Artykuły

Sennik codzienny

Żeby zagrać "Rewizora" trzeba mieć przede wszystkim aktorów, którzy w całe to komediowe panoptikum Horodniczych, Chlestakowów, Dobyczyńskich i Bobczyńskich nie tylko potrafią tchnąć życie, ale i uczynić z nich zwierciadło, w którym widz sam siebie ujrzy. W przeciwnym wypadku i wielkie pytanie finału - "z czego się śmiejecie?" i odpowiedź na nie - "z samych siebie się śmiejecie", i sam śmiech, będący w myśl autorskiego założenia głównym bohaterem utworu, giną bezpowrotnie i doszczętnie. Mam w świeżej pamięci, choć rzecz miała miejsce już blisko piętnaście-lat temu, przedstawienie. Adama Hanuszkiewicza w Narodowym, z Mariuszem Dmochowskim w roli Horodnicznego, z Wojciechem Pszoniakiem - Chiestakowem, z Siemionem i Dzwonkowskim. Ile teatrów w Polsce stać dziś na skompletowanie takiego zespołu? Oczywiście nie licząc wszechmocnej telewizji. Jeśli jednak nie sięga ona po arcykomedię Gogola, to być może dzieje się tak dlatego, że cały ten świat kacyków i otaczających ich poklaskiwaczy, rozmaitych zadufków i - pożal się Boże - prominentów, prezentowanych w komediowym zwierciadle mniej - zdaniem TV - dziś ludzi bawi i interesuje.

Czyżby więc rzeczywiście należało, przynajmniej na jakiś czas, zapomnieć o "Rewizorze"? Pytanie jest śmieszne, boć przecie sztuka stale powraca na polski afisz. Ale - co tu dużo mówić - z powodzeniem niewielkim, nawet wtedy, gdy sięgają po nią uznani reżyserzy.

Bogdan Augustyniak, kierownik artystyczny Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, trzy lata temu zdecydował się szukać sposobu przełamania owego zaklętego kręgu. Zaczął od spalenia za sobą mostów wiodących ku tradycji odczytań arcydzieła i spojrzał na nie wyłącznie pod kątem jego przydatności w myśleniu o sprawach dnia dzisiejszego. Pomysł to ryzykowny, bo materia sztuki nie zawsze okazuje się pomocna przy jego realizacji, ale i kuszący, gdyż pozwala ostrze utworu Gogola skierować w miejsca dziś najbardziej potrzebujące skalpela Inscenizację Bogdana Augustyniaka dzięki instytucji Teatru Rzeczypospolitej mogliśmy ostatnio oglądać w Warszawie, a jest to początek dłuższego krajowego tournée, które rozpoczęta scena kielecka stołecznym występem.

Przedstawienie pomyślane zostało jako koszmarny sen Horodnicznego. Gdy kurtyna się odsłania, widzimy go zagłębionego w fotelu. Otulony szlafrokiem drzemie - chciałoby się powiedzieć - snem sprawiedliwego, snem człowieka zadowolonego z siebie, opływającego w dostatki (oczywiście "wedle rangi"). Nagłe zasłużony wypoczynek mąci jakiś koszmar senny. Spod fotela wypełza, a potem toczy się gdzieś pod ścianę - jak w majaczeniu - kształt ni to ludzki, ni to nie ludzki. Po koszmarze nie przychodzi jednak ulga bo oto z otworów w szarych ścianach wychodzić zaczynają zjawy równie szare, jak cały ten półmroczny świat, otaczają śpiącego. Zaczyna on śnić samego siebie. Podnosi się z fotela, już bez pięknego szlafroka, szary jak wszyscy dokoła, jak wszyscy poruszający się nienaturalnym ruchem, patrzący, jak inni, martwymi oczami osadzonymi w szarych twarzach.

W koszmarnym śnie człowieka widzi kontrolera papuzio kolorowego, któremu wszyscy w pas się kłania ją, całują po rękach i po spodniach w miejscu, które poklaskiwacz znajdzie z zamkniętymi oczami. Koszmar narasta z minuty na minutę. Człowiek, jak we śnie, jest bezsilny. Nie może krzyknąć, nie może przerwać rozwoju wydarzeń. Jest spętany przez własną wyobraźnię.

Przedstawienie kieleckie mówi o fobiach i lękach tkwiących gdzieś w podświadomości. Lękach przed czym? - Przed kontrolą? Ileż instytucji i instancji ma do nich prawo! Przed lizusami, którzy nie wiadomo kiedy zaczną kąsać karmiącą rękę. Przed własnym sumieniem, które nagle daje o sobie znać podczas jakiejś poobiedniej zasłużonej sjesty, kiedy to we śnie o lepsze gonią marzenia o wysokim urzędzie ("bardzo lubię być generałem") i niemal egzystencjalny łęk, by nie wylecieć z siodła bądź - mówiąc mniej elegancko - nie stracić stołka.

Przedstawienie kieleckie robi wrażenie. Jest zdyscyplinowane. Nie ma tu znaczących ról, za to każdy aktor okazuje się bezbłędnie działającym trybikiem. Ma ono świetną scenografię Adama Kiljana, znakomicie zakomponowany przy współudziale Bohdana Głuszczaka, kierownika artystycznego olsztyńskiej pantomimy ruch sceniczny i trafnie wykorzystaną muzyką z "Obrazków z wystawy" Modesta Musorgskiego. Nie ma natomiast w spektaklu komedii Mikołaja Gogola Ale o to chyba chodziło..

Interpretacja Bogdana Augustyniaka prowokuje do dyskusji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji