Artykuły

Dziady - Rehabilitacja

"Dziady - Widma" Stanisława Moniuszki w reż. Ryszarda Peryta w Polskiej Operze Królewskiej. Pisze Wiesław Kowalski na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

Po nieudanym "Alexandrze i Apellesie" Karola Kurpińskiego do libretta Ludwika Adama Dmuszewskiego (doprawdy, trudno znaleźć powody, dla których to dzieło znalazło się w repertuarze Polskiej Opery Królewskiej, najprościej jest spuścić na tę produkcję zasłonę milczenia), podczas zorganizowanego po raz pierwszy Festiwalu pokazano "Dziady - Widma" w scenografii i reżyserii Ryszarda Peryta, również autora inscenizacji wspomnianej na początku. Aż trudno uwierzyć, że te dwa przedstawienia zrealizował ten sam twórca. Do kantaty dramatycznej Stanisława Moniuszki wg poematu Adama Mickiewicza, Ryszard Peryt powraca bodaj po raz trzeci, a stoi za nim sława zwłaszcza realizacji z 1984 roku w Teatrze Muzycznym w Gdyni, nagrodzona na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych. Tym razem reżyser miał do dyspozycji niewielką scenę w Starej Oranżerii i musiał swoje inscenizacyjne pomysły ograniczyć do minimum, o jakimkolwiek rozmachu nie ma mowy, tym bardziej, że niemieszczący się w orkiestronie muzycy musieli zasiąść na estradzie. Udało się jednak po raz kolejny przygotować spektakl interesujący przede wszystkim pod względem interpretacyjno-kompozycyjnym, w którym najdobitniej wybrzmiewa konsekwentne i logiczne przełożenie "Dziadów" części II na ascetycznie zakomponowane sceniczne obrazy.

"Widma" miały swoją lwowską premierę w roku 1878. Charakter utworu sprawiał, że w repertuarach różnych teatrów pojawiał się on najczęściej przy okazji Święta Zmarłych, co też zaowocowało dość konwencjonalnymi i uproszczonymi sposobami inscenizacji. Do historii przeszło warszawskie wystawienie z roku 1900, w którym partię Pana zaśpiewał Adam Didur, a rolę Zosi wykonała Janina Korolewicz. Inaczej też starał się podchodzić do "Widm" w latach dwudziestych XX wieku dyrygent Stanisław Dołżycki.

Ryszard Peryt, jak przystało, główną myśl swojej inscenizacji wywodzi z Moniuszkowskiej partytury, która stara się łączyć wczesnoromantyczną afektację z elementami poetyckimi i figuratywną dbałością. W ten sposób na scenie Polskiej Opery Królewskiej dochodzi do swoistej stylizacji i gry konwencjami, także do rozbijania obrazowej sielskości - najciekawsze efekty takiego kontrastowania widać w połączeniu z próbami dekonspirowania tego, co do dzisiaj funkcjonuje jako stereotyp w patrzeniu na romantyczne dziedzictwo. W warszawskiej inscenizacji rolę Prologusa - Mickiewicza przejmuje Dawny Aktor w bardzo wyrazistej interpretacji Sławomir Jurczak, ale pierwsze skrzypce gra w tym przedstawieniu Adam Kruszewski jako Guślarz - to on staje się siłą sprawczą całego wydarzenia, dzięki niemu ożyją wszystkie upiory oraz malarskie konterfekty Dziewczyny czy białych Aniołków - Józia i Rózi ze złotymi skrzydełkami. To on każe zasunąć boczne kulisy jako zamknięcie kaplicznych bram, on sprawi, że nastanie ciemność, bez księżycowej jasności, na jego też rozkaz pojawi się na scenie "garść kądzieli". Nie ma w tym oczywiście niczego odkrywczego, bo wszystko to jest zapisane w libretcie, tyle że szalenie wymowne jest to, w jaki sposób zawiaduje tym całym światem Adam Kruszewski, z jakim skupieniem, spokojem i charyzmatycznością powołuje do życia kolejne widma (Aniołki pojawiają się na bocznych balkonach naprzeciwko siebie), z jaką determinacją z nimi rozmawia i z jaką powagą rzeźbi każde słowo. Dodać do tego należy znakomite przygotowanie wokalne solisty. Ale to w przypadku tego śpiewaka nie powinno nikogo dziwić. Na szczególne uznanie zasługują też - operujący tylko słowem - studenci Akademii Teatralnej - Mateusz Burdach wcielający się w Kruka i Zuzanna Saporznikow jako Sowa. Szkoda, że trochę widać różnicę w tym, jak nie do końca wiarygodnie i dynamicznie posługują się poetycką frazą wcielający się w inne role śpiewacy. Ciekawie też funkcjonuje spowity w czerń Chór, który nie jest tutaj wiejską gromadą przestraszonych biedaków, ale grupą ludzi w pełni świadomych tego, w czym biorą udział.

Tym razem Peryt, być może ograniczony możliwościami przestrzennymi, stara się wychodzić poza typowo ludowe widowisko obrzędowe, rzadko korzysta z modułów mogących nawiązywać do jasełkowości, tanich sztuczek kuglarsko-cyrkowych czy jarmarczności; i to dobrze, bo w ten sposób wydobywa na wierzch całą paletę znaczeń, które nie wchodzą w dialog tylko z romantyczną spuścizną, ale mają też swoje bardziej uniwersalne uzasadnienie, dotykające również tego, co niesie metafizyka i co skrywają zagadki naszego istnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji