Artykuły

Magnetyzm serca

Teatr Ateneum - "Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry, reżyseria - Jan Świderski, scenografia - Władysław Wigura.

OBECNOŚĆ Fredry na afiszu, to spłata długu, jaki teatr zawsze jest winien swej publiczności. Nie tylko serwitut dla szkół, nie tylko przyjemność dla staruszków, co to się zdążyli kiedyś tych wierszy nauczyć na pamięć. I nie tylko świadectwo ciągłości kulturowej, lecz także szansa, by teatr mógł zamanifestować swój do kultury narodowej twórczy stosunek.

Bo arcydzieła Fredry, choć tak niby znane, że aż opatrzone, prowokują swą idealną pięknością, by wykryć w nich jakiś rys nowy, by nuty i rytmy im powzbogacać. Powojenna historia teatru zna różne w tej dziedzinie próby, te z nich kończyły się sukcesem, które za punkt wyjścia przyjmowały twórczą analizę samego tekstu (pamiętna inscenizacja "Męża i żońy!" Bohdana Korzeniewskiego), te, co tekst próbowały nagiąć do reżyserskich ekstrawagancji wzniecały co prawda nieco krzyku, ale szybko szarzały w powszechnej niepamięci...

Świadom był tego faktu Jan Świderski, gdy sięgał po "Śluby panieńskie". Bywali już przecież reżyserzy, którzy kazali Guciowi i Anieli flirtować w chłopskim gumnie, a nawet Anieli i Klarze swawolić z lesbijska.

Świderski - rzecznik narodowej tradycji teatralnej daleki byl od takich rewolt, miał przecież zrozumiałą ambicję, iżby fredrowską opowiastkę o magnetyzmie serca uwalnić z szkolarskich schematów. Tyle, że postanowił zawierzyć samemu tekstowi. Za schemat uznał sam kołowrotek intryg miłosnych, które reżyserzy niekiedy kazali prząść bohaterom w zawrotnym tempie, tak, że słowa łączyły się w potok, a gradacje uczuć w ckliwą niejakość. Świderski postanowił postawić akcent na podtytule "magnetyzm". I on jest w jego przedstawieniu ważniejszy niżli panieńskie śluby. Zatem nie Aniela i Klara, lecz Gustaw, nie dziewicze histerie, lecz teoria Mesmera, którą zrekuzowany fircyk obiera jako metodę dla osiągnięcia celu w amorach, dla zaspokojenia własnych ambicji. Że ta zadrażniona ambicja Gustawa przemienia się z biegiem akcji w miłość, to niezaplanowany wpływ innego magnetyzmu. Już nie mesmerowskiego, lecz normalnego magnetyzmu, jaki młodego chłopaka pcha ku młodej dziewczynie.

Zrozumiałe, iż przy podobnym rozstawieniu akcentów w tekście (dopomógł im reżyser i drobnymi przestawieniami poszczególnych dialogów) wzrasta w spektaklu rola Gucia. Gra go Andrzej Seweryn. Gra może więcej z temperamentem, niźli z wdziękiem. Jakby się aktor dał ponieść wirowi wydarzeń, one panują nad nim bardziej niż on nad nimi. W scenach wyznań lirycznych ma przecież Seweryn wiele ciepła i prawdy, na wyczuciu komizmu też mu nie zbywa. Więc przydałoby się może tylko trochę zwolnień rytmu w scenach z Klarą i Albinem. A akurat Klara mogłaby mu w tym służyć prawdziwą pomocą. Rola Grażyny Barszczewskiej stanowi uroczą ozdobę tego przedstawienia: precyzja mówienia wiersza łączy się z precyzją zabawy psychologicznej, rola mieni się wszystkimi kolorami, przyćmiewa też trochę Anielę, którą Krystyna Janda wyposażyła w wiele prostoty, ale w grze miłosnej poddając się Gustawowi zbyt jawnie i łatwo.

Poddawał się mu zresztą i Albin, acz to był już inny gatunek kapitulacji: Tadeusz Borowski nie czuł się zbyt pewnie w stylowym surducie, współczesna dosadność brudziła mu gest, współczesna mięsistość tonu pozbawiał dialog finezji. Także Aleksandra Śląska jako pani Dobrójska nie wydawała się być obsadzona fortunnie. Tyle, iż tu odchylenie szło w stronę przeciwną - ku królewskości póz, nieco zaskakujących u poczciwej pani dziedziczki.

Za to Radost w ujęciu Jana Świderskiego !!! Jeśli użyłem przy omawianiu roli Barszczewskiej stwierdzenia, iż zdobiła ona spektakl, w przypadku kreacji Świderskiego wypadałoby rzec, iż wzbogacał on sam tekstowy pierwowzór o nowe barwy. Cały życiorys tego stryjaszka w pretensjach, co sam by chętnie "Pod Złotą Papugą" poszalał, nie ogłupiały z miłości dla szałaputa-Gustawa jemu tylko zdecydował się służyć, cała ta pełnokrwista charakterystyczność Radosta została przez aktora wydobyta środkami szlachetnymi, wycieniowanymi, a pełnymi filuternej lekkości. Zaś piękny wiersz fredrowski płynął i ust Świderskiego potoczyście, lekko, urzekając melodią swych głosek.

Obsady dopełniał Jan Żardecki w epizodycznej roli guciowego sługusa, Jana. Scenografia Władysława Wigury stwarzała nastrój. Może to niewiele, aleć o więcej nie chodziło

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji