Artykuły

Bułka w malinowym soku

"Xięgi Schulza" Jana Szurmieja i Wojciecha Jankowiaka na motywach twórczości Brunona Schulza w reż. Jana Szurmieja w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Jarosław Klebaniuk w Teatrze dla Wszystkich.

Sentyment do "Sklepów cynamonowych" i "Sanatorium pod Klepsydrą" zupełnie wystarczył do złożenia wizyty przy ulicy Zapolskiej we Wrocławiu. Jeżeli ktoś jednak oczekiwał spójnej historii, prowadzonej w uporządkowany i logiczny sposób, rozczarował się. Miłośnik muzycznego teatru robionego z operowym rozmachem, wymyślnej stenografii i czarownego klimatu spędził natomiast dwie godziny w artystycznym raju. Należymy z Elą do tych, którzy od monumentalnych przestrzeni wolą raczej dramatyczne napięcie i kameralne dialogi, oglądaliśmy więc spektakl w reżyserii Jana Szurmieja z niejakim dystansem. Nie znaczy to wszakoż, że i na nas nie spadły okruchy magicznego pyłu.

"Xsięgi Schulza" wypada opisywać jako ciąg scen, którym towarzyszył dym przy zmianie scenografii, swoisty patchwork literacko-muzycznych zdarzeń w starannej oprawie. Pieśniarka na wystającym, wysokim pomoście raz po raz śpiewała tak manierycznie i wysoko, że nawet kresowy kontekst nie uchronił jej przed krytycznym komentarzem Eli (zdecydowałem się nie go nie przytaczać, zwłaszcza że sam nie mam w kwestii tamtego śpiewu aż tak wyrobionego zdania). Owszem, podobały mi się cienie jako pluskwy biegnące po ciele śpiącej Adeli, zrobiła na mnie wrażenie ażurowa konstrukcja ze schodami i czarno-białymi rysunkami postaci na półprzezroczystych panelach. Zapamiętam zapewne na długo gigantyczną ruchomą projekcję mapy Drohobycza, a w nim ulicy Krokodylej - "białej niczym Koło Podbiegunowe", dorożki bez woźniców ciągnięte w spektaklu przez anonimowych mężczyzn, procesję z sypaniem (na niby) kwiatów, projekcję gwiazd i przemieszczających się ciał niebieskich na suficie nad widownią czy ironicznego (chyba) drewnianego konika, który nad głowami oglądających napędzany był ręcznie przez pracownika technicznego.

Ogromna przestrzeń sceny dawała możliwość rozgrywania scen zbiorowych, w których nieraz widzieliśmy około dwudziestu aktorów. Tego rodzaju przedsięwzięcie wymagało idealnej koordynacji, perfekcyjnej logistyki, doskonałego zgrania aktorów. I to się z pewnością udało. Jednocześnie w innych, bardziej osobistych, indywidualnych momentach, choćby podczas monologów, mikrofony umożliwiły mówienie cicho, melancholijnie, marudnie, nieznacznie, nawet z głębi sceny i w ruchu.

Za artystycznie najlepszą scenę, ekspresyjną i oryginalną, uznać jestem gotów tę, jak to określił narrator, z "zielonym łóżkiem skretyniałej dziewuchy na wysypisku". Pod łóżkiem zawieszonym na linach wiły się na ziemi postaci spowite w sukno. Naprawdę robiło to wrażenie - było niepokojące, groźne, w jakiś trudno uchwytny sposób ostateczne.

Inną wyróżniającą się, być może wymyśloną w łagodnym powiewie geniuszu, sceną był zbiorowy, dynamiczny, nowoczesny taniec postaci trzymających duże kartki z rysunkami - straconymi, poniewierającymi się, rozebranymi przez sąsiadów artysty. Później zresztą zobaczyliśmy większe wersje opuszczone spod sufitu, a także dowiedzieliśmy się, że "Adela wytapetowała nimi kuchnię tak, że stała się jasna i kolorowa". Kuchnia oczywiście była do wglądu wgłębi sceny, podobnie jak na przestrzeni całego spektaklu różne rzeczy, postaci i zdarzenia opisywane przez narratora.

Rysunki przyjaciel głównego bohatera, Szlomo, określił jako "kapitalne", a autora skomplementował słowami: "Świat przeszedł przez twoje ręce, aby się odnowić". Mogę tylko potwierdzić, że rysunki są wybitne. Podczas wizyty w Izbie Pamięci Schulza przed siedmioma laty obejrzałem ich wiele. Motywem, który najbardziej zapadł w pamięć były heteroseksualne akty z dominującymi kobietami. Mężczyzną pod stopami kobiet w wyuzdanych pozach w spektaklu był Jakub, który dla niewiast zupełnie stracił głowę, a w wyniku onirycznej transformacji przybrał postać małej lalki w ich rękach.

Nie obyło się w "Xsięgach" bez mielizn. Chłopiec grający małego Józia podawał tekst, jak się zdaje, bezbłędnie, co samo w sobie, przy słownikowym bogactwie prozy Szulza, poczytać można mu za zasługę, jednak robił to za szybko, jakby walcząc z czasem. W spektaklu był do uniknięcia, bo przecież nie raz się zdarzało, że młodego protagonistę grał protagonista stary, sięgając po nieco inne środki wyrazu. I tutaj w co najmniej jednej scenie (gdy zjadł rzucony przez Adelę z balkonu cukierek) Krzysztof Kuliński zagrał Józefa z czasu dzieciństwa. Podkreślić zresztą należy świetną rolę tego aktora. W subtelny sposób wykreował wyrazistą postać człowieka nieco zagubionego w świecie, zmagającego się ze swoją twórczością i mającego nadzieję na odnalezienie sensu w tym jednym jedynym, cudem odkrytym, "autentycznym" woluminie.

Nie zabrakło w spektaklu łagodnej ironii. Widoczna była, gdy pełen zachwytu Szlomo zabrał Józkowi damskie buty, rzekomo chroniąc go przed zgubnym wpływem "tego rozwiązłego symbolu". Dostrzegalna była w słodkiej piosence, z której pląsami i kiczowatą estetyką kontrastowały słowa: "Drzewa wysypują się pąkami pryszczy". Nie zabrakło jej, gdy w roli jednego z dorożkarskich koni ("Koń ten budził zaufanie") obsadzono mężczyznę w okularach.

W największej dawce dostaliśmy ją jednak wtedy, gdy Jakub pojawił się w hełmie i mundurze oficera straży pożarnej, dowodząc czterema podwładnymi, żywo reagującymi na wdzięki epatującej seksualnością, nieredukowalnej jednak do wielkiego dekoltu Adeli ("Wystarczy, że na któregoś popatrzę bystro, a natychmiast puchnie mu twarz"). Kulminacja nastąpiła, gdy strażacy siłą odebrali dziewczynie antałek na wino. Jedynie w surrealnej rzeczywistości mógł zawierać coś innego niż dionizyjski trunek. Jak jednak patetycznie obwieścił komendant, nie było to wino: "Bułka maczana w soku malinowym. W ten sposób posila się wewnętrzna istota strażaka". Nie wiadomo, czy w uznaniu zasług w żarliwej obronie etosu ogniowej służby, czy dla scenicznego efektu Kapitan został na drabinie wciągnięty do góry, by następnie skoczyć na strażacką płachtę.

Twórcy przedstawienia sięgnęli w jednej ze scen po konwencję amerykańskiego wodewilu, epatując bogactwem rekwizytów, ruchu i dźwięków. W walcu o Daisy mieliśmy śpiew po angielsku, kataryniarzy, rower-tandem jeżdżący w kółko, tańczące pary z parasolami, a nawet stepującego tancerza w ostentacyjnie podkutych butach. Niosła ta scena wiele energii i radości, jednak odległa była od melancholijnego tonu całości.

Niekiedy pomysł na scenę zasadzał się w jakimś szczególe garderoby, jak choćby srebrnych czapkach-maskach zakrywających górną część twarzy. Kiedy indziej centralna w scenie była jakaś nieobecna dotąd postać, na przykład błazen, jeszcze zaś w innym przypadku eksponowano zjawisko rodzajowe mające znacznie większe znaczenie w owej "genialnej epoce" Franciszka Józefa niż obecnie. Zobaczyliśmy więc uliczną scenę cyrkową z żonglowaniem, z babą z brodą, z wstęgami, chustami i ogniem wydmuchiwanym ustami.

W pewnym momencie wszystkie postaci znieruchomiały w nienaturalnych pozach, a na scenie pojawili się ortodoksyjni Żydzi, oglądając je z zaciekawieniem, po czym rozpoczynają własną piosenkę. Po chwili wszyscy tańczyli już w kręgu, chwaląc Boga i pokazując, a może tylko postulując, że wielokulturowa społeczność nie musi być jedynie matecznikiem animozji, konfliktów i zbrodni. Znacznie wcześniej w spektaklu jeden z żydowskich mędrców wypowiedział zresztą słowa, których nie mogłem nie odnotować: "Czyż pod stołem, który nas dzieli nie trzymamy się wszyscy potajemnie za ręce?"

Werbalna humanistyczna refleksja ustępowała jednak w spektaklu wizualnej cielesności. Seksualność eksponowana w "Xsięgach Schulza" przejawiała się różnorako: w nieco niesmacznych niemal nagich ciałach mężczyzn różnej tuszy wijących się w wyuzdanych wygibasach, pięciu kobietach w białych halkach myjących się w baliach, starcu pełzającym pośród nich, poniżanym, lecz wciąż łaszącym się ("Jakże szczęśliwe i pełne uroku są formy, które panie przybrały"). W pewnym momencie scenę zaroiły prostytutki z papierosami w długich lufkach, które "zarosły ulice swym bezszelestnym pośpiechem". Pośród nich pojawiła się nawet mała dziewczynka w szkolnym mundurku. Ela uznała potem, że - w odróżnieniu od chłopczyka - zagrała jak profesjonalna aktorka: z dużą ekspresją i niesamowitym wyczuciem roli. Ja przyznam, że przeoczyłem tę kreację, zapewne skupiony na bardziej zaawansowanych wiekiem postaciach.

Zmysłowość, nie zawsze wysmakowana i niezbędna, stanowiła zresztą pewien problem tej superprodukcji. Czy faktycznie realizowała artystyczne zamysły, czy też, jak to bywa częściej nawet poza teatrem niż w nim samym, miała uatrakcyjniać, usensacyjniać i wabić? Jak czujnie zauważyła Ela, nastolatki ze szkolnej wycieczki z wypiekami na twarzy, zasłaniając usta lub próbując zachować kamiennie godną postawę oglądały nagie męskie tyłki, kobiece biusty i miarowe posapywania podczas symulowanych ruchów frykcyjnych w scenach zbiorowych.

Z satysfakcją natomiast oboje zauważyliśmy, że w pewnym momencie na scenie pojawiła się Agata Skowrońska z pejczem, w czarnej sukni i kapeluszu. Ela wykryła ją w przywołanej już najlepszej scenie z łóżkiem. Tym razem, podobnie jak w innych przypadkach, z przyjemnością odnotowaliśmy jej świetną aktorską formę i czekamy na obsadzenie jej w roli innej niż epizodyczna.

Narracyjnie, jak już wspomniałem, nie bardzo się to przedstawienie lepiło. Chwilami dostawaliśmy pełne głębi kwestie ("Co zrobić ze zdarzeniami, które przyszły za późno?"), rzadko jednak coś tak przejmującego, jak hitlerowiec w mundurze od Hugo Bossa mierzący z pistoletu do klęczącego głównego bohatera. Nie złote myśli i nie przypomnienie biografii wielkiego Bruna były jednak atutem spektaklu, a z rozmachem wymyślone i zrealizowane ruchome i dźwięczne obrazy z nieistniejącego już świata.

***

Jarosław Klebaniuk - psycholog społeczny, adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, członek redakcji czasopisma naukowego "Social Psychological Bulletin (Psychologia Społeczna)". Prozę publikował w: "Akcencie", "Frazie", "Kresach" i "Lampie". Recenzje teatralne pisze od 2010 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji