Artykuły

Wielka Warszawa księdza Marka

- Poczułem, że publiczność, kiedy słyszała połajanki księdza Marka, zamykała się w sobie. Jak na prawdziwym kazaniu - mówi Andrzej Konopka przed premierą spektaklu "Duszpasterz hipsterów i zryte banie" w rozmowie z Arkadiuszem Gruszczyńskim w Gazecie Wyborczej-Stołecznej.

Pielgrzymki i Marsze Równości suną obok siebie. Lewacy i prawacy pozdrawiają się, a festiwale kremówek papieskich i wódki odbywają się po sąsiedzku. To wizja Wielkiej Warszawy według duszpasterza hipsterów.

Znany z Pożaru w Burdelu ksiądz Marek - duszpasterz hipsterów - wchodzi w kolejną rolę. Po namowach kiboli, aktywistów i celebrytów z parafii Opatrzności Bożej zdecydował się wystartować w wyborach prezydenta Warszawy jako kandydat lewicy konserwatywnej. W najnowszym przedstawieniu (w Teatrze WARSawy od środy, 19 września) wraz z zespołem Zryte Banie rozpoczyna serię koncertokazań. Czy uda mu się zjednoczyć warszawiaków? Rozmawiamy z Andrzejem Konopką, odtwórcą roli księdza Marka.

ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Na kogo zagłosuje w drugiej turze ksiądz Marek?

ANDRZEJ KONOPKA: Na siebie.

A jeśli jednak odpadnie z gry po pierwszej turze?

- Na nikogo. Nie pójdzie na wybory, wkurwiony zostanie w Świątyni Opatrzności Bożej, gdzie od niedawna jest proboszczem.

To antydemokratyczne! Jakimi obietnicami ksiądz chce przekonać do siebie wyborców?

- Ksiądz Marek chce połączyć ze sobą różne środowiska, a nawet nimi wstrząsnąć.

Które to grupy?

- Prawicowe i lewicowe. W programie ma hasło, że uczyni Warszawę wielką. Warszawa zostanie miastem, w którym będą sunąć pielgrzymki i Marsze Równości.

W tym samym czasie?

- Tak, obok siebie. Będą paradować skini, metale, katole i ateusze, ale też lewacy i prawacy, środowiska LGBT, a nawet grupy CHWDP. Będzie festiwal kremówek papieskich i festiwal wódki po sąsiedzku. Myślę, że z taką wizją ma szansę wygrać.

Czy to jednak nie rozmywa przekazu? Nie można np. być za i przeciw aborcji. Tych środowisk nie da się połączyć.

- To oczywiste, pewne rzeczy się wykluczają. Ale ksiądz Marek uważa, że mimo różnych poglądów na wiele spraw można się spotkać i po prostu pogadać.

Czego nie mają inni kandydaci, a co ma duszpasterz hipsterów?

- W świecie księdza Marka jedynym z jego kontrkandydatów jest Mike Tyson, wystawiony przez biskupa Hosera. Kolejnym kandydatem jest Burdeltata z Pożaru w Burdelu, który chce zamienić stolicę w miasto przyjemności. Do wyborów idzie z hasłem "Orgazm dla wszystkich". A ksiądz Marek, choć jest generalnie postępowcem, łączy w sobie elementy Kościoła tradycyjnego. Jest prawicowy i lewicowy.

Nie konkuruje z jakimiś kobietami?

- W świecie księdza Marka właściwie nie ma kobiet. Jest jedna, która mu sprzyja. Pod jej wpływem porzuca mieszczański tryb życia, który grozi mu jako proboszczowi.

Matka Boska czy Hanna Gronkiewicz-Waltz?

- Nie, to gosposia Marysia, z którą prowadzi dysputy, sprzeczki, czasami ostre, ale z nią nie walczy. Ona ma na niego dobry wpływ.

Kto zagłosuje na księdza?

- Wszyscy, którzy chcą pojednania narodowego.

Ale po co? Przecież tak wielu odpowiada dzisiejsza wojna plemion.

Do tej pory, nawet wśród kandydatów w realnym świecie, nie zauważyłem nikogo, kto by wyciągnął rękę do drugiej strony. Taki gest robi ksiądz Marek, będąc kandydatem lewicy konserwatywnej. Czym ona jest?

- Jak sama nazwa wskazuje, to nurt polityczny, który łączy idee lewicowości z tradycją, często kościelną, tak dobrze znaną w Polsce. Mało tego, ksiądz Marek często odwołuje się do tego, że Kościół przecież był w czasach komuny oazą wolności. W jednym z kazań mówi wprost: Kościół to punk i rock and roll.

Dzisiaj też taki jest?

- Też. Tak jak za komuny dawał schronienie lewakom i opozycjonistom, tak dziś chroni mniejszości, nawet takie jak LGBT. Ksiądz Marek mówi często, że ma wielu przyjaciół księży, przedstawicieli różnych mniejszości, i tylko w Kościele katolickim mogą się spotkać, czuć bezkarni i wolni. Według duszpasterza hipsterów Kościół jest najbardziej rewolucyjną instytucją w Polsce.

Przełożeni się z nim zgadzają? Pozwalają mu kandydować w wyborach?

- Trzeba powiedzieć, że ksiądz Marek zawsze miał na pieńku z biskupem Hoserem.

To inna diecezja przecież.

- W jego świecie nie. W spektaklach księdza Marka zawsze atakował biskup Hoser, grożąc przykładem księdza Lemańskiego.

Czy sojuszniczką księdza Marka jest Barbara Nowacka?

- Tak, bo udowodniła ostatnio, że należy do nurtu konserwatywnej lewicy. Ksiądz Marek wystosował nawet zaproszenie nieformalne do Basi, żeby została jego wiceprezydentką.

"Basi"? Znają się?

- Tak, była u niego małą ministrantką.

Skąd decyzja księdza, żeby kandydować?

- Staje do walki w wyborach, bo uważa, że po konfrontacji z innymi kandydatami jest najlepszy i nie ma wyboru.

A zamieszkałby w dzielnicy Przyszłość Patryka Jakiego?

- Jeśli powstanie, to być może.

Znalazłoby się tam miejsce na kościół? Patryk Jaki chyba o tym zapomniał.

- Niekoniecznie na tradycyjną świątynię, ale np. klubokościół już tak. Można byłoby się tam napić dobrego wina, obejrzeć striptiz, potem pójść do spowiedzi. Oczywiście do księdza Marka.

Jego hasłem jest zdanie "Uwierz w Warszawę". W co wierzy stolica?

- Poczułem, że publiczność, kiedy słyszała połajanki księdza Marka, zamykała się w sobie. Jak na prawdziwym kazaniu. Ci ludzie mówią, że są postępowi i lewicowi, ale gdzieś w pamięci mają strach przed proboszczem. Trudno generalizować, ale chyba w wolność. Wiadomo, że jest dzika, nienasycona, opętana kasą.

Jeśli ksiądz Marek wygra, to jakie to będzie miasto?

- Wolności i równości.

Poproszę konkret: decyzje personalne i inwestycje.

- Tak jak wspominałem, jego zastępczynią zostanie Nowacka. Świątynia Opatrzności zostanie otwarta dla wszystkich. Będą się tam odbywały koncerty, wystawy sztuki współczesnej, spektakle.

Zbiorowe chrzty?

- W Wiśle, ale nie na siłę.

Kościół na każdym osiedlu?

- Nie, nierealnych obietnic ksiądz Marek nie składa.

A jaką ofertę ma dla prawicy?

- Głęboką, autentyczną wiarę.

Jaka była droga duszpasterza hipsterów?

- Wymyślili go Michał Walczak i Maks Łubieński. Wiedzieli, że pochodzę z małego miasteczka i znam dobrze styl księżowski. Więc przypisali mi tę rolę. Pierwszy raz pojawił się w Pożarze w Burdelu, jeszcze jak graliśmy na Chłodnej 25 w piwnicy Grzegorza Lewandowskiego.

Piękne czasy, Roman Pawłowski żalił się w felietonie, że go nie wpuścili na jeden z odcinków. Od tego zaczęła się nasza sława. - Pawłowski był jeszcze wtedy krytykiem teatralnym, a zamknąć bramkę przed dziennikarzem to, jak widać, droga do sukcesu, bo nagle wszyscy zaczęli do nas chodzić. Postać księdza, który w każdym odcinku wygłasza krótkie kazania, została ciepło przyjęta. Z czasem te kazania były coraz bardziej rozbudowane, w końcu powstał pomysł, żeby zrobić osobny katolicki stand-up "Duszpasterz hipsterów i księża wyklęci". Graliśmy to w Dzikiej Stronie Wisły. No a dzisiaj czujemy, że ksiądz Marek ma znowu coś do powiedzenia.

Dlaczego właśnie teraz powstaje taki spektakl?

- Figura księdza w tak - zdawałoby się - liberalnym mieście jak Warszawa budzi nadal respekt. Jest dobrym nośnikiem, żeby ludziom, którzy mocno stresują się sytuacją polityczną, zafundować trochę oddechu, rozrywki, dać przestrzeń, w której mogą spuścić powietrze. Co ostatecznie jest bliskie idei Pożaru w Burdelu. Lubiliśmy brać na tapetę ważne tematy, takie jak powstanie warszawskie, Żydzi, okrągły stół, i opowiadać je w zupełnie inny sposób, niż robi to prawica.

Uprawialiście alternatywną politykę historyczną?

- Tak można by to nazwać. Duch takiego miasta jak Warszawa nie jest do końca serio. Mocnymi stronami stolicy są dystans, ironia, wiele rzeczy nie było tu nigdy robionych serio. Tymczasem jak patrzę na wszystkich kandydatów startujących w wyborach, to oni są maksymalnie poważni. Są spięci, bo starają się być poprawni. Wystawiając stand-up, pokazujemy, że duch Warszawy jest gdzie indziej. Następną sprawą jest to, że spektakl ma formę rekolekcji narodowych. Znasz formę rekolekcji?

Nawet bardzo dobrze.

- No właśnie, przecież one dają poczucie wspólnoty.

Warszawa potrzebuje takich rekolekcji?

- Myślę, że tak.

Zaciekawiło mnie to, co powiedziałeś o środowiskach liberalnych, które czują respekt wobec księży. Chyba tylko wobec księdza Andrzeja Lutra.

- Pierwszy katolicki stand-up w Dzikiej Stronie Wisły zaczynał się dosyć przewrotnie od tego, że ksiądz Marek opierdalał publiczność, która przyszła tam dla beki. Że nie potrafią się modlić na poważnie, że z Kościoła to mogą się wyłącznie śmiać. Na premierze poczułem, że publiczność, kiedy słyszała te połajanki z charakterystycznym kościelnym zaśpiewem, zamykała się w sobie. Siedziała jak na prawdziwym kazaniu. To niesamowite, to nadal działa. Może jest trochę tak, że wielu ludzi przyjechało do Warszawy z tzw. prowincji, gdzie ksiądz chyba jest nadal ważny. Ci ludzie mówią, że są postępowi i lewicowi, ale gdzieś w pamięci mają strach przed proboszczem.

Często jest tak, że do Warszawy przyjeżdżają ludzie, którzy chcą się odciąć od tej tradycji.

- Pełna zgoda. Ci wkurzeni chyba nie przychodzą na katolicki stand-up.

Czy prawica reaguje jakoś na księdza Marka?

- Skrajna prawica kilka razy hejtowała nas w internecie.

W jaki sposób?

- Pod jednym z kazań umieszczonych w sieci ktoś napisał: "Żyd, że aż miło".

Ludzie rozpoznają cię na ulicy jako księdza?

- Niektórzy mówią "szczęść Boże".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji