Artykuły

Nie przyjdzie na pewno

Spora porcja pesymizmu: "Przyjdzie na pewno" O'Neilla, "Leonce i Lena", Buchnera, "Staroświecka komedia" Arbuzowa. Ale tylko w sztuce amerykańskiego klasyka bezwyjściowość na miarę tragedii - a "Przyjdzie na pewno" jest przecież tragedią, jak kilka innych sztuk twórcy "Zmierzchu długiego dnia" - zaczyna i również kończy sztukę. W dwóch pozostałych pojawia się tzw. happy end, w który jednak nie wierzymy, bo taka jest wewnętrzna logika obu utworów.

"Przyjdzie na pewno" kojarzy się zewnętrznie z "Na dnie" Gorzkiego: -podobne środowisko ludzi wykolejonych,, wyrzuconych na wegetatywny margines życia, skazanych nieodwołalnie na swój nieodwracalny już los, wbrew beznadziejnej nadziei i żałosnym, kłamliwym złudzeniom. I postać centralna obu dzieł o pozorach zbieżności: tam wędrowiec Luka, który podsyca w ludziach wczorajszych, już w nieludziach, te beznadziejne nadzieje na lepszy los i lepszy świat, tu - komiwojażer Hickey, który usiłuje zmusić pensonariuszy hoteliku i knajpy Harry Hope'a do odrzucenia tego żałosnego kłamstwa na temat "jutra", zwalniającego: od wszelkiego wysiłku "dziś". Można by dalej snuć analogie, gdyby nie rozejście się w różne strony naiwnego apostoła dobroci Łuki oraz komiwojażera, Teodora Hickmana (Hickey), który - jak się okaże pod koniec sztuki - burzył mity u innych mszcząc się za własną życiową klęskę.

Nasuwają się też reminiscencje z "Czekając na Godota" Becketta. U O'Neilla też wszyscy czekają - na Hickmana, łudząc się, że wraz z jego przybyciem odmieni się ich los, chociaż na kilka dni czy kilka godzin. Ale Hickman okazuje się bardziej okrutny od Godota.

Biografia każdej postaci z "Przyjdzie na pewno" starczyłaby na/ oddzielną sztukę, może tragedię, a na pewno dramat. Dramat bezsiły i żałosnych złudzeń. Reżyser Jerzy Antczak i wszyscy wykonawcy postarali się, by te skondensowane dramaty w Ich wzajemnych relacjach i zderzeniach przemówiły do nas w swej całej złożoności i ostrości. Przedstawienie jest popisem aktorskim, są efektowne wejścia i zejścia - i ta właśnie perfekcja wykonania (paradoks?) osłabia emocjonalną nośność przedstawienia, w którym jest kilka kreacji: Hickman - Gustawa Holoubka, właściciel hoteliku Harry Hope - Zbigniewa Zapasiewicza, filozofujący były anarchista - Andrzeja Szczepkowskiego. A grają jeszcze tacy wytrawni aktorzy, jak Z. Koczanowicz, S. Środka, R. Pietruski, Z. Kęstowicz, a z młodszych P. Fronczewski, K. Strasburger, M. Bargiełowski i najmłodszy wśród nich Marek Kondrat - oraz w rolach "dziewczynek" M. Zawadzka, M. Niemirska i G. Staniszewska. Dobra literatura, dobry teatr.

DOBRĄ literaturą jest. też sztuka Buchnera "Leonce i Lena", wystawiona jednak w teatrze, który nie dysponuje tak znakomitym zespołem wykonawców, wspierając się głównie na bardzo jeszcze "zielonej" ale uzdolnionej młodzieży aktorskiej pod wodzą jej wychowawcy z PWST, rektora Tadeusza Łomnickiego. Reżyser Krzysztof Zalewski z PWST wykazał swym, przedstawieniem wiele już dojrzałości, wrażliwości, pomysłowości. "Fabuła" sztuki, granej w Warszawie przed czternastu laty w Teatrze Dramatycznym, jest dość wątła.

Ta ironiczna bajka poetycka, w której Buchner usiłuje przewalczyć w sobie główny nurt jego czasu - romantyzm, oraz wymierzyć sprawiedliwość zastanemu światu, ma wszelkie pozory utworu amoralnego, cynicznego, destrukcyjnego - bo taką postawę prezentuje Książę Leonce. Zaprzeczeniem radości życia, typowej dla każdej młodości, jest też postawa Księżniczki Leny. I oto los płata im złośliwego figla: kiedy chcą uciec od przeznaczonego im losu - małżeństwa i "normalnego-królewskiego życia", przeciw któremu się buntują, wpadają na zastawioną przez ten los pułapkę. I w tym właśnie happyendzie mieści się gorzka ironia sztuki: muszą przyjąć królewski los, bo - anonimowo - padli ofiarą miłości.

Reżyser wiele scen wpisał w dodatkowe konteksty (np. ciągły motyw śmierci w postaci wszechobecnego czarnego mnicha, w rozbudowanej pantomimie - śnie itp.), co pogłębiło wymowę przedstawienia, wydaje się jednak, że za wiele w tym spektaklu "waty", za wiele "podpórek" i "szczudeł" niczemu nie służących. Ale praca reżyserska interesująca. Aktorsko przedstawienie ,,wyciągnięte" jest ponad możliwości mało jeszcze doświadczonego zespołu. Widać to też w postaciach Księcia Leonce (Grzegorz Wons) i jego przyjaciela - błazna Valerio (Emilian Kamiński), zwłaszcza w "konfrontacji z aktorstwem Tadeusza Łomnickiego (Król Piotr) i dojrzałym już w pełni, czystym i ujmującym aktorstwem występującej tu gościnnie Ewy Dałkowskiej.

Koncertem wytrawnego aktorstwa jest przedstawienie "Staroświeckiej komedii", dwuosobowej sztuki Arbuzowa. Sztuka dość błaha o często od kilku lat spotykanym w dramaturgii' radzieckiej motywie potrzeby miłości u ludzi starszych - tu lekarza uzdrowiska (Mariusz Dmochowski) i kuracjuszki (Irena Kwiatkowska). Typowa sztuka obyczajowa, o zgrabnym, ale ocierającym się często o banał dialogu. Sztuka pozornie optymistyczna (nigdy nie jest za późno sięgnąć po szczęście i zacząć życie raz jeszcze od nowa) - ale artystycznie jest nieuzasadniony powrót kuracjuszki po jej ostatecznym zdawałoby się rozstaniu z doktorem.

Wykonawcy przekazują tekst inteligentnie,, sympatycznie, ujmująco, nie wierzy się jednak w happy end, jak nie wierzy się w sztuce Buchnera, wierzy się natomiast autorowi sztuki "Przyjdzie na pewno", iż Godot nie przyjdzie na pewno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji