem eklektyzm repertuaru był chyba szczególnie widoczny. "Tęskniąc" według Etgara Kereta to spektakl eksperymentalny. Podobnie "Ciało Bambina" - skoczowska historia wojenno-obyczajowa autorstwa pochodzącej z tego miasta Zuzanny Bojdy. Do eksperymentów zaliczam też "św. Idiotę", czyli Dostojewskiego zinterpretowanego przez reżysera Janusza Opryńskiego. Sięgnęliśmy też po klasykę - Szekspirowską "Miarkę za miarkę". Z kolei "Wanda" - monodram o najsłynniejszej polskiej himalaistce, czy komedia obyczajowa "Singielka 2" to tematy współczesne. Do tego czysta rozrywka, czyli farsa "Pomoc domowa".

- Nie bał się pan sięgać po teksty mało znane lub zupełnie nowe, jak "Ciało Bambina"?

- Posłużyłem się intuicją jak to się mówi - nosem. Gdy przyszła do mnie młoda autorka Zuzanna Bojda i zaczęła opowiadać o swym tekście, już po półgodzinnej rozmowie wiedziałem, że będziemy go wystawiać. Sięganie po nowe nazwiska czy teksty zawsze wiąże się z ryzykiem, ale nie boję się, bo wiem, że spektakle eksperymentalne to bardzo potrzebny segment repertuaru.

I "Wanda", i "Ciało Bambina" to prapremierowe teksty.

- I oba chwyciły. Bilety wyprzedane. - Tak. Zresztą mamy wiele tytułów na które nie można dostać biletów. Są sprzedawane nawet na kilka miesięcy do przodu. W sprzedaży internetowej, którą wprowadziłem pięć lat temu, momentalnie znika 60 procent biletów. Taki popyt bardzo cieszy, choć też nam przykro, że widzowie muszą nieraz poczekać na możliwość obejrzenia spektaklu. Ale w sumie ogromne zainteresowanie repertuarem robi doskonałą atmosferę wokół naszego teatru. Nie można sobie wyobrazić lepszej reklamy. Bardzo się z aktorami cieszymy, widząc, że nasza robota nie jest czasem zmarnowanym.

Przychodząc z Lublina do Bielska był pan kojarzony z teatrem niekomercyjnym, eksperymentalnym, artystyczną awangardą. A teraz pana specjalnością stał się komercyjny gatunek - musical...

- ... i farsa. To nowy etap w moim życiu, bo wcześniej faktycznie spędziłem wiele lat w "mrokach" Różewicza, Gombrowicza, Camu-a, choć i tam z kolegami z Teatru Provisorium i Kompanii Teatr szukaliśmy elementów humorystycznych. A teraz odkrywam dużo radości w repertuarze lżejszym, choć bardzo trudnym w realizacji. Musical był zawsze moim marzeniem. Dopiero w Bielsku mogłem wystawić słynne broadwayowskie hity - "Zorbę" i "Człowieka z La Manczy", a także mniejsze formy, jak koncert przebojów Abby. Cieszy mnie, że widzowie z entuzjazmem odkrywaj a ten gatunek w Teatrze Polskim na nowo.

A farsa?

- Uważam - mając jako takie poczucie humoru - że to także gatunek niezwykle trudny dla realizatora - wymaga matematycznej wręcz precyzji i dokładności, by humor zadziałał. Skoro farsy, które tu wystawiam, mają opinię absolutnych hiciorów na które trudno kupić bilet, to tylko mogę się cieszyć. Cieszy mnie i to, że nagrodę publiczności naszego niedawnego festiwalu komedii zdobyła farsa "Mayday", którą przygotowałem w teatrze w Białymstoku.

Zespół to kolejne źródło sukcesu...

- Tak. Po pięciu latach zakończyło się jego budowanie. Mamy zespół mocny, stabilny w każdej grupie wiekowej. A do tego świeża krew, czyli, dodające kolorytu występy gościnne. Niektórzy z doangażowywanych młodych aktorów związali się z nami na stałe, jak Wiktoria Węgrzyn, Oriana Soika, Daria Polasik-Bułka czy Mateusz Wojtasiński. Wielu reżyserów bardzo wyraźnie podkreśla, że to jeden z najlepszych zespołów w takich teatrach jak Polski.

Kwestia ostatnia - pieniądze.

- I z tym było dobrze. Urząd Miejski - podstawa naszej egzystencji - jest od lat nastawiony bardzo życzliwie, umożliwia nie tylko funkcjonowanie teatru, ale też inwestuje w prowadzenie remontów i modernizacji. Mamy również stałą gru-pę wiernych sponsorów, na czele z firmami Nemak, Fiat Chrysler Automobiles, Aqua, Klingspor, PZU. To wszystko daje nam poczucie stabilności. Na przykład Nemak wykazał się odwagą finansując spektakl "Ciało Bambina" - najdroższy, obok "św. Idioty". Oba są widowiskami wieloobsadowymi, z ogromną scenografią specjalnie do nich napisaną muzyką pięknymi kostiumami. Dlatego sporo kosztują. Ale szczęśliwie się nam udaje, że zwracają się nawet te najdroższe produkcje. A najszybszy jest, dzięki frekwencji, zwrot kosztów produkcji fars - "Pomoc domowa" już po niespełna dwóch miesiącach - i pozwala nam zarabiać na realizacje droższe i trudniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji