Artykuły

"Mieszczanin szlachcicem", komedja w 3 aktach Moliera

Wystawienie od czasu do czasu przez który z teatrów utworu klasycznego staje się dla tego lub owego z krytyków, lubującego się w wykazywaniu erudycji, chętnie wyzyskaną okazją do zabłyśnięcia bogactwem wiadomości filologiczno-literackich; a gdy jeszcze w dodatku przedstawienie samo odbiega od szablonu poprzednich inscenizacji - również i do zawiłych roztrząsań i polemicznych sporów na temat: jak tego rodzaju utwory należy obecnie wystawiać. Sposobności tego rodzaju dostarczał już niejednokrotnie Molier, jako że w ostatnich czasach to tu, to tam, stawał się przedmiotem eksperymentu reżyserskiego, zawsze zmierzającego w rezultacie do jednego, mniej lub więcej świadomie, celu mianowicie do zbliżenia "przestarzałego" dzieła do umysłowości i upodobań dzisiejszego widza. Oczywista, że taki punkt wyjścia może i powinien podlegać dyskusji i że wiele, bardzo wiele słów ściśle rzeczowych da się zawsze powiedzieć o tem, czy istotnie Molier (że na tym jednym przykładzie zatrzymamy się) zbyt mało w twórczości swej posiada pierwiastków, któreby same przez się zapewniały jej żywot trwały, czy jest rzeczą niezbędną nadawanie jego sztukom p o z o r ó w życia z pomocą mniej lub bardziej wymyślnych środków lub czy w mniejszej albo większej mierze eksperymentowanie godzi się z uznaną klasycznością dzieła?

Takie lub inne dociekania mogą doskonale mieścić się w ramach krytyki, czy, jeżeli kto woli, recenzji, mianowicie zawsze wówczas, gdy poruszony temat interpretacji łączy się z pojmowaniem i w dalszej konsekwencji, realizowaniem na scenie danego utworu; mogą jednak pozostawać do sprawozdania teatralnego raczej w luźnym stosunku, a więc pisane niejako na jego marginesie, gdy są zagadnieniem zasadniczem, więcej jednak teoretycznem, bo do całości dzieła pisarza, a nie specjalnie do omawianego utworu, dającem się zastosować. Taki właśnie przykład mamy w komedjo-balecie "Mieszczanin szlachcicem". Można dyskutować i o to się spierać, jak należy grać Moliera ("Świętoszka", "Chorego z urojenia", czy wymieniony dopiero co utwór), ale rodzaj realizowania każdego z tych wodewili uznać wypada za przesądzony z góry, jako z samego rodzaju i charakteru utworu wypływający. A zwłaszcza, gdy chodzi o wspomniane wyżej dzieło lub którekolwiek z paru innych, stanowiących z niem razem odrębną grupę w całokształcie twórczości autora "Skąpca".

Pisząc przeto sprawozdanie z przedstawienia "Mieszczanina szlachcicem" i nie mogąc się oprzeć chęci podyskutowania na zasadniczy temat interpretacji Moliera, wypadałoby wszelkie co do tego uwagi umieszczać poza nawiasem właściwej krytyki, udzielając im miejsca - jak to wyżej było określone - na marginesie, w samym zaś tekście poprzestać na rozpatrzeniu zagadnienia, czy sposób, którego się chwycono do realizacji utworu, nalegającego do pewnego rodzaju, jest właściwy, czy służące ku temu środki są odpowiednie i czy wynik ostateczny może nas zadowolić?

Dając tu sprawozdanie z przedstawienia "Mieszczanina szlachcicem" w teatrze Polskim, nie zapuszczajmy się na manowce marginesowych dygresji, lecz poprzestańmy jedynie na ocenie tego, co i jak dla realizacji tego utworu uczyniono. Wypadnie nam zresztą załatwić się z tern nie tak szczegółowo i wyczerpująco, jakby tego i godność poety i znaczenie jego sztuki i doniosłość - w naszych warunkach - faktu, wznowienia jej wymagały.

Ucieszna historja o panu Jourdain, który gardząc swymi przodkami i pochodzeniem mieszczańskiem, widzi bezwzględną doskonałość jedynie w stanie szlacheckim i za wszelką cenę pragnie być do niego zaliczony, nie była poczęta w umyśle tego, który dał życie "Skąpcowi" i "Świętoszkowi", jako komedja i za taką nie mamy też żadnego powodu jej uważać. Pomijając inne, ważniejsze motywy, musimy się kierować także i określeniem samego Moliera, który utwór swój nazwał mianem "komedjo-baletu ". Naturalnie i baletem w ścisłem słowa znaczeniu rzecz ta również nie jest. Jest natomiast potrosze i tem i tamtem : należy do specjalnej, liczącej kilka tytułów grupy utworów, tej mianowicie, która poza "Mieszczaninem szlachcicem", obejmuje przedewszystkiem "Natrętów". Poprzestaję na wymienieniu tego właśnie utworu, gdyż genetycznie jest on najwa­żniejszy, jako pierwszy z kolei i dający owemu specjalnemu rodzajowi początek. "Natręci" (Les Facheux) mają ową historję, którą tu, w krótkości należy przytoczyć.

Rzecz tę Molier napisał, przygotował i wystawił w ciągu 15 dni na żądanie Fouquet' a, w jego wiejskiej posiadłości, na przyjęcie Ludwika XIV-go. Grano na zaimprowizowanym w teatrze ogrodzie. W programie widowiska był również balet. Ale gdy liczba tancerzy okazała się zbyt mała, wynikła konieczność rozdzielenia scen tego baletu; trzeba było rozplatać je w antrakty komedji, tak, aby przerwy pozwoliły tym samym tancerzom powrócić na scenę w innych przebraniach. Dla utrzymania wątku sztuki złączono wstawki baletowe z jej treścią w ten sposób, że wpadające na scenę grupy tańczących przerywały akcję, a przeto pomnażały liczbę "natrętów". Tak powstała z baletu i komedii jedna całość, co było, jak zaznacza Molier w przedmowie, nowością; dla tego zaś rodzaju skojarzenia poparcie dałoby się znaleźć w teatrze starożytnym ("un melange ... lont on pourrait chercher quelque autorite dans l'Antiquite"). "Natręci" więc Moliera zapoczątkowali nowy rodzaj widowiska, t. zw. comedie-ballet, a przedmowa poety wyjaśnia nam tego rodzaju genezę.

W następstwie poszedł Molier - który, jak wiadomo, tworzyć musiał niejednokrotnie w warunkach i tempie wprost niezwykłem (jak n. p. komedję l'Amour Medecin, napisaną dla rozrywki króla w przeciągu pięciu dni), jeszcze dalej, dodając do tekstu mówionego, t. j. do komedji i do części mimiczna-tanecznej - ustępy śpiewane. Co więcej, balet, złączony początkowo (jak w "Natrętach") organicznie z tekstem, pozyskał rolę samodzielną, którą określić można mianem "wkładek". Ostateczny wynik takiego stopniowego procesu mamy właśnie w "Mieszczaninie szlachcicem". Utwór ten ma w sobie i cechy komedji, nie ze względu na spoistość akcji, gdyż tej brak mu, ale ze względu na rzetelnie komedjowe wartości, jak n.p. w dwóch pierwszych aktach (w inscenizacji teatru Polskiego akt 1-szy), gdzie we wszystkich scenach p. Jourdain z mistrzami muzyki, tańca i t. d., a zwłaszcza z Filozofem, czuć potężny pazur rasowego komedjopisarza, ma w sobie dalej i pierwiastek mimiczna-taneczny i wreszcie wokalny, dwa te ostatnie częściowo tylko złączone z wątkiem nikłej zresztą bardzo intrygi, w przeważnej zaś części, bo w całem przedewszystkiem zakończeniu (w tekście oryginalnym nazywa się ono " baletem narodów") - sprowadzone do roli " wkładek".

W rezultacie wszystko to składa się na całość, która wówczas stanowiła zupełnie odrębny rodzaj i dla której, szukając analogji, znaleźć ją możemy w operetce. Nie w operetce takiej, jaką my dziś znamy i jak ją pojmujemy (wywodząc jej początek od opery buffa), ale w operetce wieku XVIl-go. Brzmi to dziwnie i może w pierwszej chwili śmiesznie, ale dla porównania nie widzę w tej chwili lepszego i dosadniejszego zestawienia. Tem, czem w stosunku do innych rodzajów sztuki teatralnej jest dziś dla nas operetka, tern dla dworu Króla - Słońca były bezwątpienia molierowskie komedjo-balety, w których odnajdujemy wszystkie te same części składowe (niektóre zaledwie w formie zaczątku: chór), oraz tąż samą dowolność i dezynwolturę, wyrażającą się m.in. w nieskrępowanem posiłkowaniu się "wkładkami", t. j. czemś, co z akcją nie jest prawie związane, może być przez inną "wkładkę" zastąpione lub zgoła usunięte.

Prawda! pozostaje jeszcze bardzo znaczna wartość momentów czysto komedjowych i tu "naciągana" analogja z operetką (taką, jaką my sobie wyobrażamy) zaczyna, zdawałoby się, kuleć. Czy jednak istotnie? Przypuśćmy, że w naszych czasach do napisania libretta operetki zabiera się ... powiedzmy ... świetny komedjopisarz; czyż mistrzowska jego ręka nie wycisnęłaby swego piętna na wybitnie wówczas komedjowo potraktowanej charakterystyce poszczególnych postaci i wybornych kilku scenach na tle z pewną nonszalancją, jakby bez przymusu przeprowadzonej intrygi? A tak właśnie rzecz się ma u Moliera, gdzie - że ograniczymy się do tego tylko przykładu - w ciągu dwóch pierwszych aktów mamy szereg jedna za drugą scen o świetnej charakterystyce komedjowej, a ani zaczątku nawet właściwej akcji. Tak więc "operetka XVIII-go wieku" większy pod tym względem od współczesnej nam posiadała poziom. Epokę Ludwika Wielkiego i zasłuchanego w wiersz Kornelowski jego dworu stać na to było. 4 Z tern, silnie podkreślonem zastrzeżeniem wyższo­ści, godząc się na rodzaj, do którego zaliczyć wypada "Mieszczanina szlachcicem", znajdziemy odrazu odpowiedź na pytanie, w jaki sposób utwór ten interpretować i wystawiać należy: w stylu komedjowym tam, gdzie sztuka nie wykracza poza granice komedji; jak operetkę, gdy za jej teren w gruncie rzeczy schodzi.

W pierwszym wypadku z całem zacięciem ale i baczeniem, aby nic z istotnych wartości nie uronić a w ton farsowy nie wpaść, w drugim -- nie kładąc wędzidła najwybujalszej fantazji, bo tutaj celem jest zaciekawić niezwykłością, sztuczną powagą rozśmieszyć, życiem i werwą szaloną oszołomić. Takie, mam wrażenie, postawili sobie zamierzenia inscenizatorzy "Mieszczanina szlachcicem" w teatrze Polskim, pp. Bolesławski i Leon Schiller. Jeżeli tak - cel swój osiągnęli całkowicie. Z pomocą im przyszła dyrekcja, dając do współpracy p. Drabika (którego chwalić tu byłoby powtarzaniem rzeczy po tylekroć słusznie stwierdzanych) oraz możność sumiennego zrealizowania wszystkich szczegółów wystawy, w które nie zaniedbali wniknąć z całą niezbędną umiejętnością. Sam ich stosunek do utworu (granego w tłumaczeniu Boya) wyraził się poza bardzo małymi skrótami (scena biesiady) -- w całkowitem zachowaniu tekstu pierwowzoru, który słusznie bardzo podzielili na trzy akty (zamiast pięciu, spotykanych w edycjach pism Moliera już w końcu w. XVIl-go; w wydaniu pierwszem - trzy akty). Koń­czący sztukę "Balet narodów" zastąpili inscenizatorzy pantominą własnego układu, do której muzykę skomponował Karol Szymanowski. O niej samej i o jej wykonaniu może zabrać głos jedynie sprawozdawca muzyczny "Przeglądu". O pantominie dodać muszę, że cenię w niej wielką zręczność i pomysłowość, że jednakże jako końcowy efekt widowiska osłabia wrażenie, pod którem widz opuszczać powinien salę. Przyczynę zaś tego widziałbym nie w braku w niej zalet (bo prócz wymienionych posiada i malowniczość), ale w bezpośredniem zestawieniu z ostatnią sceną utworu Moliera, w tkwiącym tu kontraście, który wprowadza widza w stan przeciwny temu, w jakim powinien on znaleźć się po zapuszczeniu zasłony, prowadzony stopniowo po jednej linji myślowej aż do finału.

"Mieszczanin szlachcicem" daje aktorom (jak się to zwykło mówić) małe pole do popisu. Reżyserowi tej miary, co p. Bolesławski, o co innego musiało chodzić, stwierdzić więc można, że osiągnął dobry zespół. Jaracz w roli tytułowej, chwilami świetny, w akcie trzecim był jakby trochę zniechęcony. Wyborną Neryną była p. Modrzewska, której wyrobienie plastyczne podziwialiśmy następnie w pantominie, bardzo dobrym Filozofem p. Zieliński i dobrym Ergartem p. Bryliński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji