Artykuły

Lowe: Gałkowska

Małgorzata Gałkowska, aktorka Starego, jest jednocześnie zawsze taka sama (profeskowa) i za każdym razem inna (w roli). Nie wchodzi na scenę, żebyśmy ją podziwiali. Nie sobie robi dobrze, tylko nam, widowni, i w ogóle sztuce dobrze. Jest nieegoistyczną, wspaniałą artystką z fokusem na całość.

Jedenaste Lowe, piąte w tym sezonie, i jest, jak mówiłem na samym początku, w Lowe: zapowiedzi: przymiotniki mi się kończą! Gdybym robił w piarze jako piarówa, nie miałbym problemu, miałbym w obowiązkach zawodowych niemanie problemu, lukier byłby zawsze w dowolnej ilości. Bo piarowiec to jest wersja ministranta, który łazi za kapłanem i co tamten zrobi, ten mu strzeli dymkiem, a spróbowałby nie strzelić. Chwalę, choć jestem krytykiem i nie umiem chwalić, nikt mnie nie nauczył, wszystko sam; chwalę, bo po pierwsze jest za co, a po drugie jest po co - "jak człowiek tylko uniesie trochę usta w górę, to już mu się w mózgu coś takiego dobrego robi" (Yoga śmiechu w "Triumfie woli" Pawła Demirskiego).

Powiedzieć o aktorce, że jest aktorką typu aktorka, to nie to samo, co o winie powiedzieć, że jest marki wino. Przeciwnie! "Aktorka aktorka" znaczy właśnie dobrze, znaczy profesjonalizm, znaczy, że przyszła do pracy i oddaje nam z siebie właśnie tyle, ile trzeba, nic mniej i nic więcej. To jest wielka sztuka nie przeginać w żadną mańkę.

Małgorzata Gałkowska, aktorka Starego, jest jednocześnie zawsze taka sama (profeskowa) i za każdym razem inna (w roli). Nie wchodzi na scenę, żebyśmy ją podziwiali. Nie sobie robi dobrze, tylko nam, widowni, i w ogóle sztuce dobrze. Jest nieegoistyczną, wspaniałą artystką z fokusem na całość. Nawet scenografię traktuje z szacunkiem; chciałbym być na przykład tym fotelem w "Płatonowie", na którym siedzi Gałkowska, albo tą poduchą, na której półleży półnaga w przedstawieniu "Akropolis".

Piękna jak z żurnala, ale tego się nie widzi, bo ona nie robi sprawy, chyba niezbyt ją to rusza, jest po prostu piękna, co na to poradzi? Jej twarz się świeci - i nie chodzi o brak pudru, tylko o światło wewnętrzne, zwane również aurą. Patrzymy jej w oczy i dobrze z oczu patrzymy.

Zaraz mi ktoś wyjedzie, że podziwiam aktorkę za bycie śliczną i spolegliwą, a jeśliby była inna, podziwiania by nie było. No to uważajcie. W jednym spektaklu zagrała nie dość, że z workiem na głowie, to jeszcze po ciemku. Więcej - mało zrozumiałym tekstem! Podsumujmy: jej nie widać, nic nie widać, nic nie rozumiemy, a występ jest wielki. To była "Oresteja" Klaty, a rola Kasandry [na zdjęciu], która rzygała słowami proroctwa. Od niej akcja przechodziła na tak zwane "grube", na serię ran ciętych.

Bo proszę nie patrzeć na tę twarz anioła: Gałka jest demonem! Niby tylko na scenie, ale skądś musiała czerpać do na przykład Panny Hippler Brechta ("Piekarnia"), jednoosobowej bojówki z ramienia Armii Zbawienia. A ta żywa mumia w "Hamlecie" Garbacza? Nigdy nie wiadomo, jak oni to robią, skąd oni to biorą w sobie, gdzie zrobili risercz do zagrania trupa. Chyba że wtedy, kiedy była pokojówką w domu spokojnej starości (przedstawienie "Chłopcy").

Zgłoszę Małgorzatę Gałkowską do Księgi rekordów Guinnessa jako pierwszą w historii aktorkę, która sama za siebie zrobiła zastępstwo. Tak się ma, gdy reżyser jest z byłego Związku Radzieckiego. "Płatonow", rola Porfirego, który gada z Siergiejem. Gałkowska czasem gra tego, a czasem tamtego, w zależności od Hajewskiej. Kiedy koleżanka może, Gałkowska znowu gra siebie - zastępując Paulinę Puślednik, przez którą jest zastępowana. Kiedyś zagra obu naraz i to będzie jej drugi wpis do Księgi Guinnessa.

Widziałem ją w trzech kupach - "Gyubal Wahazar" (reż. Świątek), "W środku słońca gromadzi się popiół" (reż. Faruga) i "Masara" (brak reż.) - których nie ma się co wstydzić, bo prawdziwego aktora poznaje się w biedzie.

Niewąskim wyzwaniem zawodowym jest rola Margaret Thatcher, którą z braku szacunku dla postaci wepchnięto w przerwę innego spektaklu i nawet nie dano do tytułu, choć to jest monodram ("David's Formidable Speech on Europe"). Wyobrażacie sobie, żeby Segda to zagrała? A Gałkowska nie dość, że to robi, to jeszcze z pełnym powerem, nie jest bowiem gwiazdą, lecz kimś dużo więcej. Podczas tego stand-upu w foyer na fortepianie jej cień pada na portret Heleny Modrzejewskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji