Artykuły

Śląskie epizody Bogumiła Kobieli

Świętujemy 75. urodziny BOGUMIŁA KOBIELI, znakomitego aktora, którego niezwykła osobowość utrwaliła się w historii polskiej kinematografii, polskiego teatru, kabaretu i telewizji. Świętujemy ze świadomością, że z tych 75 lat ledwie połowa przypadła na twórcze życie artysty, zakończone tragicznym wypadkiem drogowym.

Druga połowa to trwające do dziś wspomnienia. Wspominamy zwykle to, co po aktorze zostało - jego sztukę, aktorski fenomen. Z biegiem lat coraz mniej wiemy o jego życiu, które w zadziwiający sposób związane było z Górnym Śląskiem.

Dziadkowie

Najbardziej znaną postacią rodziny był znakomicie wykształcony prawnik Andrzej Bajda, dziadek Bogumiła Kobieli, osobowość nietuzinkowa i to z wielu powodów. Pochodził z galicyjskiej rodziny chłopskiej, co nie przeszkodziło mu wytrwałą pracą wdrapać się do hermetycznego grona elit II Rzeczypospolitej.

W 1918 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, Bajda zgłosił się do służby publicznej i został pełnomocnikiem rządu ds. zwalczania drożyzny. Po ukonstytuowaniu się Autonomicznego Województwa Śląskiego został oddelegowany do Katowic z misją utworzenia tu delegatury Najwyższej Izby Kontroli Państwa, którą zarządzał aż do wybuchu wojny. Miał w Sejmie Śląskim honorowe miejsce, był jednym z najbliższych współpracowników wojewody Michała Grażyńskiego.

Pozycję społeczną rodziny wyznaczała także żona Andrzeja Bajdy - Maria, z domu Gołkowska, córka znakomitego polskiego rodu o znaczących zasługach w czasach I Rzeczypospolitej, dystyngowana dama, przestrzegająca wszelkich znanych reguł towarzyskiej dostojności.

Andrzej Bajda był lwem salonowym. Ten postawny, niezwykle przystojny mężczyzna, obiekt westchnień większości pań, traktowany był jako lokalny arbiter elegantiarum. Założył i prowadził Koło Towarzyskie w Katowicach, nieformalną organizację skupiającą polskie elity, które po 1922 roku przybyły na Górny Śląsk. Główną siedzibą Koła była sala dawnej loży masońskiej przy ul. Stawowej (po wojnie mieściło się tam kino Śląsk, ostatecznie budynek zburzono w końcu lat 60. XX wieku pod dzisiejszy plac Szewczyka). Koło Towarzyskie organizowało m.in. doroczne bale w westybulu gmachu Sejmu Śląskiego, najbardziej prestiżowe imprezy dla kręgów władzy i elit intelektualnych województwa śląskiego (w 1998 roku próbował do tej tradycji nawiązać "Dziennik Zachodni", organizując pod patronatem wojewody Marka Kempskiego podobne bale karnawałowe; inicjatywa ta szybko sczezła i popadła w zapomnienie).

Rodzice

Nie wiemy, jak Bajdowie przyjęli związek córki Krystyny z 30-letnim nauczycielem Ludwikiem Kobielą, przedstawicielem młodej śląskiej inteligencji, absolwentem filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim, który pochodził z niewielkiej miejscowości Zarzecze (znikła pod wodami Jeziora Goczałkowickiego). Pracował jako nauczyciel gimnazjalny, zajmował się także etnografią - zbieraniem i opisywaniem śląskiego folkloru, miał ambicje literackie, pisywał opowiadania i książki dla dzieci.

Choć Andrzej Bajda był self made manem, który nigdy nie zapomniał o swoim pochodzeniu, to jednak w skali ówczesnych stosunków społecznych dzieliło go od Ludwika Kobieli kilka pięter, więc bardzo możliwe, że mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju mezaliansu Krystyny Bajdówny z wiejskim nauczycielem ze Śląska. Tym bardziej że druga córka Bajdów weszła do znakomitego rodu Pomianowskich i zamieszkała w Warszawie, gdzie jej mąż był sędzią Najwyższego Trybunału Administracyjnego.

Krystyna i Ludwik pobrali się w 1929 roku i zamieszkali w Katowicach przy ul. Poniatowskiego - w dzielnicy wybudowanej za czasów Grażyńskiego dla ówczesnych elit władzy, inteligencji i urzędników - można mniemać, że dzięki życzliwej protekcji teścia. Tam przyszli na świat obaj synowie: urodzony w 1931 roku Bogumił i cztery lata młodszy Marek.

Choć Katowice były dla całej rodziny swego rodzaju metropolią, to szczególną rolę w jej życiu odegrał dom w Tenczynku, w gminie Krzeszowice nieopodal Krakowa. Andrzej Bajda kupił tę niewielką posiadłość jako swoją podmiejską rezydencję i urządził typowo rekreacyjnie: kort tenisowy, konie do jazdy wierzchem i do bryczki, wielki ogród. I do tego płachetek ziemi, który - pomny na swe pochodzenie - osobiście orał każdej wiosny. Tam przyjeżdżało się w okresie letnim, kiedy życie towarzyskie w Katowicach zamierało, tam przyjmowało się gości. Do Tenczynka zjeżdżała się wówczas rodzina z Krakowa i z Warszawy, dom tętnił życiem. Gdyby prowadzono w nim listę gości, księga pęczniałaby dziś od nazwisk najznamienitszych postaci polskiego życia duchowego, naukowców, prawników, inżynierów, artystów.

Koniec starego świata

Wybuch wojny obrócił sielankową codzienność do góry nogami. Skończył się high life w Katowicach, Tenczynek przestał być letnią rezydencją, z konieczności stał się domem mieszkalnym. Wkrótce przybyli tu krewni z Warszawy, zrobiło się biednie i ciasno, w dodatku trzeba było kwaterować niemieckich oficerów, pracujących w wielkich składach amunicji, schowanych w okolicznych lasach.

Zaraz po zakończeniu wojny rodzina wróciła do Katowic. Andrzej Bajda podjął pracę w NIK-u, ale już nie jako dyrektor. Jako przedwojenny urzędnik mógł liczyć najwyżej na funkcję inspektora. To i tak wiele, zważywszy, co działo się wówczas z sanacyjnymi elitami.

Z pewnością od większych represji uchroniła go zażyłość z Jerzym Ziętkiem, który czasami sięgał po przedwrześniowych funkcjonariuszy państwowych. Nawet po przejściu na emeryturę Bajda pełnił przy Ziętku szereg funkcji społecznych: był m.in. jego pełnomocnikiem ds. budowy sanatorium dziecięcego w Rabce, przewodniczył Funduszowi Budowy Szkół i Internatów. Umarł w 1967 roku w sędziwym wieku 93 lat, pochowano go na katowickim cmentarzu przy ul. Sienkiewicza. Niezwykłym zbiegiem okoliczności zmarł w chwili, gdy jego wnuczka Barbara Pomianowska wychodziła za mąż za katowickiego kompozytora rodem ze Lwowa - Wojciecha Kilara, owianego już sławą muzycznej awangardy lat 60.

Do Katowic powrócili także Kobielowie. Ludwik założył lokalne koło Związku Literatów Polskich, którego został pierwszym prezesem i... niespodziewanie umarł pod koniec 1945 roku. Nie pozostawił po sobie wielkiego dorobku literackiego. Na uwagę zasługują ciekawe opowiadania o Żabim Kraju w górnym biegu Wisły, tej części Górnego Śląska, na której od średniowiecza prowadzono wysoko rozwiniętą gospodarkę wodną i hodowlę ryb, rzecz już dziś zapoznana, a trwale wpisująca się w historię regionu. Reliktem rodzinnych archiwów jest wierszowana książeczka dedykowana synowi Bobkowi "Awantury i przygody, które przeżył figlarz młody", podobna w formie do ilustrowanych książek Kornela Makuszyńskiego.

Na swoim

Bogumił Kobiela zapisał się do renomowanego liceum im. Kopernika, które mieściło się jeszcze w historycznym budynku u zbiegu ul. Lompy i Jagiellońskiej. Ukończył je w 1949 roku. W szkolnym archiwum zachowały się arkusze ocen i protokół egzaminu maturalnego. Oceny miał niezłe, może nie jak u prymusa, ale też nie trzeba się ich było wstydzić. Po maturze była tylko chwila zastanowienia i szkoła teatralna w Krakowie.

Dalsze losy tego nietuzinkowego artysty, obdarzonego nadzwyczajną vis comica są już dobrze opisane. Najpierw aktorska przyjaźń ze Zbigniewem Cybulskim, wspólny wyjazd do Gdańska i sukces teatrzyku Bim-Bom. Potem brawurowa rola Jana Piszczyka w filmie Andrzeja Munka "Zezowate szczęście", która niemal u progu kariery dała mu trwałe miejsce w historii polskiej kinematografii. Kilka mniejszych, choć pamiętnych ról filmowych (m.in. w "Popiele i diamencie" Andrzeja Wajdy), sukcesy w stołecznych teatrach. Wreszcie wielka kariera telewizyjna: pierwsze widowiska rozrywkowe "Poznajmy się" i "Małżeństwo doskonałe", prowadzone wespół z Jackiem Fedorowiczem, przykuwały w niedzielne popołudnia do telewizorów całą Polskę. I jeszcze genialna rola w teatrze telewizji: pan Jourdain w Molierowskim "Mieszczaninie szlachcicem" w reżyserii Jerzego Gruzy.

A prywatnie - małżeństwo z piękną lekarką Małgorzatą, poznaną gdzieś nad morzem, pełne młodzieńczych uniesień, wspólnych podróży po kraju i napawania się radością życia. A jednocześnie - to można wywnioskować ze wspomnień przyjaciół - poczucie niespełnienia, niewykorzystania własnych możliwości twórczych, daleko wykraczających poza już zanotowane sukcesy. I do tego jeszcze narastająca świadomość okrutnego fatum: w 1961 roku, ledwie rok po sukcesie "Zezowatego szczęścia", w wypadku samochodowym ginie Andrzej Munk, bodaj jedyny reżyser, który w pełni potrafił spożytkować aktorską energię Kobieli.

W 1967 roku pod kołami pociągu ginie Zbigniew Cybulski, najbliższy przyjaciel, towarzysz studenckich, towarzyskich i artystycznych szaleństw. Pół roku później odchodzi kolejny przyjaciel Krzysztof Komeda. Na filmie z pogrzebu Cybulskiego w Katowicach cały czas widać tragicznie przejętą twarz Bobka.

Żona Małgorzata Kobielowa do dziś powtarza: - On wówczas był przekonany, że teraz jego kolej. Żył z tym. I kiedy półtora roku później wydawało się, że to minęło, że znów ożył, że jest nam już tak dobrze, że wreszcie możemy mieć dziecko, to wtedy nastąpił ten wypadek.

W samochodzie byli oboje. Ona wyszła z kraksy z niewielkimi obrażeniami, ciężko rannego aktora przewieziono do szpitala w Gdańsku. Program I Polskiego Radia nadawał komunikaty wzywające najznamienitszych profesorów medycyny do natychmiastowego powrotu do pracy. Nie pomogło.

Powrót

Pochowano go na parafialnym cmentarzu w Tenczynku, obok grobu matki. Na trumnie zamiast kwiatów najbliżsi położyli koszyk z grzybami. Ksiądz zżymał się trochę, pewnie nie wiedząc, że grzyby miały jakieś tajemne znaczenie w życiu artysty. Pojawiły się po raz pierwszy w owej wierszowanej książeczce napisanej i dedykowanej mu przez ojca. Potem gdzie się tylko zatrzymał, obsesyjnie zbierał grzyby.

Życie Bogumiła Kobieli zaczęło się w Katowicach, skończyło w Tenczynku. Pomiędzy tymi miejscami znajdujemy najwięcej śladów po tym wspaniałym artyście, który dał nam ledwie posmakować swego talentu, nie pozwalając się nim nasycić.

Te ślady, to jego bliscy.

Brat Marek Kobiela inżynier technologii budowlanych, długoletni wykładowca Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Od 2001 roku jest na emeryturze, mieszka w domu dziadka w Tenczynku wraz z żoną Marią Pietrzkiewicz-Kobielową, sędzią w stanie spoczynku. Ich syn Łukasz Kobiela, z wykształcenia biolog, z zamiłowania plastyk, zajmuje się projektowaniem graficznym, mieszka w Katowicach. Drugi syn Filip Kobiela jest doktorantem filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim, mieszka w Krakowie. W domu w Tenczynku mieszka także kuzyn Kobielów, prof. Andrzej Pomianowski, wybitny fizyk.

Kuzynka - Barbara Kilarowa z d. Pomianowska - wraz z mężem Wojciechem Kilarem mieszkają w Katowicach. Tu mieszka też jej siostra Karolina wraz z mężem Jackiem Szymaszkiewiczem i dwoma synami. Kolejna kuzynka Janina Stapińska z d. Pomianowska, emerytowana docent medycyny, mieszka w Krakowie.

Ciekawe są losy braci Gołkowskich, bratanków Marii Bajdowej. Młodszy Ludwik Gołkowski, choć jest rówieśnikiem Bogumiła Kobieli, teoretycznie jest jego wujem - kuzynem matki. Mieszka w Zakopanem. Starszy, 80-letni Włodzimierz Gołkowski, to postać na Śląsku dobrze znana. W 1952 roku (mając zaledwie 26 lat) został przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Wiśle (to funkcja odpowiadająca dzisiejszemu burmistrzowi). Był nim do roku 1964, kiedy to został przeniesiony do Ustronia, którym zarządzał 18 lat. W 1996 roku otrzymał honorowe obywatelstwo tego miasta. Dziś mieszka w Wiśle.

Życie tej znamienitej rodziny rozpięte jest między Śląskiem i Małopolską, a gdzieś pomiędzy Katowicami i Krakowem leży Tenczynek. Niepozorny dom, który trudno byłoby nazwać dworkiem na klasyczną polską modłę, ale jednak pełen uroku, tajemnej mocy, z której czerpało tak wiele talentów. Wojciech Kilar potwierdza tę ocenę: - Tenczynek to kawałek historii polskiej inteligencji. Od stu lat ten dom jest gniazdem, do którego się wraca - czy mieszka się w Krakowie, czy w Katowicach. Widzę to po swojej żonie, dla której Tenczynek był czymś najbliższym, tak samo jak dla Bobka. Bywało, że nawet ze sceny żartobliwie wołał: "Pozdrawiam Tenczynek". Ja sam jeżdżę tam równie chętnie, zdarzało się, że dokuczały mi Katowice, że nie miałem już siły pracować, wówczas ostoję znajdowałem w tym domu. Tam powstała jedna z moich najważniejszych kompozycji - "Kościelec 1909". Jako wygnaniec ze stron rodzinnych, z rodzinnego Lwowa, który utracił wszystko - w tej rodzinie, w tym domu odnalazłem zachowane najlepsze wartości naszej inteligencji. Myślę, że Bobek gdzieś tam z zaświatów cieszy się z tego, że spoczywa w Tenczynku.

PS. W artykule wykorzystałem dokumentację zebraną do filmu Wojciecha Sarnowicza pt. "Bogumił Kobiela, czyli rodzinna podróż z Katowic do Tenczynka".

Na zdjęciu: Bogumił Kobiela w "Weselu Fonsia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji