Artykuły

Zaproszenie do podróży w głąb siebie

- Rozpoczynamy cykl spektakli pod nazwą "Bez tabu", w których poruszać będziemy tematy, które w domowych i szkolnych rozmowach z dzieckiem są często marginalizowane. Porozmawiamy o chorobie, o wykluczeniu i o uczuciach. Rozmowa z Wojciechem Brawerem, nowym dyrektorem Teatru Lalek Arlekin w Łodzi.

IZABELLA ADAMCZEWSKA: Okrzepł pan przez wakacje na stanowisku?

WOJCIECH BRAWER: Ten proces trwa [śmiech]. O istnieniu Teatru Lalek Arlekin dowiedziałem się, kiedy byłem studentem Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu. Poproszono mnie o udział w realizacji spektaklu dyplomowego - "Pana Twardowskiego" w reżyserii Waldemara Wolańskiego. Zacząłem się interesować łódzką sceną. To był chyba najlepszy okres dyrekcji Wolańskiego, bardzo dużo mówiło się o plastyce, z teatrem współpracowała Maria Balcerek. Legenda tej pracowni żyła we mnie aż do konkursu. Zdziwiłem się, jak bardzo się zmieniła sytuacja. Za cel stawiam sobie odbudowanie pracowni.

Waldemar Wolański był dyrektorem ponad ćwierć wieku. Nie będzie pan jego kontynuatorem. Jaka więc jest pana wizja artystyczna?

- Najbliżej mi do protoplasty Arlekina, czyli Henryka Ryla, który zakładał ten teatr w niełatwym okresie powojennym i borykał się z wielkimi problemami. Również natury finansowej, i tutaj widzę pewną analogię [śmiech]. Często powtarzam anegdotę o tym, jak Ryla zapytano, dlaczego wybrał dla teatru taką nazwę. Odpowiedział, że zdecydował się na Arlekina, bo jest na literę "a", więc teatr zawsze będzie pierwszy. Ładna historia, ale to, co dodał potem, podoba mi się jeszcze bardziej. Tłumaczył, że kiedy stał w ministerstwie i patrzył na rubrykę, w którą musiał wpisać nazwę instytucji, przed oczami stanął mu arlekin - zamaskowana, tajemnicza, inspirująca postać. Chciałbym, żeby ten teatr był właśnie takim miejscem, żeby pobudzał do działania. Nie chcę ograniczać roli widza do biernego odbioru.

Bardzo bym chciał, żeby w Arlekinie lalka odgrywała znaczącą rolę, stała się podmiotem, przez który opowiadana będzie historia. Henryk Ryl bardzo bronił lalki. Uważał, że jakikolwiek kompromis w teatrze lalek - wprowadzanie aktora w żywym planie, korzystanie z środków wyrazu teatru dramatycznego -jest niewskazane. Nie jestem aż tak restrykcyjny, ale widzę, że lalka coraz rzadziej jest wykorzystywana. A przecież pozwala na przeżycie absolutnej magii: doświadczenie momentu ożywienia nieożywionej formy. Jest taka scena w "Księdze dżungli" Bernda Ogrodnika, w której pantera Ba-gheera niesie koszyk. Widać sznurki dlugoniciowej marionetki, która bardzo płynnie się porusza. W pewnym momencie zatrzymuje się i z koszyka wyłaniają się rączki małego Mowgliego. Na widowni dwieście osób wydaje z siebie okrzyk zachwytu - nie tylko dzieci, również ich rodzice, dziadkowie.

Chciałbym, żeby za kilka lat Arlekin kojarzony był z kunsztem animacji.

"Księga dżungli" Ogrodnika to dobry przykład. Spektakl plastycznie piękny, ale fabuła - uproszczona. Zawsze trzeba iść na kompromis?

- Faktycznie, wymogi lalki dyktowały adaptację, warstwa plastyczna i animacyjna jest w tym przypadku ciekawsza niż opowieść. Wierzę, że o kształcie przyszłych realizacji w Arlekinie decydować będzie talent, pasja i wyobraźnia twórców, a nie konieczność osiągnięcia kompromisu - chociażby pomiędzy chęciami a możliwościami. A wracając do tekstu Kiplinga, to jest realizowany na różne sposoby. Sam grałem szakala w spektaklu w Zielonej Górze, to była zupełnie inna interpretacja. Ta realizacja Jerzego Bielunasa stała się podstawą do realizacji mojej pracy doktorskiej. Broniłem dysertacji o grze aktorskiej w masce, której zresztą uczę na Wydziale Lalkarskim we Wrocławiu.

Plastyka jest istotna, ale Arlekin będzie chyba miał coś ważnego do powiedzenia o rzeczywistości?

- Oczywiście! Chciałbym z młodym widzem rozmawiać poważnie i traktować go jako partnera do dyskusji. Bliska mi jest twórczość Leokadii Serafinowicz, wybitnej reżyserki, która w swoich przedstawieniach stawiała trudne pytania, zamiast dawać gotowe odpowiedzi. Arlekin będzie zapraszał widza w podróż w głąb siebie. Rozpoczynamy cykl spektakli pod nazwą "Bez tabu", w których poruszać będziemy tematy, które w domowych i szkolnych rozmowach z dzieckiem są często marginalizowane. Porozmawiamy o chorobie, o wykluczeniu i o uczuciach, żeby dziecko, które usiądzie na widowni, zobaczyło, że w bezpiecznej konwencji teatralnego spektaklu może się z takim problemem zmierzyć.

Zaczynamy prapremierą "Huśtawki" na podstawie książki Timo Parvela, która została nazwana fińskim "Małym księciem". Opowiada o niedźwiadku Pi, który siedzi sam na huśtawce wagowej i dochodzi do wniosku, że nie można się huśtać, jeśli po drugiej stronie nikogo nie ma. Wyrusza więc w podróż i spotyka całą galerię barwnych, niekiedy strasznych postaci. To opowieść o samotności dziecka i poszukiwaniu tej drugiej osoby.

Skandynawscy autorzy to naturalne skojarzenie.

- Zrealizujemy też sztukę napisaną specjalnie dla naszego teatru przez polskiego dramaturga. W teatrze lalek atrakcyjność widowiska jest wprost proporcjonalna do jakości plastycznej. Bardzo mi na niej zależy, ale to rodzi problemy. Trzeba z wyprzedzeniem planować produkcje. Konkurs na dyrektora ogłoszony został późno, w tym sezonie nie wszystko uda się zrobić. Marzę o tym, żeby pracownia plastyczna nabrała blasku i zaczęła pracować pełną parą.

Zatrudni pan więcej pracowników?

- W przyszłości, bo od stycznia, przechodzimy na etaty z aktorami, żeby budować silny, świadomy zespół. Sytuacja Arlekina była pod tym względem wyjątkowa, bo w teatrach instytucjonalnych nie preferuje się takich rozwiązań, żeby cały zespół był na umowach kontraktowych. Zmiana była jednym z punktów programu, który przedstawiłem komisji konkursowej. Widzę, że miasto sprzyja temu pomysłowi. Mam nadzieję, że ta akceptacja przełoży się też na finanse, bo dotacja podmiotowa jest... szukam dobrego słowa...

Dyplomatycznego? Przypomnijmy, ile wynosi.

- Niecałe 3 mln zł. Sytuacja jest trudna, ale z takimi problemami mierzą się instytucje kulturalne w całym państwie. Chciałbym zagwarantować aktorom i pozostałym pracownikom poczucie bezpieczeństwa, bo to podstawa ich dobrej pracy. Zespół aktorski powinien się rozwijać.

Mój plan na najbliższe lata skonstruowany jest w taki sposób, że każda produkcja to spotkanie z nowym twórcą, zupełnie innym spojrzeniem na teatr lalkowy. Dobierałem reżyserów, którzy mogą zaproponować różne środki wyrazu. "Huśtawkę" robi Przemysław Jaszczak, na premierę zapraszamy 21 października. Marzec to "O dwóch takich, co ukradli księżyc", czyli Makuszyński w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego

Będą jakieś akcenty?

- Wiem, o co pani pyta [śmiech]. Staramy się o prawa do muzyki zespołu Lady Pank. Rozmawiamy z Jerzym, żeby był to duży muzyczny spektakl familijny, żeby dorośli mogli sobie przypomnieć serial i zaśpiewać z nami "Marchewkowe pole". Na czerwiec planujemy realizację spektaklu opartego o przygody Mikołajka, to znakomicie znana seria, zresztą lektura szkolna. Adaptacji i reżyserii podjął się Jerzy Bielunas. To ma być łobuzerski, chłopięcy spektakl o przygodach szkolnych przyjaciół. A ponieważ chcę, żeby Arlekin wyjeżdżał w teren i odwiedzał inne miasta wojewódzkie, nasz "Mikołajek" ma być do tego przystosowany, żebyśmy mogli z nim podróżować.

Będzie coś dla dziewczyn?

- Rzeczywiście, ten sezon to chłopięce tematy i realizatorzy, ale dziewczyny też znajdą coś dla siebie. Kolejny sezon zaczniemy natomiast spektaklem na podstawie książki Belli Chagall, żony Marka Chagalla. "Płonące świece" wyreżyseruje Joanna Gerigk.

Plastycznie będzie nawiązywał do malarstwa Chagalla?

- Bardzo bym chciał! Planujemy, aby w warstwie literackiej spektakl był oszczędny, natomiast w plastycznej szalenie bogaty. Bella opowiada o młodej dziewczynie, która wychowuje się w ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie i ucieka w świat wyobraźni. Przemawiają do niej książki. Widzi, że ściany oddychają. To opowieść zanurzona w świecie, którego już nie ma - żydowskiej muzyki, obrzędowości.

I ukłon w stronę Lodzi.

- Bo teatr nie powinien odcinać się od miejsca, w którym się znajduje. Wciąż odkrywam Łódź, jest dla mnie absolutną nowością. Po przeprowadzce z Wrocławia słyszałem od wielu osób, że "no, Łódź... To jednak zupełnie inne miasto".

Meneli?

- No nie, zaskakuje mnie bardzo pozytywnie! Przede wszystkim sympatią i otwartością mieszkańców. W tym sezonie mamy też jubileusz 70-lecia teatru. Samo się nasuwa nawiązanie do Henryka Ryla. Przygotujemy czytanie performatywne "Balladyny" Słowackiego w jego adaptacji. Zaprosimy aktorów, którzy przez lata stanowili o sile zespołu Arlekina.

Ma pan w planach spektakle dla dorosłych?

- W przyszłym sezonie zaproszę na "Iwonę, księżniczkę Burgunda" Gombrowicza w mojej reżyserii. Chciałbym opowiedzieć ten bardzo ciekawy tekst przez pryzmat maski jako atrybutu władzy.

Co z festiwalem AnimArt?

- Zawiesiliśmy w tym roku jego realizację, zastanawiamy się nad formułą. Teatr powinien mieć festiwal, bo to okazja do konfrontacji jego działań artystycznych ze spektaklami z zewnątrz, a także szansa na integrację środowiska. Arlekin jest przecież w środku Polski!

A skoro już mowa o środowisku, zaprosiłem do współpracy dziekanów wydziałów lalkarskich z Wrocławia i Białegostoku. Wspólnie powołamy do życia scenę debiutów reżyserskich. W rozmowach pojawiło się hasło współfinansowania tych spektakli przez uczelnie, co mnie bardzo cieszy.

Będą zmiany w zespole?

- Jeszcze przed przystąpieniem do konkursu obiecałem, że w pierwszym sezonie nic się nie zmieni. Poznajemy się. Uczestniczę w próbach wznowieniowych i widzę, że aktorzy słuchają i reagują na uwagi. Są otwarci na zmiany i głodni nowych zadań. Przez lata pracowali w dobrze znanej im estetyce, czekają więc na okazję, żeby wyżyć się na scenie. Chciałbym strącić z nich kurz.

Co wypadło z repertuaru?

- Zrezygnowaliśmy z "Krawca Niteczki" i spektaklu "O żabce, co nie została królewną".

W niemiłej atmosferze z teatru wyprowadziła się Polunima, której Waldemar Wolański jest prezydentem.

- Miałem nadzieję na współpracę, ale okazało się, że nie ma żadnej umowy dotyczącej udostępniania miejsca w teatrze. Waldemar Wolański poprosił o możliwość korzystania z pomieszczeń teatru o każdej porze, a na to nie mogliśmy się zgodzić. Przez całe wakacje szukaliśmy miejsca dla Polunimy. Nie udało się. Oświadczenie o wymówieniu Polunimie przez nas współpracy mnie zaskoczyło, bo przecież pan Wolański doskonale zdaje sobie sprawę, jakimi pomieszczeniami teatr dysponuje. Zarządzał nim przez 26 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji