Artykuły

Teatr Judyta (Teatr Nowy)

Dramat "Judyta" możnaby ujmować jako dramat zemsty, dramat czci, dramat prawdy i dramat przeznaczenia. Niemal cały katalog sofoklesowskiej tragedii. Warszawski inscenizator p. Leon Schiller przydał jeszcze jedną możliwość: dramat ambicji. W rozmowie z Essmanowskim w n-rze 27. "Teatru" Schiller opowiada, że zapytał autora o "la morale" sztuki. Giraudoux odpowiedział "Je ne sais pas": interpretację utworu pozostawia zawsze reżyserowi.

Ta odpowiedź nie jest, o ile sądzić można, mniej lub więcej dowcipnym wybiegiem. Charakteryzuje ona zasadniczą postawę autora wobec swego dzieła, postawę nadziei, że ktoś z zewnątrz dostrzeże w sztuce nieprzeczuwane przez autora a bardzo ważne aspekty. Jest to postawa tyleż skromna co dumna, łączy bowiem w sobie cnotę milczenia, wyrzeczenia się ostatniego słowa, uznania cudzej racji - z wiarą w nieświadome posiadanie geniuszu, w medialność własnej organizacji psychicznej, poprzez którą wypowiada się może Prawda tak głęboka, że przekracza miarę intelektu pisarza.

Ale można powiedzieć, że odpowiedź Giraudoux charakteryzuje także trafnie samo dzieło. W tym utworze nic bodaj nie wysuwa się na pierwszy plan, nie zarysowuje się żadna wewnętrzna hierarchia. Wszystkie aspekty: psychologiczny, filozoficzny, teologiczny, historyczny, z równą siłą narzucają się wyobraźni widza. Wszystkie możliwe wykładnie dramatu "Judyta" załamują się po drodze, każda napotyka wcześniej czy później na sceptyczny uśmiech autora. Ofiara przestaje być poświęceniem, proroctwo jest najpewniej histerycznym ryzykiem, prawda i kłamstwo na równych prawach tworzą rzeczywistość, żądza zemsty zamienia się w miłość, miłość w zbrodnię. Żaden szczegół nie ma już prostoty Starego Testamentu. Prawda, że ostatecznie stanie się, jak się stać musi, ale ku temu finałowi posuwamy się drogą inną, niż to przewiduje proroctwo. Idziemy sami krawędziami przepaści, lada chwila grozi nam, że stanie się coś, co uczyni spełnienie proroctwa nie możliwym.

Wszystkie wykładnie przekrzy kują się wzajemnie, jedna wyszydza drugą. Ale ostatecznie proroctwo spełnia się, tryumfuje plan wpisany z góry w świat. W tym, być może, kryje się główna myśl sztuki: że mitu nie da się poprawić. Że choćbyśmy poddali go wszelkim próbom filozoficznym i psychologicznym, choćbyśmy unicestwili go intelektualnie, wyszydzili i ośmieszyli, choćbyśmy dowiedli, że nie mógł się spełnić, on przecież, jak wańka-wstańka, dźwignie się z każdego upadku i zwycięży.

A jeśli tak jest z mitem, to podobnie będzie z historią, przeszłą i przyszłą. Wszystkie zaprzeczenia stają się właściwie potwierdzeniami, wszystko to, co pozornie przeszkadza biegowi rzeczy, w gruncie rzeczy jest koniecznym warunkiem. W takim stanowisku łatwo dostrzec kapitulację przed determinizmem.

Determinizm Giraudoux nie jest jednak determinizmem klasycznym. Jest to raczej to, co Zieliński nazwał "fatalizmem warunko wym", usiłującym sharmonizować wolną wolę człowieka z jego przeznaczeniem. Judyta mogła nie przyjąć misji, zależało to od jej woli. Ale skoro zdecydowała się na czyn, wypadki potoczyły się już drogą proroctwa. Oczywiście ten fatalizm warunkowy jest w gruncie rzeczy zamaskowanym determinizmem. Dla czegóż bowiem zdecydowała się na ten czyn? Zachowała tylko pozory wolnej woli, w gruncie rzeczy przeznaczenie przygotowało zawczasu jej decyzję, postawiło ją w takie warunki psychiczne, że decyzja nie mogła być inna.

Sztuka Giraudoux jest pełna niepokoju, dręczących wątpliwości, ustawicznych zastrzeżeń. Myśl nie jest pewna siebie i dla tego mnoży przeciwieństwa, kontrasty i sprzeczności. Dlatego ucieka w sferę sceptycznej ironii, za bezpieczną barykadę relatywizmu. Trudno istotnie dociec, jaką autor zachowuje reservatio mentalis, jaki dystans przybiera do własnej sztuki. Bo i to godzi się przypuścić, że w tym geście niewiedzy ("Je ne sais pas") kryje się bezradność wobec rzeczywistości, niemoc przezwyciężenia jej chaosu.

W tym sensie sztuka Giraudoux byłaby obrazem tragedii współczesności: myśli, widzącej jasno, ale niezdolnej do wprawienia w ruch woli. Wiele zapewne kształtów może przybrać Judyta w wykonaniu scenicznym. Brak nam tertium comparationis, żeby zająć stanowisko wobec realizacji warszawskiej. Można ją przymierzać tylko do własnej wizji, wywołanej przez lekturę. Przedstawienie w Teatrze Nowym nie osiągnęło bodaj całej możliwej jasności. Doskonale wypada ekspozycja i finał, wykluwanie się poczucia misji w Judycie i narodziny legendy. Natomiast część środkowa jest jak gdyby niedomodelowana, brak tu rozróżnień między tym, co jest osią dramatu a ciężką nieraz mgłą dygresji. Przedstawienie robi wrażenie niepełnego aktu stworzenia, jak gdyby ląd stały nie był jeszcze oddzielony od wody. Dekoratorka, p. Roszkowska, w niczym nie dopełniła wizji reżysera, nie popada z nią wprawdzie w konflikt, ale nie sięga pod powierzchnię.

Gra aktorów stanowi całą gamę poziomów. P. Eichlerówna doskonała z początku w inteligentnym parlando popada zbyt szybko w patos autohipnozy i gra do końca jednostajnie i wymijająco. Tekst nie daje p. Damięckiemu szansy stworzenia jakiejś interesującej postaci i sprowadza go ustawicznie na manowce deklamacji. Na wysokim poziomie utrzymana jest bodaj tylko rola p. Wyrzykowskiego, bardzo zresztą trudna. Pp. Woskowską, Łuszczewskiego, Krzymuską, Mileckiego i Chmurkowskiego widzieliśmy już w lepszych edycjach. Natomiast na pochwałę zasługuje p. Socha, nareszcie na miejscu ze swym mefistofelicznym basem i zmrużonymi powiekami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji