Artykuły

Robert Więckiewicz nigdy nie uczy się swej roli na pamięć

W szkole podstawowej zdobywał respekt nie dobrymi ocenami, ale... terroryzowaniem kolegów i koleżanek. Polonistka z technikum zobaczyła w nim jednak przyszłego aktora. I miała rację: dziś jest jedną z największych gwiazd polskiego kina i telewizji.

Wielbiciele jego talentu nie mogą narzekać. Dopiero co oglądaliśmy go w "Katyniu - ostatnim świadku", "Klerze" i "7 uczuciach", a już na ekrany kin trafił "Jak pies z kotem". Z kolei w telewizji pojawi się w dwóch nowych serialach -"Ślepnąc od świateł" i "1983". Reżyserzy wręcz go rozchwytują - nie ma w tym jednak nic dziwnego, bo jest aktorem niezwykle utalentowanym i wszechstronnym.

- Pokora jest niezbędna w tym zawodzie. Oczywiście, podnoszę sobie poprzeczkę, mając nadzieję, że za każdym razem o ten centymetr wyżej skoczę. Ale mam też świadomość, że mogę ją kiedyś strącić i trzeba będzie skakać od nowa. Na szczęście mam też przestrzeń całkowicie nie-związaną z pracą, czyli normalne życie - deklaruje w "Vivie".

*

Pochodzi z Nowej Rudy na Śląsku. Jego rodzina nie należała do zamożnych - utrzymywał ją ojciec, który pracował w kopalni, jak większość mieszkańców miasta. Więckiewiczowie żyli więc skromnie, od pierwszego do pierwszego. Młody Robert musiał się przyzwyczaić, że rodzice nie zawsze mają pieniądze, aby spełniać jego zachcianki.

W szkole było z nim różnie. W podstawówce był pilnym uczniem, ale potem się rozbisurmanił. Zauważył, że choć nie należy do przystojniaków, kobiety mają do niego słabość. Dlatego starał się przede wszystkim robić dobre wrażenie na nauczycielkach, z czym nie zawsze w parze szło porządne przygotowanie do lekcji.

- W podstawówce nie byłem orłem, więc respekt musiałem sobie wyrobić w inny sposób. Byłem dość ostrym zawodnikiem i trochę terroryzowałem kolegów. Kiedy pojawiła się ksywka Wieniec, zakazałem jej używania. Konsekwencje były bardzo poważne - śmieje się, rozmawiając z "Playboyem".

Po skończeniu podstawówki młody Robert dostał się do technikum budowlanego w Legnicy. W ciągu roku uczył się, jak kłaść glazurę w nowym mieszkaniu, a w wakacje odbywał praktyki na budowie miejscowego szpitala. Wobec dziewczyn był nieśmiały, dlatego wolne chwile spędzał raczej z kolegami niż koleżankami. Kiedy przyszło do wyboru studiów - postawił na aktorstwo.

- Nigdy nie przejawiałem zainteresowania tym zawodem, nawet mi to do głowy nie przyszło. Natomiast mojej polonistce tak. Kiedyś powiedziała mi, że mam dobry głos i śmiało mogę zgłosić się do szkolnego teatrzyku. Brałem udział w akademiach szkolnych, konkursach recytatorskich. Na aktorstwo zdecydowałem się niemal w ostatniej chwili - opowiada w serwisie Nowiny24.

*

Początkowo czuł się gorszy od kolegów na studiach. Inni przyjechali do Wrocławia z dużych miast, mieli okazję bywać nie tylko w kinie, ale też w teatrze czy w galerii. Szybko jednak okazało się, że nie jest ważne, skąd kto pochodzi, tylko to, co reprezentuje. Dlatego Robertowi z roku na rok szło coraz lepiej. - Wszyscy mówili: "Gdzie ty tam? Tam to dzieci aktorów, znajomi". Też miałem takie wątpliwości. Zastanawiałem się poza tym, czy z moją gębą mogę być aktorem. Myślałem, że trzeba być ładnym, a ja ładny byłem podobno tylko do siódmego roku życia. Rodzice mnie wspierali i mówili: "Rób tak, jak chcesz", ale pewnie nie wierzyli do końca, że to się może udać - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Od razu po szkole pojechał grać w teatrze w Poznaniu. Był tam pięć lat - i sporo się nauczył. Z roku na rok czuł jednak, że coraz bardziej oddala się od realizacji swych marzeń - występów w filmie. Frustrację zapijał sporą ilością alkoholu, dlatego dyrektor w końcu wyrzucił go ze swego zespołu.

Robert spakował się i wyjechał do Warszawy. Całe szczęście trafił na znajomego reżysera z Poznania. Paweł Łysak zaprosił go do zagrania w kontrowersyjnej sztuce "Shopping & Fucking". Tak mu dobrze poszło, że zainteresował się nim Teatr Rozmaitości. Tam z kolei zobaczyli go Andrzej Saramonowicz i Andrzej Konecki. Dzięki nim wreszcie zaczął grać w filmach. Wielką popularność przyniósł mu "Vinci" Juliusza Machulskiego.

- Nie czekałem na gwiazdkę z nieba. Gdybym czekał, zwariowałbym. Nie siedziałem i nie zaklinałem losu, po prostu żyłem i starałem się pracować. Nie krzyczałem: "Dajcie mi szansę!". Trzeba przyznać, że miałem dużo szczęścia. I nawet czasem myślę, że wcale nie zasługuję na to, co się dzieje w moim życiu. Że powinienem się jeszcze wiele nauczyć - twierdzi w "Vivie". *

Po trzydziestce Robert odczuł potrzebę uspokojenia się. Hulaszczy żywot pełen kobiet i alkoholu postanowił zamienić na rodzinną stabilizację. Akurat poznał wtedy Natalię Adaszyńską, która była kierowniczką literacką w Teatrze Rozmaitości. "Energiczna, kontaktowa, uśmiechnięta" - mówił o niej Piotr Najsztub, u którego pracowała przy programie "Tok-szok". Wkrótce Natalia została żoną Roberta i urodziła mu syna Konstantego.

- Trudno w wieku czterdziestu lat zachowywać się tak, jakby się miało dwadzieścia. Oczywiście, dokonała się we mnie pewna zmiana. Nasze spotkanie zeszło się w czasie z moim dojrzewaniem. Byłem już po trzydziestce i uznałem, że wystarczy tego lekkiego i hulaszczego życia, że chciałbym poznać coś innego. Przyszedł po prostu właściwy moment. Moment wyhamowania. Wcześniej nie byłem na to gotowy - wyznaje w "Vivie".

Wtedy udało mu się zagrać najlepsze role: w "Różyczce", "Wymyku", "Baby są jakieś inne", "W ciemności", "Wałęsie" i "Pod Mocnym Aniołem". Zapewniły mu one opinię jednego z najbardziej utalentowanych aktorów średniego pokolenia.

- Generalnie nie jestem aktorem, który siedzi nad rolą miesiącami i uczy się jej na pamięć. Chwytam pewne rzeczy z powietrza i one gdzieś się we mnie przetwarzają. I albo włącza się pewna dyspozycja, albo się nie włącza - tłumaczy w "Gazecie Wyborczej".

ROBERT WIĘCKIEWICZ

Polski aktor filmowy, telewizyjny i teatralny. Ukończył technikum budowlane w Legnicy Potem studiował aktorstwo w szkole teatralnej we Wrocławiu. W latach 1993-1998 był aktorem Teatru Polskiego w Poznaniu, a w 1999 został aktorem Teatru Rozmaitości w Warszawie. W produkcjach filmowych debiutował na początku lat 90. Początkowo grywał role epizodyczne. Dopiero w 2003 roku wcielił się w Julka, jedną z głównych postaci czarnej komedii "Ciało". Spotkanie z Juliuszem Machulskim na planie "Vinciego" zaowocowało kolejnymi występami w filmach cenionego reżysera. W komedii "Ambassada" zagrał Adolfa Hitlera, a w "Wałęsie" Andrzeja Wajdy - słynnego przywódcę Solidarności. Siedem lat temu wystąpił w "W ciemności" Agnieszki Holland, filmie nominowanym do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. W 2009 r. otrzymał tytuł honorowego obywatela Nowej Rudy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji