Artykuły

Złoty porządek i złota wolność

Adolf Nowaczyński, zjadliwy satyryk, pamflecista i publicysta, przez długie lata był pisarzem nieomal całkowicie zapomnianym. Dziś pamięć o Nowaczyńskim zaczyna ożywać głównie z uwagi na jego twórczość dramaturgiczną. Dość dziwną i osobliwą. Całymi partiami grafomańską, a jednak przecież po przeprowadzeniu odpowiednich zabiegów, wymieceniu z niej grafomańskiego śmiecia, nadającą się do grania. Sztuki Nowaczyńskiego są rozpisanymi na setki stron dramaturgicznymi kolumbrynami i dziś w płodzeniu dramatów równie długich dorównuje mu chyba tylko Hochhuth. Aby trafić na scenę, utwory takie muszą przejść wstępną obróbkę. Wystawiając dwa lata temu w Teatrze "Wybrzeże" "Cyganerię warszawską", Stanisław Hebanowski - jako reżyser spektaklu - posłużył się nie więcej jak jedną trzecią tekstu Nowaczyńskiego. Gdańskie przedstawienie było więc w gruncie rzeczy teatralną adaptacją. I nie inaczej rzecz się przedstawia z następną, powojenną realizacją sztuki autora "Małpiego zwierciadła". Wystawiając w Teatrze Nowym w Łodzi "Wielkiego Fryderyka" Dejmek zainscenizował właściwie tylko niektóre fragmenty tej lesedramy.

Obydwa przedstawienia - i Hebanowskiego, i Dejmka - oczywiście nie są ze sobą identyczne. Inna jest ich tematyka, a także krańcowo inny kształt widowiskowy. W Gdańsku stworzono inscenizację bardzo malarską, bogatą w efekty stylizacyjne, symboliczne i pastiszowe - w Łodzi oglądamy realizację mieszczącą się raczej w pojęciu teatru literackiego, w którym głównym środkiem ekspresji jest słowo. Ale gdy porównuję owe spektakle, nasuwają mi się jeszcze inne spostrzeżenia. Pod pewnym względem znów je zespalające ze sobą. Umieszczając obydwa przedstawienia w kręgu podejmowanych, tu i ówdzie, od kilku lat prób poszerzania repertuarowego kanonu polskiego teatru w dziedzinie dramaturgii rodzimej. Sięgania do pisarzy, którzy przy odpowiedniej interpretacji ich sztuk, mówią nam nadal szereg prawd bardzo istotnych. Tak bowiem było z "Wacława dziejami" Garczyńskiego w Teatrze Narodowym, tak zdarzyło się z "Bazylissą Teofanu" Micińskiego w Poznaniu i "Termopilami polskimi" tegoż autora w Gdańsku, i tak jest ponad wszelką wątpliwość z "Wielkim Fryderykiem" Adolfa Nowaczyńskiego w Teatrze Nowym w Łodzi.

"Wielki Fryderyk" - to dramat napisany w myśl dewizy: uczmy się na błędach; wyciągajmy właściwe wnioski ze zwycięstwa naszych najgorszych wrogów. Przedstawienie Dejmka wykazuje, że bardzo myliłby się ktoś, kto chciałby odczytywać sztukę Nowaczyńskiego jako apollogię prusactwa. Ale prusactwo było przecież realną siłą. Czy w związku z tym należałoby je naśladować, aby z nim nie przegrywać? Przedstawienie Dejmka nie daje odpowiedzi twierdzącej. Sugeruje, że - w gruncie rzeczy łajdacka - wielkość Fryderyka II, bardziej niż z dyktatorskich metod sprawowanej przez niego władzy, czerpała swe soki z naiwności i ewidentnych błędów politycznych partnerów pruskiego króla.

Główny bohater dramatu, w imię zachowania czystości krwi pruskiego oficerskiego korpusu, mimo potężnej protekcji, łamie jak trzcinę matrymonialne plany należących do mieszczańskiego stanu panien Gockowskych, owija sobie wokół palca biskupa Krasickiego, skutecznie rozprawia się (przekonując o słuszności własnego stylu rządzenia) ze zbuntowanym na romantyczno liberalny sposób następcą tronu Wilhelmem. Występujący w tytułowej roli dramatu Seweryn Butrym dokonuje wszystkich tych rzeczy bez wysiłku i jakby mimochodem. Jest władcą, który doskonale opanował technikę rządzenia; jest graczem, który potrafi ukryć fałszywe karty, by sięgnąwszy po me w odpowiednim momencie, skutecznie pobić przeciwnika wówczas kiedy klęski spodziewał się on najmniej. A niestety na tę fałszywą grę najłatwiej dają się nabierać Polacy. Krasicki Janusza Kubickiego i generałowa Skórzewska Róży Czapiewskiej są wręcz zaślepieni blaskiem "fałszywej wielkości pruskiego króla. Są Fryderykiem II lak dalece zafascynowani, że bronią go nawet przed oskarżającym satrapę Saksończykiem Bischofswerderem. Scena, o której tu mowa należy chyba zresztą do najlepszych i najbardziej przewrotnych w spektaklu. Bischofswerder Józefa Duriasza atakuje argumentując z szlachetnym, lecz odwołującym się do politycznych realiów, patosem, że Fryderyk łamie po prostu elementarne zasady prawa i moralności. A usprawiedliwiający postępowanie króla Krasicki i generałowa Skórzewska, mimochodem sami się oskarżają. O to, że dostrzegając niemoc własnego kraju, zamiast na miejscu w ojczyźnie naprawiać zło - szukają opieki i poparcia w granicach ościennego mocarstwa.

Kazimierzowi Dejmkowi zawsze bliskim był teatr ścierających się idei, postaw, przekonań i taki teatr pokazał nam raz jeszcze wystawiając ,,Wielkiego Fryderyka". Podział stanowisk, poglądów oraz przynależności postaci do określonych ugrupowań społecznych i politycznych, w jego scenicznej wersji sztuki Adolfa Nowaczyńskiego rysuje się z matematyczną precyzją. Przedstawienie toczy się na nieomalże pustej scenie, opiera na dialogu, na prezentowaniu przez bohaterów dramatu swych racji, swych zasad postępowania. Nie ma w nim żadnych efektów widowiskowych. Zenobiusz Strzelecki zaprojektował dekoracje składające się tylko z niezbędnych elementów. W głębi sceny umieścił planszę z mapą Środkowej Europy, na której panoszy się, poszerzające swe granice kosztem Polski, państwo pruskie; przed planszą zawiesił dwugłowego czarnego orła; na wielkim, ograniczonym ułomkami kolumn, podeście rozstawił kilka sprzętów. W tej ascetycznej scenerii wyróżniają się tylko swoją barwnością historyczne kostiumy. Co jest zresztą nie bez znaczenia właśnie do maksymalnego wyeksponowania aktorów, i co przymusza widzów do ciągłego podążania uwagą za każdym słowem postaci, za tokiem rozwijających się na scenie rozmów, dyskusji, sporów.

Tak - dyskusji i sporów. Bo, jak już wspomniałem, Dejmkowi chodzi głównie o konfrontacje poglądów. Akcja przedstawienia jest nikła i w gruncie rzeczy pretekstowa dla wyartykułowania czegoś znacznie istotniejszego od opowieści o niezrealizowanych planach ożenku dwóch panien i dwóch oficerów. Dla Dejmka ważna jest artykulacja fryderykowskiego zimnego wyrachowania i wszystkiego, co w sztuce podpada pod miano pruskiego stylu rządzenia; zaznaczenie, że panny Gockowsky ich narzeczeni, następca tronu Fryderyk Wilhelm oraz von Bischofswerder uosabiają różne odmiany związanego z niemieckim mieszczaństwem, lecz przenikającego również do kraju nad Wisłą, politycznego preromatyzmu, i że wreszcie Ignacy Krasicki wraz z generałową Skórzewską dają świadectwo polskiej szlacheckiej anarchii, krótkowzroczności i magnackiej czołobitności wobec obcych dworów. I stąd, choć akcja "Wielkiego Fryderyka" rozgrywa się na dworze króla Prus, w przedstawieniu Dejmka toczy się wciąż dyskurs o Polakach i Polsce. Prowadzą go między sobą postaci historyczne, ale podsycany ogniem namiętności do dziś nie wygasłych, ma ów spór charakter bardzo współczesny. Jest gorzkim rachunkiem wystawionym przez Dejmka nie tylko Polsce szlacheckiej, lecz i zjawiskom świadczącym, że wiele z jej złego dziedzictwa do końca w naszym społecznym życiu' nić umarło, i że to złe dziedzictwo, posiada nawet pewne tendencje do odradzania się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji