Artykuły

Polacy i Wielki Fryderyk

Wystawiano niegdyś tę sztukę dla tytułowej roli. Sięgali po nią m.in. Kazimierz Kamiński, Józef Chmieliński, Janusz Orliński, ale tradycja zapisała przede wszystkim nazwisko Ludwika Solskiego. On bowiem pierwszy wyreżyserował Wielkiego Fryderyka we własnym układzie tekstu (1909 - Teatr im. Słowackiego w Krakowie), on też zapewnił mu sławę swoją legendarną kreacją. Powracał do tej sztuki i roli wiele razy. "Jaka niepojęta wprost swoboda, elastyczność kreacji w przerzucaniu się od jednego rysu postaci do drugiego, jaka nieomylność w podawaniu charakterystyki, w stapianiu w jedność obłudy, komedianctwa, małostkowości, starczych uporów a młodzieńczej czujności nad całością spraw państwowych, okrucieństwa, złośliwości, podłości nawet a jednocześnie serca oddanego swoim Prusom" - pisał o Solskim w 1933 roku Adam Grzymała-Siedlecki. "Wszystko na scenie obraca się wokół niego, jest po to, aby temu starcowi w granatowym mundurze i rajtarskich butach dać sposobność do powiedzeń wystukiwanych drewnianym głosem, do skrzywień w uśmiechu, diabelskich chichotów, ujęcia się za strzykające krzyże i wspaniałego spaceru wokół stołu. Ten spacer na zgiętych nogach wywołuje najgłośniejsze oklaski." - stwierdzał Bohdan Korzeniewski.

Kolejni inscenizatorzy "Wielkiego Fryderyka" w ślad za Solskim wybierali z sążnistego, liczącego 350 stron, tekstu przede wszystkim to, co charakteryzowało postać tytułową. Pomijali przypominający parodię Ślubów panieńskich wątek romansowy i niektóre postaci, łagodzili wymowę niezbyt pochlebnego obrazu Polaków. Po wojnie Wielki Fryderyk i inne dramaty Nowaczyńskiego nie trafiały na scenę. Autor "Cara Samozwańca", "Boga wojny", "Nowych Aten", "Cezara i człowieka" stał się dramatopisarzem zapomnianym. Dopiero niedawno wystawiono "Cyganerię" warszawską w Teatrze Wybrzeże a obecnie - "Wielkiego Fryderyka" w łódzkim Teatrze Nowym.

Dopominali się wszakże o Nowaczyńskiego krytycy literaccy i teatralni. Maria Czanerle w Wycieczkach w dwudziestolecie pisała: ,,(...) był bardzo specyficznie polski, z tym polskim kompleksem prowincji i tęsknotą do europejskości, zarówno w jej mocarstwowych jak i merkantylno-technicznych przejawach. Wiele naszych powojennych dyskusji na temat sentymentalno-romantycznej przeszłości i pewnych nieprzestarzałych cech narodowego charakteru, z kompleksem zaścianka i Europy, koresponduje w jakimś? sensie z pretensjami i tęsknotami Nowaczyńskiego (...). Kroniki Nowaczyńskiego są trudne i porywające. Ich antyteatralna obfitość i przepych wymagają od inscenizatora świadomego wyboru i precyzyjnego zabiegu adaptacyjnego, potrzebują ryzyka i wysiłku, które się na pewno opłacą".

Przedstawienie Kazimierza Dejmka potwierdza, ten sąd i dowodzi, że można (dzisiaj w oparciu o dramat Nowaczyńskiego zaproponować widzom rozmowę o sprawach ważnych nie tylko z perspektywy historii. Kazimierz Dejmek dokonał rygorystycznego wyboru. Zachował w zasadzie linię fabularną pierwowzoru. Skrócił jednak mocno poszczególne obrazy, wyeliminował postaci: starego von Zietena, fabrykanta Gockowskyego, Girolama Lucchesiniego i kilka epizodycznych. Wszystko podporządkował - zarówno w adaptacji, jak i w przedstawieniu - jednemu tematowi. Niejako wbrew tradycji scenicznej sztuki wysunął na pierwszy plan nie bohatera tytułowego, lecz to, co mówi w niej o naszym narodowym charakterze i historii. A padają tu - zarówno z ust zaborców, jak i samych Polaków - słowa mocne, wręcz prowokacyjne, piętnujące słabość oraz indolencję, brak politycznego rozumu, zdolności rządzenia, warcholstwo i prywatę, które nieraz w dziejach przywiodły nas do zguby.

Akcja sztuki, przypomnijmy, toczy się w dniu czterdziestej pierwszej rocznicy objęcia władzy przez Fryderyka, czyli w kilka lat po pierwszym rozbiorze. W królewskim Sans-Souci obok dworskiej świty przebywają polscy rezydenci. Ciekawa galeria postaci: Ignacy Krasicki .,biskup warmijski"; generałowa Skórzewska, wierna poddanka pruskiego monarchy; Tadeusz Krasicki, bratanek biskupa; panny Gockowsky, córki polskiego fabrykanta na usługach Prus; Michał Mowiński, poczciwy Polonus, zaufany biskupa Krasickiego. Całe to towarzystwo skierowuje swoje siły i energię na sterowanie miłosną intrygą. Chodzi o skojarzenie związkiem małżeńskim dwóch par - Justysi Gockowsky z junkrem von Zietenem oraz Kunegundy z Tadeuszem - za zgodą panującego. Ten jednak niechętny jest wszelkimi amorom.

Romansowa akcja przybiera tragiczny obrót. Gwałtowny i stanowczy sprzeciw Fryderyka, presja, jaką stosuje wobec zakochanych, doprowadza do nieudanego samobójstwa Justysi i śmierci bratanka Krasickiego. Natomiast junkier von Zieten, zgodnie z wpojonym mu poczuciem dyscypliny, rezygnuje z panny, wybierając służbę ojczyźnie.

Samobójstwo Tadeusza, z którego talentami wojskowymi wiązał duże nadzieje, Fryderyk komentuje kwestią: "To na takowy jeno heroizmus zdobyć się umiecie Pollaki? (...) Gdyby go poczucie obowiązku nie zawiodło ...mógłby był już wnet awansować... pannę miał dostać w posagę za żonę (...) Szkoda mi go bardzo." W innym znów momencie powiada: "To nie jest naród serio." Zaś polskie ziemie nazywa Eldoradem indolencji.

Kazimierz Dejmek zaakcentował silnie w swym przedstawieniu te właśnie i inne jeszcze komentarze, które, można by najkrócej scharakteryzować hasłem: Polacy w oczach Fryderyka i jego dworu. I skonfrontował je z postaciami polskich rezydentów, których małość i najzwyklejsza podłość są probierzem prawdziwości niepochlebnych opinii zaborców. Rzecz znamienna - sam Fryderyk występuje w łódzkim spektaklu jako tylko jedna z wielu postaci niezbędnych w toczącym się tu przewodzie o przywarach Polaków. Po raz pierwszy widzimy go, zgodnie z tekstem dramatu, podczas porannej przechadzki z biskupem (pierwsza część przedstawienia). Pojawia się znów dopiero w scenie konferencji z von Hertzbergiem otwierającej ostatnią, trzecią część spektaklu.

Trudno go uznać za demonicznego satrapę, o którym Mickiewicz pisał, iż jego "imię - bluźnierstwo, życie - zbrodnia, a pamięć - przeklęctwo". Zgodnie ze współczesną wiedzą historyczną jest przede wszystkim wielkim monarchą oświeconego absolutyzmu, wytrawnym i mądrym politykiem pełnym troski o losy kraju. Jako król i reprezentant racji stanu uosabia polityczną trzeźwość i nią przede wszystkim się kieruje. Zaś jako człowiek niewiele ma w sobie małostkowości, podłości, złośliwych starczych .uprzedzeń, które z takim upodobaniem podkreśla tradycja sceniczna tej postaci.

Seweryn Butrym bezwzględność Fryderyka wyprowadza nie z jego wrodzonego okrucieństwa, lecz z racji rozumu - to po prostu chłodny kalkulator wielkiego formatu. Nie ośmiesza go, nie demonizuje - pokazuje jako starego człowieka, zmęczonego władzą i życiem, który żyje sprawami państwa. I - rzecz niebagatelna - świetnego psychologa, znakomicie rozszyfrowującego ludzi. Dzięki tej umiejętności pokonuje Fryderyk swych scenicznych oponentów z dziecinną łatwością, jak w kapitalnej scenie sporu z Księciem Pruskim, następcą tronu (Andrzej Żarnecki nie pozostawia wątpliwości co do chwiejnego charakteru swego zblazowanego nieco bohatera). Potrafi też zdobyć się na wielkoduszność i współczucie; po samobójstwie Tadeusza z żalem komentuje odejście młodego człowieka, a nie tylko stratę zdolnego żołnierza. Co oczywiście nie przeszkadza mu kiedy indziej demonstrować wyrafinowaną perfidię.

Głównymi bohaterami dramatu okazują się w łódzkim spektaklu: biskup Krasicki, generałowa Skórzewska, panny Gockowsky i bratanek biskupa. Odrębną pozycję zajmuje Michał Mowiński (gra go Władysław Dewoyno), którego patriotyzm, szlachetność i prawość stawiają wyraźnie ponad resztę towarzystwa, choć jego kondycja społeczna jest przecież o wiele niższa. On jeden nosi polski strój - kontusz i pas. W pierwszej scenie posługuje się dobrze charakteryzującym go rekwizytem - różańcem. Jest nie tylko obrońcą polskości, lecz i obrońcą wiary. Motyw ten rozwinięty zostaje w znakomitej scenie z Fryderykiem, kiedy ten prowokuje go do rozmowy o polskich świętych. Bez skutku zresztą - Mowiński milczy zacięty.

Inni Polacy rozprawiają chętnie i ze swadą o powinnościach i charakterze naszego narodu, a brak poczucia rzeczywistości historycznej idzie, w ich słowach w parze z obłudą, kompleks Europy - z nieznajomością spraw ojczystych. Najwymowniejszych bodaj dowodów na to dostarcza biskup Krasicki. Trzeba przyznać, że na "polskim Wolterze" nie zostawił Nowaczyński suchej nitki. Przedstawił go jako przymilnego pochlebcę, łaszącego się do zaborcy zniewieściałego causeura. Gorzej jeszcze, bo odebrał mu inteligencję, z której wszak słynął u współczesnych i potomności. To zaiste - w interpretacji Janusza Kubickiego - "arlekino" (jak określa go Fryderyk). Ani na jotę nie orientując się w zagadnieniach politycznych i gospodarczych, kompromituje się publicznie w rozmowach na ten temat. Jest absolutnie zaślepiony łaskawością władcy i wychwala go jako dobroczyńcę Polaków. W zachwytach dzielnie sekunduje mu generałowa Skórzewska, wierna admiratorka Starego Fryca, która dobrowolnie oddała mu pod panowanie swoje dobra. Gra ją Róża Czapiewska w stylu wielkoświatowej, błyskotliwej i oświeconej (na pierwszy rzut oka) damy.

Dla konsekwencji interpretacyjnej dramatu Nowaczyńskiego w Teatrze Nowym decydujące znaczenie ma druga część przedstawienia, z rozmową między generałową, biskupem, Mowińskim i von Bischofswerderem. Zastosował w niej Dejmek ciekawy zabieg w usta generałowej włożył tyrady o "plice polskiej" (kołtunie) i nędzy kraju nad Wisłą, wypowiadane w oryginale przez von Hertzberga, i w ten I sposob zaostrzył charakterystykę polskiej damy. Przeciwstawił też zdecydowanie Mowińskiego i von Bischofswerdera pozostałym rozmówcom. Ten ostatni, w powściągliwej i bardzo przekonującej interpretacji Józefa Duriasza, jest krytycznym i głęboko rozumnym oponentem Krasickiego oraz generałowej. Wraz z Mowińskim oskarża pruski system, demaskuje taktykę Fryderyka wobec Polaków i daje zebranym prawdziwą lekcję patriotyzmu. Podkreślając dobitnie swoje poczucie narodowej godności, powiada: "jestem Sasem". Wzruszony Mowiński rzuca się do jego rąk, pozostali reagują niesmakiem. Generałowa głosi: "Hoten-toty my i tyle, łaskę wyświadczył król tym, których ziemię anektował. (...) co polskie ni administrować ni gospodarzyć sobą nie umie."

Ostentacyjnie wręcz pozbawił Dejmek sztukę Nowaczyńskiego kuszącej wystawności i uroków pięknych wnętrz Sans-Souci, przepysznych realiów, kolorytu "malowidła z epoki". Uwagę widza przyciągać musi w tym przedstawieniu słowo i myśl, sprawa, której służą. Scenografia Zenobiusza Strzeleckiego daje tylko pewne elementy rokoka - w ustawionych po obu stronach sceny jakby złamanych pilastrach, w nielicznych meblach najbardziej może - w kostiumach. Cała przestrzeń budzi wrażenie konstrukcji prowizorycznej. Nie ukrywa się tu reflektorów stojących pomiędzy elementami dekoracji, zabudowy i ścian zascenia. Głównym motywem scenografii jest wielka mapa ziem polskich, z zaznaczonymi terenami, które Prusy zaanektowały w pierwszym rozbiorze. I jeszcze - spuszczony z nadscenia dwugłowy czarny orzeł. W finale wykorzystuje go reżyser do wstrząsającego, jedynego bodaj inscenizacyjnego "efektu". Rozlegają się porywające dźwięki pruskiego marsza, o którym Fryderyk mówi, iż jest "wieczysty", a niknące w mroku postacie i mapę przesłania groźny, wyolbrzymiony cień orła. Memento, które potwierdziła historia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji