Artykuły

Wielki szlem Golińskiego

Artystycznym testamentem nazywa tradycja ostatni krzyk geniuszu Szekspira - "Burzę". Żegnający się ze sztuką główny bohater dramatu, Prospero ma kryć pod swym magicznym płaszczem postać samego autora. Testament Szekspira zamienia w swoje ,,expose" Jerzy Galiński, który w nowy sezon teatralny wstępuje w poczwórnej roli: dyrektora teatru, reżysera widowiska, tłumacza i odtwórcy głównej roli.

Jaki teatr nam proponuje? Przede wszystkim pełen niespodzianek, a może i drobnych cudów. Kiedy wchodzący do zrujnowanego teatru widzowie spostrzegają porozstawiane na ziemi pieńki, mogą spodziewać się teatru po dwakroć ubogiego, tymczasem za moment uderzą ich widok spuszczanej na sznurach atrapy statku. Zaskoczenie i gra konwencjami nie jest udziałem tylko tej jednej sceny. Podkreślając osobisty charakter swojej wypowiedzi teatralnej, Goliński "mierzy się" niejako z autorem "Burzy". Odwraca kierunek skonstruowanych przez Szekspira scen, poddając je groteskowej i pastiszowej przemianie. Dumie, która sprawiła, że wadzi się z bogiem dramatu, towarzyszy również pokora. Gdy we własnej wersji epilogu prosi widzów o wyrozumiałość, czyni to niewybrednym wierszem, w którym "mękę" rymuje z "ręką". Prospero Golińskiego jest taki sam jak jego twórca - pyszny i pokorny zarazem. Ale przede wszystkim jakiś zdystansowany wobec swojego świata, niepewny tego, co robi. Jego przesłaniem mogą być zwielokrotnione w symbolicznej scenografii Pawła Dobrzyckiego, a wypowiedziane mimochodem przez Trynkula w II akcie "Burzy" słowa: "Ani drzewa, ani krza ka, aby się ukryć przed słotą, a tam nowa zbiera się burza...". Pośród tego lasu, którego już nie ma, błądzą wszyscy bohaterowie spektaklu Golińskiego: Kiedyś się wyzwolą, ale tylko w tym stopniu, w jakim pozwoli im wola wyzwalającego.

Postaci Golińskiego nie są ulepione z gliny jednej konwencji. Najbardziej się udały, bo i najmniej było z nimi kłopotu, osoby zdecydowanie groteskowe, z władczym. Stefano Andrzeja Grabowskiego na pierwszym miejscu. Najmniej te, co do których po rozbiciu w nich pierwiastka lirycznego, nie podjął autor widowiska konsekwentnej rekonstrukcji. Ferdynand Skibińskiego miota się więc między melodramatyczną ckliwością a efektami komicznymi i groteskowymi, nie potrafiąc często w twej grze ich rozgraniczyć. Mirandę Adamkówny dużo łatwiej dało się "przepołowić", gdy ma być czysta miłością, pokazuje swoją śliczną buzię i chyba prawdziwą niewinność, gdy ma być wyuzdana, wskakuje okrakiem na plecy ojca.

Trudno powiedzieć, czy remont teatru, czy zbyt duże wpięcie z pewnością bardzo zaangażowanych tu spektakl ekip technicznych sprawiło, że skądinąd pięknie śpiewający Ariel (Urszula Popiel), nie mógł się wydostać z tortu-pułapki, podobna przygoda spotkała ogon Jędryska, a Grabowski nie uchwycił na czas swoich insygniów władzy. Burzyły też efekt teatralny zbyt późno uciekające nogi zza atrapy statku, a zdziwienie moje obudził fakt, że słyszalność 1. sceny I aktu była jakby z założenia twórców spektaklu nieistotna: Takie małe rzeczy tworzą również całość, która, mam nadzieję, będzie jak dobre wino - ze spektaklu na spektakl lepsza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji