Artykuły

Miała być tragedia z seksem

Lady Makbet ubrana była w obrzędowy strój indiański i wyglądała, gdy nie otwierała ust, jak piękna Nszo-Czi. Król Makbet po koronacji nosił się jak Winnetou, który przez pomyłkę włożył sukienkę swojej siostry. Płeć można było rozpoznać po okrzykach wojennych, kloce wyrzucał z siebie od czasu do czasu. Szkoda może, że nie była to właśnie adaptacja młodzieżowego czytadła Karola Maya ze wspomnianymi bohaterami, a jednak inscenizacja adaptacji jednego z największych dramatów Williama Szekspira "Makbet".

To zestawienie nikogo nie powinno bulwersować, w końcu filozof Ernst Bloch nazwał autora "Winnetou" i "Old Surehanda" nie inaczej jak "Szekspirem młodocianych".

Teatr Dramatyczny w Legnicy, który porwał się na dzieło genialnego stradfordczyka, przeżył tragedię. Cały zespół włożył sporo trudu i wysiłku, by do niej nie doszło.

Zamysł i wyjściowa koncepcja adaptatora i reżysera Józefa Jasielskiego była oryginalna. Pozwolę sobie ją przytoczyć za programem:

"Może wbrew tradycji inscenizacyjnej "Makbeta" nie mamy tu wcale do czynienia z tzw. tragedią władzy, a raczej z tragiczną historią wielkiej miłosnej namiętności, w której dążenie do zdobycia korony, sławy jest jedynie środkiem do odbudowania dawnej fascynacji uczuciowej. Kobietę broni i zaślepia biologia. Mężczyznę obezwładnia ostatecznie nadwrażliwość wyobraźni. I tak to godni ze wszech miar napiętnowania i kary mordercy jawią się nam nagle w promiennej poświacie współczucia, a może nawet i szacunku dla ich desperackiej i beznadziejnej walki o wartość najcenniejszą - miłość".

Na scenie z koncepcji, że morderstwa wynikają z defektu afektu, pozostało niewiele. Właściwie prawie nic. Jedynie może obraz pod sypialnią Duncana ma trochę teatralnego nerwu... Makbet po zaszlachtowaniu króla Szkocji, pada w konwulsjach półprzytomny na ziemię, żona widząc, że ma przed sobą-mięczaka-i histeryka wyrywa mu sztylety i idzie sobie trochę nimi podżgać, żeby przypadkiem nie uchował się jakiś świadek, przy tym pogardliwie łypie oczami na męża utraciwszy wszelkie złudzenia co do jego męskości w sensie siły charakteru. I to tyle.

Reszta scen małżeńskich między panią Makbet i paneli Makbetem nie jawiła mi się w kategoriach walki namiętności i żądzy. Chyba, że erotyczne pragnienia miał sugerować podniesiony głos, a nawet krzyk przechodzący w niekontrolowane forte furioso. O porażce tej dwójki młodych aktorów, nie zadecydował, wbrew pozorom, młody wiek czy skromny warsztat. Niepowodzenie wynika z jakichś wewnętrznych barier i zahamowań, przez które w trakcie prób nie udało im się przebrnąć. Posługują się więc sztucznymi pozami. Nie ma w nich ani odrobiny siły i żarliwości. Danuta Kołaczek (Lady Makbet) i Jerzy Szlachcic (Makbet) ugięli się mocno, żeby nie napisać poprzewracali, pod ciężarem tragedii miłosnej, która miała być motorem żądzy władzy, jak chciał reżyser. Przed kilku laty w Glim Theatre (półprofesjonalnym, zresztą) oglądałem w tych samych rolach jeszcze młodszych aktorów. Te role, jak i cały spektakl zrobiły na mnie duże wrażenie. Legnickiego "Makbeta" będę się starał jak najszybciej zapomnieć.

Daleki jestem od tego, żeby piętnować ambicje legnickiej sceny, która od czasu do czasu porywa się na wielki repertuar. Do tej pory żadna z tych prób, które oglądałem, nie zakończyła się pełnym powodzeniem. Jak ten teatr będzie sobie dalej radził w reformie? Nie wiem. W każdym razie jest w czołówce scen, do których najwięcej się dokłada (przeciętnie do każdego biletu dopłaca się 390 złotych). Nie ma takiej możliwości, żeby teatry same na siebie zarabiały, chodzi jednak o to, żeby nie dopłacać do pustych foteli.

Józef Jasielski postawił na stronę widowiskową "Makbeta". Snują się więc dymy, dzwonią łańcuchy, tryskają iskrami skrzyżowane miecze. Kolorowe światełka i muzyka opracowana przez Jerzego Rezlera starają się różne nastroje wzmacniać, czasem nawet z powodzeniem. Ta inscenizacyjna podpórka trzymająca cały spektakl, byłaby może i niepotrzebna, gdyby aktorzy stanęli na wysokości zadania.

Sprawiedliwość każe mi wspomnieć jednak o poprawnych propozycjach aktorskich Tadeusza Kamberskiego (Duncan), Jacka Jachowicza (Banko), Juliusza Dziemskiego (Doktor), Zdzisława Jana Nowickiego (Ross) i Zbysława Jankowiaka (Agnus). Scenografia i kostiumy, poza tymi dwoma "indiańskimi", należą z pewnością do pozytywów tego widowiska, które w sumie da się chyba oglądać. Czy to moje ostatnie przypuszczenie jest prawdziwe, rozstrzygnie publiczność kupując albo nie kupując biletów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji