Artykuły

Nowa Huta to stan umysłu

- Odkryciem był dla mnie Teatr "Nurt". Stworzył go Jan Kurczab, teatroman, z zawodu chemik, bardzo obyty w kulturze. On w latach 50. ubiegłego wieku uruchomił oddolną inicjatywę: teatr amatorski robiony z młodzieżą, która budowała Hutę - mówi Maria Wąchała-Skindzier, kustosz i kierowniczka nowohuckiego oddziału Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, rozmawia Anna Grochowska.

Anna Grochowska: Jak trafiłaś do Nowej Huty?

Maria Wąchała-Skindzier: Pochodzę z Mszany Dolnej. Na studiach historycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim dostałam się na seminarium prof. Andrzeja Chwalby, mojego mistrza, który wpłynął na to, jakim jestem historykiem. Wyczuliśmy, że warto, bym zajęła się Nową Hutą, jej historią społeczną, propagandową kreacją wizji życia, ale też mitem Huty, codziennością nowego socjalistycznego miasta i budujących je ludzi.

Podjęłam tę próbę. Zresztą w moim domu czasem mówiło się o Hucie. Na terenie byłego województwa nowosądeckiego wiele osób ma za sobą doświadczenie migracji powojennej, m.in. do Huty. Babcia i inni krewni opowiadali, że znali takich, którzy wyruszyli na tę budowę. Mówiono o ich życiowej szansie, ale i o zagrożeniu ze strony Huty dla Krakowa.

Zainteresowałam się więc Nową Hutą: nie tylko jej życiem codziennym, Hutą jako soczewką PRL-u, ale też architekturą i mityzacją. Ważna była dla mnie historia przybyszów, dla których to była szansa, ale też tych, którym zabrano majątki pod budowę nowego miasta. Potem zajmowałam się mitem bohatera-przodownika pracy, kilku poznałam, miałam okazję sprawdzić, jakie oddziaływanie miał mit Piotra Ożańskiego. Od dziecka słyszałam, że Nowa Huta jest i że to jest ważne.

Jak długo mieszkałaś w Nowej Hucie?

- Kilka lat. Po studiach mieszkałam na osiedlu Albertyńskim (dawnym XX-lecia PRL) u przyjaciółki. Wcześniej oczywiście regularnie przyjeżdżałam do Huty, pisząc pracę magisterską, i wsiąkałam w to miejsce, a może to Huta wsiąkała we mnie. Wyprowadziłam się z przyczyn osobistych - poznałam przyszłego męża. Jednak mentalnie wciąż w niej jestem. To, że w Hucie nie mieszkam, jest korzystne dla warsztatu. To odskocznia od problemów dnia codziennego, które często historykowi mogą przesłonić historię. Dystans, to, że moja codzienność jest gdzie indziej, bardzo mi się w pracy przydaje.

Wszystko wskazuje na to, że człon "Nowa" w nazwie dzielnicy zdefiniował charakter miejsca. Nie ma w Hucie tego zamknięcia, jak chociażby za - cytując Twoją metaforę - fantomowymi murami Krakowa. Jest otwartość na to, co nowe.

- Mam porównanie jedynie z Zabłociem, bo tam pracowałam w oddziale MHK Fabryka Emalia Oskara Schindlera. Wiem, że Zabłocie i Podgórze się zmieniają. Wytworzyła się tam świetna energia wśród aktywistów, którzy zapragnęli opowiedzieć swoją historię.

Twoja pierwsza wystawa w nowohuckim oddziale Muzeum Historycznego to Teatr w Nowej Hucie z 2013 roku.

Te juwenilia nowohuckie mile wspominam. Zetknęłam się wtedy z ciekawym środowiskiem twórców; do tej pory Hutę znałam bardziej z archiwów, ze zdjęć, map, źródeł historycznych i literackich. Odkryciem był dla mnie Teatr "Nurt". Stworzył go Jan Kurczab, teatroman, z zawodu chemik, bardzo obyty w kulturze. On w latach 50. ubiegłego wieku uruchomił oddolną inicjatywę: teatr amatorski robiony z młodzieżą, która budowała Hutę. U Kurczaba robotnicy uczyli się grać, uczyli się ról, dykcji, tworzenia scenografii. Dużo też dało mi spotkanie z wywodzącym się z Kacwina, małej wioski ze Spiszu, panem Antonim Pacygą, który grał w teatrze "Młoda Gwardia". Przyjechał budować Nową Hutę, a po pracy grał w teatrze. Dzięki jego opowieści zrozumiałam, jak ważne były kultura i praca działaczy kulturalno-oświatowych.

Nowa Huta zasłynęła z teatru w czasach, gdy w Teatrze Ludowym dyrektor została Krystyna Skuszanka.

- Skuszanka, Jerzy Krasowski i Józef Szajna to legendy, reformatorzy teatru polskiego. Skuszanka chciała robić teatr awangardowy i wzruszeniowy dla zwykłych ludzi, nowohucian, a na jej przedstawienia zjeżdżali się najwybitniejsi przedstawiciele elity intelektualnej i artystycznej Krakowa. To często nie podobało się władzy. Wyznawała zasadę: "Dlaczego mam uczyć robotnika teatru przez pokazywanie mu przedstawień klasycznych? To, że on może nigdy nie był w teatrze, pomaga mi, bo docieram do niego w sposób najczystszy - awangardą!" - objaśniała. To był teatr dla elit, ale też dla robotników. Wspomniany Antoni Pacyga - zwykły nowohucianin, jeden z nas, wspominał, że lubił teatr Skuszanki i przeżywał to, co się w nim działo, że był to teatr stawiający fundamentalne pytania o kondycję człowieka. To, że robotnicy przychodzili na tak nowatorskie przestawienia, to był kolejny z wielu paradoksów Nowej Huty.

(...)

***

Anna Grochowska - nowohucianka urodzona w Szpitalu im. Stefana Żeromskiego, badaczka życia literackiego Krakowa i Nowej Huty, autorka m.in. książki o Domu Literatów "Wszystkie drogi prowadzą na Krupniczą", zapewne nie bez powodu została doktorantką Katedry Historii Literatury Pozytywizmu i Młodej Polski Wydziału Polonistyki UJ.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji