Artykuły

Z bytomskiego familoka na sceny Nowego Jorku

Bilet na spektakl "Kabaret" w reżyserii Sama Mendesa kupiła za pieniądze wygrane w bilard. Miała wówczas 17 lat i nigdy wcześniej nie była w teatrze. Dziś jest jednym z najbardziej rozchwytywanych nazwisk amerykańskiego teatru - pisze Mateusz Witkowski w portalu Gazeta.pl.

Imię: Martyna, nazwisko: Majok, wiek: 33 lata, zawód: dramatopisarka, osiągnięcia: Nagroda Pulitzera 2018. Zanim to się jednak stanie, gdzieś w odległej Europie dochodzi do wielkiej katastrofy. W 1986 roku wybucha reaktor elektrowni atomowej w Czarnobylu. Martyna ma wówczas kilkanaście miesięcy. Wraz z mamą mieszka w bytomskim familoku przy ulicy Wyspiańskiego. Nie zna swojego ojca. Dziadek, artysta plastyk, specjalnie dla niej maluje na ścianach dziecięcego pokoju postaci z bajek. Dziewczynka zaczyna mieć problemy zdrowotne. W wieku dwóch lat wypadają jej niedawno wyrosłe mleczne zęby. Gdy dorośnie, będzie mówić, że to wina szkodliwego promieniowania po czarnobylskiej katastrofie. Ta opowieść, która brzmi jak wstęp do postapokaliptycznego horroru, okaże się początkiem fenomenalnej kariery.

Stos kartek zamiast dwóch stron

Pogarszające się zdrowie córki oraz brak perspektyw zawodowych sprawiają, że mama pięcioletniej już Martyny postanawia opuścić Polskę. Wybiera Stany Zjednoczone. Pani Majok otrzymuje wizę dzięki pomocy nieznanego małej Martynie mężczyzny. Gdy rok później wraca do Bytomia, aby zabrać córkę za ocean, jest w ciąży.

Cała czwórka - mama Martyny, "mężczyzna od wizy" i dwójka dzieci - osiedla się na Wschodnim Wybrzeżu. A dokładnie w Kearny, robotniczym miasteczku w stanie New Jersey. Tym samym, które możemy znać z serialu "Rodzina Soprano". Niewykluczone, że w jednej z opuszczonych fabryk, którą widzimy w czołówce serialu, pracowała mama Martyny. Przynajmniej tak twierdzi przyszła dramatopisarka i dodaje: - Wokół mieszkało wielu przyjezdnych, spora część z nich pochodziła z Polski. Właśnie w ten sposób definiowałam Amerykę: wszyscy są tu obcy, pochodzą z "zewnątrz".

Trudno im związać koniec z końcem. Pani Majok chwyta się dorywczych zajęć, sprząta w cudzych domach. Na dodatek mężczyzna, z którym żyje, bywa agresywny. Martyna zaczyna spędzać coraz więcej czasu samotnie, najczęściej z książką. W polskiej szkole, do której uczęszcza, daje o sobie znać jej zamiłowanie do pisania. Gdy ma oddać dwustronicowe opowiadanie, zazwyczaj wręcza nauczycielom stertę szczelnie zapisanych kartek.

Pedagodzy coraz częściej skarżą się na to, że nikt nie płaci im za dodatkowy czas poświęcony na sprawdzanie obszernych prac Martyny. Wiedzą jednak, że twórcza energia dziewczynki powinna znaleźć ujście. Zachęcają ją do wzięcia udziału w konkursie na najlepszą sztukę dramatyczną. Dostaje pierwszą nagrodę. Dzięki temu uczniowie z jej publicznej podstawówki - cieszącej się do tej pory nie najlepszą sławą - mają okazję odwiedzić w ramach zajęć inne szkoły z New Jersey.

A Martyna? Wreszcie została pierwszoplanową bohaterką.

Hazard w służbie teatru

Martyna jest już nieco starsza, ma 17 lat. Niebawem będzie musiała podjąć decyzje dotyczące swojej przyszłości. Na razie dorabia jako kelnerka. Wszechobecną nudę zabija, grając po godzinach w bilard. Dodajmy: na pieniądze. Pewnego wieczoru ogrywa niczego się niespodziewających bywalców baru. 45 dolarów wydaje się jej sporą sumą. Traktuje to jako znak i postanawia przeznaczyć je na coś wyjątkowego.

Z lokalnej gazety dowiaduje się o spektaklu "Kabaret" w reżyserii Sama Mendesa. Jedną z ról gra John Stamos, przystojniak znany z serialu "Pełna chata". Martyna nie mogłaby przepuścić takiej okazji. Przedstawienie odbywa się w nowojorskim Studio 54, tym samym, w którym bywali Andy Warhol i Truman Capote. Wychodzi z klubu absolutnie oczarowana. Jak powie w wywiadzie dla Culture.pl: - To był niesamowity spektakl - smutny, śmieszny, sexy, wzruszający - śmiałam się, płakałam, byłam zachwycona. (...) Musical opowiadał trudną historię, ale w subtelny sposób, z humorem, radością i bardzo dobrą muzyką. Zapraszał publiczność do uczestnictwa. Nie banalizował historii, którą chciał opowiedzieć.

Nie miała wówczas pojęcia, że opowiadanie "trudnych historii" z "humorem i radością" stanie się w przyszłości jej znakiem rozpoznawczym. Była natomiast pewna, że jej powołaniem jest teatr. Nawet jeśli do tej pory widziała w życiu tylko jedno przedstawienie.

Egzamin ze środy

Tacy jak ona - imigranci z klasy robotniczej - rzadko decydują się na kontynuowanie nauki w college'u. Oczekuje się od nich, że zajmą się pracą zarobkową, która ma podreperować domowy budżet. Martyna postanawia jednak, że w swojej rodzinie będzie pionierką. Wertuje rankingi uczelni. Jej wybór pada na University of Chicago i literaturę angielską. Uczelnia znana jest z twórczej atmosfery. Martyna przekonuje się o tym już podczas egzaminów wstępnych. Jedno z zadań brzmi: "Środa. Opisz ją".

Gdy po raz pierwszy pojawia się na zajęciach teatralnych, czuje, że znacznie odstaje od reszty. Teatr to przecież elitarna rozrywka, na którą mogą sobie pozwolić reprezentanci klasy średniej lub wyższej. W robotniczym Kearny wydawanie pieniędzy na bilety na spektakle było traktowane jak marnotrawstwo.

Dlatego Martyna postanawia dać sobie rok na przygotowania do udziału w zajęciach teatralnych. W końcu dołącza do aktorek i aktorów grających w uczelnianych spektaklach. Daje się tu poznać jako osoba energiczna i skora do pracy zespołowej. Drażnią ją jednak żeńskie postaci, w które musi się wcielać. Zamiast Ofelii, bezradnej, miotanej uczuciami panny z dobrego domu, dużo chętniej zagrałaby kogoś, kto sam decyduje o swoim losie.

Z pomocą przychodzi jej inna niezależna kobieta. Sarah Kane, brytyjska dramatopisarka, nie żyje już wówczas od kilku lat. Martyna godzinami wertuje słynne wydanie jej dzieł zebranych - to z czeczeńskim dzieckiem na okładce. Nie ma już wyjścia: będzie pisarką.

Kelnerka na pół etatu

Albo i nie. Majok przyznaje, że podczas drugiego roku studiów zaczęła wpadać w panikę. Co, jeśli się nie uda? Czy warto zaryzykować i chwytać się tak niepewnej profesji? Może powinna wybrać zawód lekarki lub prawniczki, tak jak robi większość imigrantów, którym uda się dostać do college'u?

Aby utrzymać się w Chicago, większość tygodnia spędza w fartuchu kelnerki. Wsparcie dają jej dwaj Irańczycy, którzy dobrze wiedzą, z jakimi problemami borykają się przyjezdni, i mają świadomość, że nawet kilkanaście lat spędzonych w Stanach nie zawsze wystarczy, aby być tu "u siebie". Mowa o założycielach Meritage Foundation of American Dream, która udziela pomocy finansowej wybitnie uzdolnionym imigrantom. By z niej skorzystać, trzeba najpierw przejść selekcję. Martyna postanawia spróbować swoich sił. - Uznałam, że jeśli mi się powiedzie, będzie to znak, że mam szansę na zostanie zawodowcem - przyzna w wywiadzie dla "The Chicago Maroon".

Podobno jurorów nieco zdziwił fakt, że wśród ubiegających się o dofinansowanie studentów są również aspirujący artyści. Zazwyczaj podania pochodziły od osób, które chcą zdobyć "poważny" fach. Mimo to udało się. Pierwszy krok w kierunku Pulitzera został wykonany.

Wanna bez pluskiew

Mniej więcej w tym czasie powstają pierwsze pełnoformatowe sztuki Majok. Jedną z nich jest "wander/standing". Pisarka powie potem, że tekst był okropny, ale zarazem: niezbędny, aby dowiedziała się, jakich błędów nie powinna popełniać.

Po ukończeniu w 2009 roku University of Chicago Martyna kontynuuje edukację. Trafia na wydział dramatopisarski w słynnym Yale. - Nikt mnie tu nie instruował, jak mam pisać. Dostałam za to coś więcej: bezpieczeństwo finansowe. Dzięki stypendium mogłam całkowicie skupić się na pracy, co było dla mnie najlepszą szkołą - mówi.

W międzyczasie chicagowski Red Tape Theatre wystawia jej sztukę "Mouse in a Jar". W 2011 roku za dramat "the friendship of her thighs", poruszający kwestię przemocy domowej, otrzymuje Jane Chambers Student Feminist Playwriting Prize.

Słynną uczelnię kończy w roku 2012. Wraz ze swoim przyszłym mężem, Josiah Banią, aktorem polskiego pochodzenia, przenosi się do Nowego Jorku. Para nie ma pieniędzy i żyje na skraju ubóstwa. Co chwilę muszą zmieniać lokum. - W ciągu roku zaliczyliśmy około 13 mieszkań. W jednym z nich musieliśmy sypiać w wannie. Było to jedyne miejsce, do którego nie docierały pluskwy - wspomina Martyna. Rozładowuje frustrację, pisząc. Powstaje jednoaktówka "John, Who's Here From Cambridge" oraz dramat "Ironbound".

Główną bohaterką drugiego z wymienionych tekstów jest Darja, imigrantka z Polski. Jej historia przypomina losy matki dramatopisarki. Jak się później okaże, portretowanie silnych kobiet, które w obliczu niekorzystnych okoliczności postanawiają walczyć o swoją godność, stanie się jedną z najważniejszych cech jej twórczości. "Ironbound" wzbudza zaciekawienie szefostwa chicagowskiego teatru Steppenwolf. Żartują, że wystawią ją w zamian za polskie przysmaki (Majok chętnie wspomina o swoim pochodzeniu). Warunek zostaje spełniony. Kiełbasa i pierogi trafiają w ręce dyrekcji, a spektakl spotyka się z ciepłym przyjęciem.

Sam tekst w 2014 roku trafia na listę przygotowywaną rokrocznie przez grupę Kilroys. Jej członkinie walczą o zachowanie parytetu w amerykańskim teatrze i wybierają godne uwagi dramaty autorstwa kobiet oraz osób transpłciowych. Wreszcie "Washington Post" określa sztukę mianem "nokautu". Okazuje się, że to kolejny przełom w karierze dramatopisarki.

Pulitzer na poważnie

Dzięki "Ironbound" Majok udaje się zdobyć kolejne laury, m.in. prestiżową Charles McArthur Award for Outstanding Original New Play or Musical. Szerokie uznanie zachęca ją do rozwinięcia wątków nagradzanej jednoaktówki. Tak powstaje dramat "Cost of Living". To słodko-gorzka historia dwóch nietypowych duetów: młodego mężczyzny z porażeniem mózgowym i jego opiekunki oraz sparaliżowanej w wyniku wypadku kobiety, którą zajmuje się jej były mąż.

- Ta sztuka wzięła się ze smutku i gniewu. Mieliśmy poważne problemy finansowe, w międzyczasie zmarł mój dziadek, jedna z najważniejszych osób w moim życiu. Nie mogłam przyjechać na jego pogrzeb ze względu na obowiązki zawodowe. Byłam wściekła, że muszę wybierać między pracą a rodziną - mówi autorka.

W ślad za pochwalnymi recenzjami z "NY Times" przychodzą kolejne nagrody. W styczniu tego roku Majok, jako pierwsza dramatopisarka w historii, zostaje uhonorowana Nagrodą Greenfielda. Otrzymuje 30 tys. dolarów. Najlepsze jest jednak dopiero przed nią. - Mój mąż był ze mną, kiedy odebrałam telefon - siadaliśmy właśnie do zeznania podatkowego. Kiedy dowiedzieliśmy się o nagrodzie [Pulitzera za "Cost of Living" - przyp. red. ], zostawiliśmy wszystko i pobiegliśmy świętować ze znajomymi. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu - mówi w wywiadzie dla Culture.pl.

Podobno gdy agent przez telefon poinformował ją o zwycięstwie, zbeształa go, będąc przekonana, że to żart. Potem gorączkowo próbowała się skontaktować ze swoją mamą, która akurat przebywała w Polsce. Prośba o przekazanie mamie informacji o nagrodzie pojawiła się m.in. na facebookowym profilu pisarki.

Pani Majok, początkowo sceptycznie nastawiona do literackich prób córki, w których odbijała się ich wspólna biografia, nie miała już chyba wątpliwości, że Martyna wybrała właściwą drogę.

Głos kobiet imigrantek

Niedługo polscy widzowie będą mogli po raz pierwszy zobaczyć spektakle na podstawie dramatów bytomianki. W marcu przyszłego roku w Teatrze Narodowym w Warszawie odbędzie się prapremiera "Ironbound", Gdyńskie Centrum Kultury planuje inscenizację "Cost of Living". Reżyserią obu sztuk zajmie się Grzegorz Chrapkiewicz.

Aktualnie artystka nie może się opędzić od zleceń. Znajomi przyznają, że kontakt z nią jest niemal niemożliwy: cały dzień spędza na pisaniu, uczestniczy też w spotkaniach dotyczących kolejnych projektów. Pracuje między innymi nad pilotem serialu dla HBO (szczegóły dotyczące produkcji nie są jeszcze znane) oraz nad musicalem dotyczącym katastrofy w Czarnobylu, która jest ponoć jej obsesją. Jednocześnie na deskach słynnego Lincoln Center triumfy święci jej sztuka "Queens" pokazująca przybyłe do Stanów kobiety w sposób wolny od stereotypów.

Jak przyznaje Szymon Wróblewski, tłumacz "Ironbound" i przyjaciel pisarki: - Na Martynie mocno odbiła się świadomość bycia dzieckiem imigrantki. Wie, że nadszedł jej czas i że musi wykorzystać sprzyjające okoliczności. Powiedziała mi kiedyś, że ma tylko jedną szansę i że jeśli powinie jej się noga, nie ma żadnej siatki zabezpieczającej, która uratowałaby ją przed upadkiem. Być artystą w Stanach Zjednoczonych jest bowiem bardzo trudno.

Ale dramatopisarce nie chodzi tylko o wykorzystanie swoich pięciu minut. - Podobno pewna para w podeszłym wieku wyszła oburzona w trakcie mojego spektaklu "Queens". Powiedzieli, że "staramy się uczłowieczać tych ludzi". "Tych ludzi", czyli niezamożne imigrantki - opowiada Martyna. - To niewiarygodne i straszne, że można uważać drugą osobę za niegodną uwagi, niewartą sportretowania na scenie.

Wróblewski dodaje: - Martyna chce być głosem tych, którzy są zazwyczaj wykluczeni, marginalizowani. To bardzo ważne. Szczególnie w czasach prezydentury Donalda Trumpa.

---

*Mateusz Witkowski. Ur. 1989. Redaktor naczelny portalu Popmoderna.pl, stały współpracownik Gazeta.pl, Wirtualnej Polski, "Czasu Kultury" i miesięcznika "Teraz Rock". Doktorant w Katedrze Krytyki Współczesnej Wydziału Polonistyki UJ. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką z lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Współprowadzi fanpage Niedziele Polskie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji