Artykuły

Matylda Podfilipska: Ze sceny widać, czy widzowie oddychają równo z aktorem

- Ze sceny widać o wiele więcej. Obserwuję, czy widzowie oddychają razem z nami podczas spektaklu, widzę, czy ich nudzimy, czy poruszamy. I słyszę, czy wstrzymują oddech w chwili napięcia, czy... otwierają puszkę coca-coli... - mówi Matylda Podfilipska, aktorka Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu.

Nie łatwo się z panią umówić...

- Zaczęliśmy grać spektakle w teatrze, a ja w wolnych chwilach jeździłam do Warszawy i Rybnika, bo dogrywaliśmy jedne z ostatnich scen z moim udziałem na planie serialu "Diagnoza". Ale to nie jest norma. Zwykle jestem na miejscu, w Toruniu, już od 15 lat. Teatr im. Wilama Horzycy i kawiarnia "Wejściówka", którą prowadzę z mężem, Wojtkiem Szabelskim, wypełniają mi życie. Mamy tyle pomysłów, na to, co warto tu robić, że czasem trudno za nimi nadążyć. "Wejściówka" to dla nas szczególne miejsce, bo łączy nasze pasje: teatr i fotografię. Są tu stare meble, które własnoręcznie odnawiamy, są domowe ciasta, które uwielbiam piec, kompot, który sama robię, podajemy też coraz lepszą kawę, bo lubimy smakować i doskonalić się w sztuce jej parzenia.

Pani postać namiesza w życiu bohaterów "Diagnozy"?

- To raczej jej namieszają w życiu... Sylwia Makusz, tak nazywa się moja bohaterka. I na tę chwilę to chyba jedyna rzecz, którą mogę zdradzić... Miałam pojechać do Warszawy na jeden dzień zdjęciowy, zrobiło się z tego 10 dni. To nie jest wielka rola, ale nie chcę mówić konkretnie, w ilu scenach zagram, jak długo, z kim u boku, bo przed nami jeszcze montaż: może się okazać, że tu wytną, tam przytną i ostatecznie widzowie zobaczą jedynie, jak przechodzę przez szpitalny korytarz...

To typowe w produkcji seriali że efekt końcowy mocno różni się od scenariusza?

- Bardziej jeszcze dla filmów, ale praca przy serialu też jest dynamiczna. W tym przypadku reżyser był elastyczny, reagował na to, co działo się naturalnie między aktorami, korzystał z tego, co proponowaliśmy na planie. Miał wpływ na wprowadzenie drobnych zmian w scenariuszu, nie takich, które wywracały wszystko do góry nogami, raczej takich, które pozwalały mi rozwinąć swoją historię.

Traktuje pani pracę na planie "Diagnozy" jako ekscytującą przygodę czy raczej jako kolejne zadanie do wykonania?

- Każde zadanie aktorskie traktuję jak przygodę, bo to za każdym razem nowa historia, szansa na poznanie nowych ludzi, na odkrycie czegoś nowego w tych, którym już znam. Gra w "Diagnozie" to niepowtarzalna przygoda dlatego, że nie jestem w niej lekarzem, wiem więc, że moja postać nie pojawi się w czwartym sezonie, ale równocześnie jest to zaskakujące, aktorskie zadanie, wyzwanie większe niż się spodziewałam...

Czym różni się praca przed kamerą od gry w teatrze?

- Grając w serialu, trzeba się na początku oswoić z tym, że sceny nie są nagrywane po kolei. Aktor musi na zawołanie wskakiwać w konkretne etapy historii, wymaga się od niego, by w trybie nagłym wszedł w stan, w jakim właśnie znajduje się jego postać. Dlatego ważne jest dla mnie, by - w miarę możliwości - wcześniej poznać całą ścieżkę granej postaci. W teatrze jest inaczej. Próby spektaklu trwają 2-3 miesiące, aktor oswaja się ze swoją rolą, a przed występem ma jeszcze godzinę na przygotowanie się w skupieniu.

Wskazała pani właśnie na wyższość teatru nad filmem i serialem?

- Na inność. Dlatego ten zawód jest tak ciekawy, bo każde zadanie jest inne. Przy każdym nowym projekcie czuję się, jakbym zaczynała od zera. Każdej nowej roli towarzyszy radość i ciekawość. I niepewność.

Jaki ma pani plan na swoją zawodową drogę?

Nawet nie chcę myśleć o jakimś konkretnym punkcie, do którego miałabym dojść. Radość w pracy daje mi kontakt z ludźmi, a nie odhaczanie kolejnych etapów. Nie chcę, by moje praca ograniczyła się do realizowania z góry ustalonego scenariusza.

Nie zależy pani na spektakularnej karierze? To chyba mało popularne podejście...

- Każdy ma swoją wizję kariery. Mój zawód mocno wypełnia moje życie. Każdego dnia zastanawiam się, czy podejmuję dobre decyzję, czy robię to, co powinnam lub chcę robić. Nie da się robić wszystkiego dobrze, dlatego przy tak aktywnym trybie życia musiałam z niektórych rzeczy zrezygnować. Codziennie zadaje sobie pytania, czy czuję radość, satysfakcję, czy może coś mi umknęło, coś straciłam.

I jaki jest bilans?

- Im dłużej żyję, tym bardziej czuję, że balansuję na granicy. Z tyłu głowy tli się pytanie: jakie byłoby moje życie, gdybym nie żyła tak intensywnie zawodowo? Ale to moje życie i nie zamieniłabym go na żadne inne.

Gra w teatrze jest natychmiast weryfikowana przez widzów. To dla pani cenne?

- Nie mam okazji do rozmów z widzami, do poznania ich reakcji, tak często, jak chciałabym. Ale odbieram sygnały płynące z widowni i bardzo je cenię. Nie mówię tylko o prostym komunikacie: "Dobrze się bawiłem" albo "Pani gra mnie wzruszyła". Takie opinie są miłe. Ale ze sceny widać o wiele więcej. Obserwuję, czy widzowie oddychają razem z nami podczas spektaklu, widzę, czy ich nudzimy, czy poruszamy. I słyszę, czy wstrzymują oddech w chwili napięcia, czy... otwierają puszkę coca-coli...

I co wtedy pani robi??

- Jeśli wiem, że nie będzie to zbyt dużą ingerencją w przebieg sztuki, daję delikatne znak takiej osobie, że jestem żywym człowiekiem, widzę i słyszę. Pewnego razu podczas spektaklu "Przedostatnie kuszenie Billa Drummonda" zareagowałam bardziej zdecydowanie. Wierzyłam, że mówię coś ważnego i chciałam, by widzowie mieli szansę się zastanowić, czy jest to ważne dla nich. Graliśmy na Scenie Na Zapleczu, sala była wypełniona po brzegi. Na górze, w ostatnim rzędzie usiadł wyjątkowy widz. Myślał, że w kąciku nikt go nie dostrzeże. Przeszkadzał mnie, innym, sobie. Zeszłam ze sceny, przeszłam przez rzędy krzeseł i powiedziałam do niego: "Chodź". Poszedł. Pokazałam mu miejsce w pierwszym rzędzie, a przez resztę spektaklu pozwoliłam sobie mówić już wprost do niego. Był poruszony. Myślę, że się na mnie nie obraził, że zrozumiał, że wróci do teatru. Chciałabym, żeby wszyscy, którzy przychodzą do teatru, wiedzieli gdzie są, na co i po co przyszli, a jeśli już trafią tu przypadkowo, by pozwolili sobie przyjąć to, co może dać im teatr.

***

Teczka osobowa

Matylda Podfilipska

Od 2003 roku jest członkinią zespołu Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu. Absolwentka Liceum Muzycznego w Łodzi w klasie skrzypiec oraz Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi (2003). Prowadzi z mężem, Wojtkiem Szabelskim, kawiarnię i galerię "Wejściówka" w Teatrze im. Wilama Horzycy. W 2006 i 2013 r. zdobyła nagrodę Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Zdobywczyni "Wilama publiczności", nagrody dla najpopularniejszej aktorki za 2012 r. Wkrótce będzie ją można zobaczyć na deskach toruńskiego teatru w "Edypie Tyranie" i w premierze "Hamleta" w reż. Pawła Paszty. Znalazła się w obsadzie 3. sezonu serialu "Diagnoza". Odcinki z jej udziałem będą emitowane od października.

--

W teatrze

Młynarski na receptę

Na jesienne premiery w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu trzeba jeszcze poczekać, ale już można oglądać spektakle "Natan mędrzec" i "W co się bawić?", które pierwszy raz wystawiono w czerwcu. W tej drugiej sztuce zobaczymy, a raczej usłyszymy m.in. Matyldę Podfilipską. Akcja spektaklu wg pomysłu Grzegorza Wiśniewskiego dzieje się podczas wieczorku zapoznawczego w nowo otwartym uzdrowisku, szczególnym, takim, w którym podstawowym środkiem terapeutycznym są piosenki Wojciecha Młynarskiego. - Śpiewamy piosenki, które mogą bawić i wzruszać - mówi Matylda Podfilipska. - Takie z pełnym rozmachem oraz te minimalistyczne, szczere, proste, stanowiące dla aktora wyzwanie, bo bezwzględnie odzierają nas ze zbędnych rzeczy, które nas otaczają. Interpretacja zależy nie tylko od nas, także od wrażliwości widza.

W nowym sezonie

Pierwszą premierą nowego sezonu (27.10.) na toruńskiej scenie będzie "Hamlet" Szekspira w reż. Pawła Paszty. W tej sztuce zagra także Matylda Podfilipska. W grudniu z kolei odbędzie się premiera "Dziadka do orzechów" na podstawie E.T.A. Hoffmana w reż. Darii Kopiec. Obok profesjonalnych aktorek i aktorów wystąpią seniorki i seniorzy z Torunia, którzy zmierzą się z tematem relacji pomiędzy marzeniami a śmiercią. Do Torunia przyjedzie także Damian Josef Neć, który przygotuje sztukę "Aktorzy prowincjonalni" Agnieszki Holland. Przyjrzy się w niej losom aktorów Teatru Horzycy, zagłębi się w ich biografiach, poszpera w ich osobistych doświadczeniach. Sztuka do zobaczenia w lutym przyszłego roku. Na kwiecień zaplanowano kolejną premierę: "Mazagan. Miasto" Beniamina Bukowskiego w reżyserii Judyty Berłowskiej to sztuka, która będzie się działa poza murami teatru, m.in. w prywatnych mieszkaniach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji