Artykuły

To spektakl pod wybory

- Zakładaliśmy ten teatr oboje, budowaliśmy go od zera, pod nominacją podpisał się prezydent. Mamy też zgodę prezydenta na to, by Małgorzata pracowała w Łaźni - mówi Bartosz Szydłowski, zastępca dyrektora artystycznego Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie w rozmowie z Małgorzatą Skowrońską i Michałem Olszewskim w Gazecie Wyborczej-Kraków.

Małgorzata Skowrońska, Michał Olszewski: Zarzuty wyglądają na bardzo poważne. Prokuratura uważa, że wyrządził pan gminie "znaczną szkodę" na prawie pół miliona złotych. I punkt po punkcie wylicza przykłady niegospodarności.

Bartosz Szydłowski: Ja zaś uważam, że góra urodziła mysz. Prawie dwa lata temu zostałem oskarżony przez radnego PiS Adama Kalitę o malwersacje, byłem nieomal przestępcą, który żeruje na państwowych pieniądzach. Po tym, co napisała prokuratura, jestem spokojniejszy.

Naprawdę? Przecież ustalenia prokuratorów pokrywają się z oskarżeniami Kality i ustaleniami magistrackiej kontroli. Nie chodzi o braki w dokumentacji czy pomyłki.

- Ale jakie konkretnie ustalenia? Bo moim zdaniem mamy do czynienia z niesłychanie instrumentalnym traktowaniem instytucji, która funkcjonuje 15 lat. I która powstawała od zera. W zarzutach nie ma oskarżeń o oszustwo czy wyprowadzanie pieniędzy. Dotyczą one sposobu zarządzania majątkiem teatru. Tak można szarpać każdego dyrektora instytucji.

Po kolei: pańska żona, wicedyrektor, która zarabia więcej niż pan - dyrektor.

- To jest zabieg procesowo medialny, na który dziennikarze mają się nabrać. Polega on na tym, że do pensji dolicza się wartość czynszu za wynajmowane mieszkanie, w którym z przyczyn wyłącznie zawodowych mieszkaliśmy. Sam etat wicedyrektora był zawsze niższy niż mój. Pominę już fakt, że w teatrach bardzo często wicedyrektorzy zarabiają więcej niż dyrektorzy. Nie ma w tym nic nielegalnego ani zdrożnego - dyrektor ma prawo zatrudnić dobrze opłacanego fachowca.

Ale to jest kolejny poważny zarzut: wynajął pan mieszkanie własnej żonie.

- Założenie ukryte jest takie, że jak żona, to na pewno sprawy są nieczyste. A przecież ze służbowych mieszkań korzystają dojeżdżający aktorzy, realizatorzy i dyrektorzy teatrów. Do furii doprowadza mnie to sformułowanie "pańska żona". Małgorzata Szydłowska jest wicedyrektorką teatru, która budowała tę scenę od początku, od podstaw. Przedstawianie jej przede wszystkim jako mojej żony jest niesprawiedliwe i krzywdzące. Najpierw było nasze zaangażowanie w teatr, potem małżeństwo. Bez jej udziału Łaźnia nie miałby rangi jaką posiada w tej chwili. Idziecie po linii narysowanej przez tych, którzy dokładnie zaplanowali przebieg dyskusji wokół Łaźni Nowej.

Naprawdę? Z chęcią damy się z niej sprowadzić. Tyle tylko, że w Łaźni Nowej doszło do pomieszania dwóch porządków: państwowego i prywatnego?

- Nie doszło: teatr, zgodnie z regulaminem i powszechnie przyjętymi zasadami, wynajął mieszkanie wicedyrektor, która wcześniej musiała dojeżdżać do miejsca pracy przeszło 60 km w jedną stronę. Ja podobnie. Zanim to zrobiliśmy, trzy lata spałem na antresoli, w pomieszczeniu dawnego stróża. Co więcej, połowa mieszkania była przeznaczona dla artystów, którzy przyjeżdżali do nas pracować. Media opłacaliśmy sami, podatek odprowadzaliśmy. Gdzie tu jest niegospodarność? Po awanturze, jaka rozpętała się wokół Łaźni, sytuacja wygląda następująco: mieszkania nie ma, my dojeżdżamy codziennie do pracy ponad godzinę, zdarza się, że ruszam do domu o północy. Zlikwidowaliśmy również drugie mieszkanie, wyłącznie dla aktorów, którzy teraz mieszkają w hotelach. Formalnie lepiej to wygląda, ale koszty, jakie ponosi teatr, opłacając hotele, są wyższe niż czynsz, jaki płaciliśmy za służbowe mieszkanie. Z tego, co wiem, w żadnym innym miejscu poza Krakowem nie stawia się zarzutów o to, że dyrektorzy teatru mieszkają w służbowym mieszkaniu.

Ale jak oddzielić w tej sytuacji sprawy prywatne od teatralnych? Uważa pan, że nie powinniśmy pisać o tym, że Łaźnia prowadzona jest przez małżeństwo?

- Jeśli winą ma być to, że Małgorzata Szydłowska jest wicedyrektorem, to mogę jedynie narzekać, że po ślubie przyjęła moje nazwisko albo że zalegalizowaliśmy związek. Mogliśmy się również rozwieść, żeby tej żenującej dyskusji uniknąć. Wymazywanie mojej żony z procesu pracy w teatrze jest niemoralne, nieracjonalne i nie oparte na żadnych rzeczowych przesłankach. Zakładaliśmy ten teatr oboje, budowaliśmy go od zera, pod nominacją podpisał się prezydent. Mamy też zgodę prezydenta na to, by Małgorzata pracowała w Łaźni. Po latach pojawia się problem małżeństwa Szydłowskich. Nikt nie ma natomiast problemu z tym, że na działalność otrzymaliśmy zniszczoną halę, że w pierwszych latach, budżet pokrywał czynsz i 6 etatów, że przez pierwsze 3 lata działaliśmy na prywatnym sprzęcie oświetleniowym, akustycznym, że nasz prywatny samochód przekazaliśmy bezpłatnie teatrowi. A każdy projekt realizowany był w większości ze środków pozyskanych przeze mnie z Ministerstwa czy od sponsorów.

Prokuratury nie interesuje długie trwanie i to, że pracowaliście w pionierskich warunkach.

- Prokuratury nie interesują rzeczywiste dokonania teatru i jego znaczenie. Dzięki temu powstaje kompletnie fałszywe wyobrażenie nieistniejącego stanu rzeczy, że jest jakaś elita, nic nie robi, tylko pasie się na publicznych pieniądzach. Stawki w Łaźni Nowej są o 30-50 proc. niższe niż w innych teatrach. Artyści przyjeżdżają, bo mają tu wolność twórczą, wsparcie merytoryczne i profesjonalną opieką, czyli zaangażowanych ludzi wokół siebie. Dodam, że ta sprawa toczy się już prawie dwa lata, a zarzuty są formułowane tuż przed wyborami. Trudno uwierzyć w przypadek. Teraz będzie można mówić, że artyści pasożytują. Jak w latach grubej komuny.

Wróćmy do zarzutów: prokuratorzy uważają, że Małgorzata Szydłowska niezgodnie z prawem pobierała pieniądze z tytułu umów o dzieło. To oskarżenie o podwójne finansowanie jej pracy.

- I znowu nieprawda. W obowiązkach służbowych Małgorzaty Szydłowskiej nie leżała praca artystyczna. Odpowiadała za produkcję, technikę, eksploatację spektakli, teraz dodatkowo za inwestycje. Czym innym jest praca administracyjna dyrektora, a czym innym prawa autorskie i dzieło artystyczne. Przypominam, że Małgorzata była i jest znakomitą scenografką, wielokrotnie nagradzaną. Ostatnia scenografia do "Konformisty" wymieniana jest przez wielu krytyków jako najlepsza w sezonie 2017/18. Umowy o dzieło tego właśnie dotyczyły.

Granica pomiędzy odpowiedzialnością za produkcję a scenografią jest jasna?

- Całkowicie. Scenograf składa autorski projekt. Proces produkcji to w skrócie harmonogramy, koordynacja, logistyka.

Jest jeszcze sprawa doktoratu Małgorzaty Szydłowskiej Sfinansowała go Łaźnia...

- Ci, którzy zarzucają nieprawidłowości natury cywilnej, powinni się wstydzić. Sprawa jest już dawno wyjaśniona i zamknięta. A podnoszenie formalnych kwalifikacji pracowników jest wskazane i praktykuje je cały świat.

Tyle że w tym przypadku tym pracownikiem jest pańska żona. Innych pracowników też pan wysyłał na szkolenia?

- Oczywiście! Rocznie z budżetu Łaźni wydajemy na to około 10 tys. zł. Dokształcali się nasi pracownicy z wszystkich działów. Byli na płatnych urlopach szkoleniowych. Dla mnie to ważny aspekt pracy w Łaźni, bo wiąże ludzi z miejscem, podnosi ich kwalifikacje. Być może jestem naiwny, ale wierzę w lojalność i to, że gdy zainwestuje się w pracownika, instytucja tylko na tym zyska.

To jak było z tym doktoratem?

- Warszawska Akademia Sztuk Pięknych wymagała w przypadku otwarcia przewodu doktorskiego zgłoszenia przez instytucję. Małgorzata nie mogła więc zgłosić się sama. Dlatego wzięła to na siebie Łaźnia. Praca doktorska dotyczyła zresztą właśnie przestrzeni partycypacyjnej w naszym teatrze. Okazało się jednak, że wydział sztuki mediów ASP z powodów prawnych utracił przewodowość. Uruchomiona została procedura zwrotu pieniędzy, co oczywiście trochę trwało, jak to w instytucjach państwowych. Sprawa jest już dawno wyjaśniona, Akademia zwróciła pieniądze. Tyle w tej kwestii. Naprawdę trzeba mieć wiele złej woli, żeby doszukiwać się tu jakiejś nieprawidłowości.

Kolejna sprawa: leasing skody super B, wartej jakieś 130 tys. Zakup ponad stan?

- Nie, normalna, bieżąca działalność teatru. Auta, kupionego zresztą ze znaczną zniżką, które pozostaje własnością teatru i od momentu zakupu jest w ciągłej eksploatacji. Przez lata używałem prywatnego auta, do momentu, w którym podczas delegacji miałem wypadek. Wtedy pomyślałem, że już dość. Jeździmy dużo i daleko. Na dodatek koszty delegacji prywatnymi samochodami wynoszą więcej niż autem służbowym. A nasza flota to w tej chwili 2 samochody dostawcze: van kupiony za ministerialną dotację oraz rozsypujący się już fiat doblo - praktycznie nadający się do zezłomowania, oraz osobowa skoda.

Używał go pan w celach prywatnych? Wakacje, wyjazdy w góry?

- Nigdy.

Pytamy o to, bo taki zarzut prokuratorski pan dostał.

- Przy tego rodzaju zarzutach mam poczucie, że muszę tłumaczyć się z rzeczy oczywistych. Od jednej z urzędniczek kontrolujących Łaźnię usłyszałem, że nie odróżniam tego, publiczne od tego, co prywatne, Jestem nawet skłonny się z tym zgodzić. Teatr wypełnił całe nasze życie. Tworzyłem z Małgosią tę instytucję od podstaw. W zasadzie to była pusta hala i nasze marzenia o teatrze, który uruchomi lokalną społeczność. Gdy zaczynaliśmy, krytycy się z nas śmiali, niektórzy pukali się w głowę, że jestem wariatem, Jestem, bo wierzę w ten teatr i walczę o niego. I tylko dzięki tej walce Łaźnia jest w tym miejscu. Dziesiątki pozyskanych milionów na remont i projekty, dziesiątki nagród festiwalowych, tysiące artystów z całego kraju współpracujących z nami. Niemal każdy, kto przegląda nasze archiwa z trudem wierzy, że tak dużo udało się osiągnąć tak małemu zespołowi ludzi. Dla mnie i Małgorzaty była to praca non stop. Nieregulowana trybem od 8 do 15. Z Łaźnią kładliśmy się spać i z Łaźnią wstawaliśmy.

Jest jeszcze kwestia umowy z Krzysztofem Głuchowskim, dziś dyrektorem Teatru im. Słowackiego, a wcześniej zaangażowanym w festiwal Boska Komedia, za którym stoi Łaźnia.

- Litości, to ma być zarzut? Boską Komedię produkowało najpierw Krakowskie Biuro Festiwalowe, które zatrudniało od samego początku Głuchowskiego. Jeszcze za wiceprezydentury Magdaleny Sroki, która odpowiadała za kulturę, uznano, że i tak Boska Komedia to dziecko Łaźni Nowej, więc najlepiej będzie, jeśli produkcja będzie nasza. Dlatego Głuchowski podpisał kontynuację umowy z Łaźnią. Gdy został dyrektorem Słowackiego, zrezygnował z pracy festiwalowej. Namawiałem go, by tego nie robił, bo przy Boskiej był niezastąpionym menadżerem. Krzysztof uznał, że nie jest w stanie łączyć tak odpowiedzialnych funkcji.

Mówi pan, że zarzuty są dęte. Naprawdę nie ma pan nic sobie do zarzucenia?

- Mam. Za bardzo ufałem ludziom. Dyrektor nie może się na wszystkim znać. Od tego ma pracowników.

Ale gdy coś złego się dzieje, bez względu na to, kto zawala, odpowiada dyrektor.

- Tak, ale należy znać proporcję. Zobaczyć całokształt działalności instytucji, a nie wywracać wszystko, bo gdzieś zabrakło podpisu albo były luki regulaminowe. Uchybienia i nieprawidłowości formalne są codziennością instytucji, kontrole je wyłapują, a dyrektorzy wprowadzają poprawki. Teatry są w trudnej sytuacji, bo są miejscami procesu twórczego. Działają w potrzasku między brakiem środków, a coraz ostrzejszymi przepisami sprawozdawczymi i zarządczymi. Efektywne decyzje podejmuje się na gorące, w miarę potrzeb i sytuacji.

Na przykład zakup smartwacha?

- Za kwotę aż 1600 zł. Narzędzie pracy w teatrze, do dzisiaj w użytkowaniu, kompatybilne z systemem telefonów i komputerami w teatrze. Po czasie stwierdzam, że smartwatch, aż tak bardzo mi pracy nie ułatwił, jak się spodziewałem.

iPad?

- Żartujecie? Czy naprawdę muszę tłumaczyć, w jaki sposób teatr wykorzystuje tego typu urządzenia?

Nam nie, bo iPady widzieliśmy w wielu teatrach. Ale prokurator będzie chciał wyjaśnienia, czy przypadkiem urządzenie nie trafiło do domu Szydłowskich.

- Jestem gotowy odpowiedzieć na taki zarzut. iPad jest na wyposażeniu pracowni digitalizacji. Jest bardzo potrzebnym urządzeniem przede wszystkim przy szybkiej dokumentacji warunków technicznych przedstawienia, rejestracji sekwencji oświetleniowych w przygotowywanych spektaklach.

Jest pan gotowy, by stanąć przed sądem?

- Zacząłem w sobie budować otwartość na taką sytuację. Mam jednak dojmujące poczucie, że biorę udział w kiepskim spektaklu. Byłoby śmiesznie, gdyby nie było strasznie. Prokurator, w dzisiejszych czasach wykonuje polecenia od swoich zwierzchników.

Mam podejrzenia, że próbując utopić Łaźnię, próbuje się też wpłynąć na kampanię wyborczą. Pewnie teatr miał posłużyć do pogrążenia prezydenta Jacka Majchrowskiego, któremu przeciwnicy polityczni chętnie postawiliby zarzut braku nadzoru nad instytucjami kultury. Problem w tym, że akurat Łaźnia mogłaby być wręcz miejską wizytówką. A moje czyste sumienie potwierdziła Regionalna Izba Obrachunkowa, do której miasto po ostatniej kontroli teatru wysłało raport. Cóż, mogę powiedzieć, że RIO nie dopatrzyło się żadnych poważnych uchybień. Nie dostałem nawet upomnienia. Cytując orzeczenie RIO: "w ocenie Komisji czyny, za których wystąpienie przypisano odpowiedzialność Obwinionemu, nie spowodowały uszczuplenia finansów publicznych, a wyłącznie zakłóciły ich ład i to na krótki okres".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji