Artykuły

Uciec od wewnętrznej pustki

- Ciągle myślę o powrocie na scenę i czuję, że ta chwila się zbliża - mówi warszawska aktorka MAŁGORZATA FOREMNIAK.

Paulina Wilk: Ciągle próbuje pani czegoś nowego, podejmuje wyzwania. Po co to pani?

Małgorzata Foremniak: Wejście w nowy obszar to ruch. Kiedy coś znam już do końca, robi się nudno. Nie lubię tego, potrzebuję świeżych kolorów i dźwięków. Nowe sytuacje pozwalają poznać siebie, a przecież przez całe życie się uczymy. Myślę, że nie jestem jakoś szczególnie odważna. Wszystkie, nawet trudne, decyzje wydawały mi się oczywiste. Kiedy życie stawia nas w sytuacji wyboru, bez czasu na teoretyzowanie i analizy, łatwiej podjąć wyzwanie.

Wielu ludzi ucieka od nowości. Boimy się tego, co nieznane, co wymaga ciężkiej pracy i może się skończyć porażką.

A co to jest porażka? Ponosimy ją tylko, gdy przegrywamy ze sobą, gdy nie wykorzystujemy szans i możliwości. Kiedy brakuje nam odwagi, by słuchać głosu serca. Ono jest najważniejsze, rozum często przeszkadza iść własną drogą. Nigdy nie pytam siebie, po co to robię, nie kalkuluję. Jestem bardzo emocjonalna. To bywa pomocne, a czasem stanowi poważną przeszkodę. Odbieram świat zmysłowo. Wszystkiego muszę dotknąć, poczuć smak, zapach. Fascynuje mnie samo zjawisko życia, istnienia.

Wierzy pani, że człowiek jest wstanie przetrwać wszystko?

Życie mnie nauczyło, że nawet najcięższe doświadczenia, które na nas spadają, są nie po to, by nas zniszczyć. Dostajemy takie zadania, które jesteśmy w stanie wykonać. One wszystkie czemuś służą.

A zło, czemu ono służy?

Zło jest odwrotnością dobra. Gdyby go nie było, nie moglibyśmy wybierać. Nie wiedzielibyśmy, czego nie chcemy, co nas niszczy. Warto doświadczać tego, co złe. Warto się sparzyć, a nawet zejść na złą drogę. Liczy się to, że zawsze możemy z niej skręcić. Inaczej się siebie nie nauczymy.

Mówi pani jak ostoja spokoju. Ale czy kiedy spotyka panią zło, nie wyrzeka pani: dlaczego akurat ja?

Bardzo dużo pracuję nad sobą, nad moim postrzeganiem świata, relacją między mną a otoczeniem. Ale mimo wielkiej pokory wobec życia zdarzają się momenty, w których czuję się przyparta do muru. Po prostu padam jak długa. Mam na takie chwile opracowany sposób. Staję się obserwatorem, patrzę na siebie i sytuację, w jakiej się znalazłam, z zewnątrz. Jakbym oglądała film, w którym sama gram. To pozwala potraktować problem z dystansem, dzięki temu rozumiem więcej i mniej dotkliwie odczuwam ból.

Debiutowanie w nowych dziedzinach to wysta wianie się na krytykę. Jak ją pani znosi?

To są trudne momenty, nie znalazłam na nie recepty, ale mój manewr "wychodzenia z siebie" i tutaj się sprawdza. Dzięki niemu uderzenia w ego są mniej bolesne. Wiem, że krytyka jest lekcją, którą muszę przerobić, czerpię z niej. Za pochlebstwami nie przepadam, chociaż są miłe i czasem dobrze być dopieszczonym, docenionym. Dzięki krytyce wiem, nad czym mam pracować. Głaskanie to kremówka, która jest słodka, ale sił mi nie doda. Wolę porządny, krwisty befsztyk.

Co pani traci, ciągle się zmieniając?

Koszty i zyski są połączone, strata przeradza się w bogactwo. Dowiadując się więcej o sobie i swoich potrzebach, rezygnujemy z życia, które dotąd prowadziliśmy i które przestało nam wystarczać. Przed nami stoi nieznane. Wiemy natomiast, że nie ma już powrotu do tego, co było. To jest dziwna huśtawka - przynosi smutek, bo coś się kończy, ale daje podniecenie nowością. Generalnie jest wielkie zamieszanie. Dokonuję zmian wtedy, kiedy czuję wewnętrzną pustkę. Są w życiu sprawy, które mają określony czas trwania. Wykonana praca dobiega końca, nic nowego się już nie zdarzy, nie zostanie zbudowana żadna wartość. Wtedy trzeba się otworzyć na zmianę.

Jak na tę zmienność reagują pani bliscy? Starają się nadążyć?

Niczego nie robię sama, moi partnerzy w różnych relacjach wędrują razem ze mną. Związek to wolność dwóch istot, które do wspólnego obszaru wnoszą efekty życiowych poszukiwań. Wolność daje siłę, napędza również drugą osobę. To wtedy bycie razem jest cudowne, ciekawe. Nigdy nie dokonuję gwałtownych cięć, mam empatię i szacunek dla innych. Teraz ludzie coraz bardziej boją się otwierać, rozmawiać, bo obnażanie się jest wstydliwe. Ale pokonanie tego wstydu daje wolność i odwagę.

Pani postawa poszukiwacza przypomina człowieka renesansu, a jego w naszym świecie już dawno zastąpił wyspecjalizowany w jednej dziedzinie fachowiec.

Można być szczęśliwym i w jednym, i w drugim. Zależy, czego się potrzebuje. Trzeba umieć sobie spontanicznie, bez zastanowienia odpowiedzieć, czy się jest szczęśliwym. To jest - wbrew pozorom - proste pytanie. Ludzie w pędzie codzienności coraz częściej odbierają życie konsumpcyjnie. Coraz bardziej chcą mieć, posiadać, być gdzieś. A życie składa się ze skra wków, trzeba nauczyć się nimi cieszyć. Liczy się to, co nas wypełnia, nie to, co mamy. Miałam w życiu mało, miałam i bardzo dużo. I wiem, że posiadanie nie pomoże mi uciec od wewnętrznej pustki. Przeciwnie - stanie się wtedy kamieniem u szyi. Bogactwo bierze się z wewnątrz. Trzeba umieć się zatrzymać, docenić piękno świata.

Dlaczego więc nie gra pani w teatrze? To dla aktora najlepsze miejsce, żeby się zatrzymać, dogłębnie poznawać.

Ciągle myślę o powrocie na scenę i czuję, że ta chwila się zbliża. Nic się nie dzieje przypadkiem. Nawet role, które dostaję, przeplatają się z moim życiem. Czasem wyprzedzają to, co mnie spotka, pozwalają się przygotować. Kiedy indziej przeżywam kryzysy, pokonuję schody, a później tworzę postać, która doświadczyła podobnych rzeczy.

Zmiana, nowość - to w kulturze masowej jedne z najważniejszych wartości. Czy nie zamykają artysty w pułapce? Trzeba zawsze zaskakiwać, żeby pozostać na topie.

Nie wiem, ja się chyba nie nadaję do tego zawodu, bo nie umiem szukać sztuczek udowadniających moją atrakcyjność. Nigdy nie pcham się do pierwszego szeregu, bo to dla mnie straszny stres. W nowych sytuacjach staję w kąciku, boję się, obwąchuję teren. Wolę pozycję obserwatora. Nauczyłam się, że próbowanie na siłę nie ma sensu. Lepiej oddać się życiu, położyć na wodzie, niech nas prąd niesie.

Angażuje się pani w pracę charytatywną, adoptowała dwójkę dzieci, teraz jest Ambasadorem Dobrej Woli UNICEF. Trudno być dobrym człowiekiem?

Nie wiem, czy jestem dobrym człowiekiem, po prostu żyję w zgodzie ze sobą. Ale to nie przychodzi łatwo. Wychowanie dwójki dzieci, które pojawiły się nagle, było ogromnym wyzwaniem. Mogę powiedzieć, że odnieśliśmy z mężem zwycięstwo. Pokonaliśmy wiele trudności, wiele raf. Wiem, że jestem popularna, że coś osiągnęłam, ale nie zastanawiam się, jaką to ma wartość dla innych. Wierzę, że głęboko w środku jesteśmy równi, tacy sami. Kiedy pojawiło się pytanie, czy zostać ambasadorem UNICEF, czy odmówić, przestraszyłam się. Tego, czy jestem właściwą osobą do tej roli, czy potrafię reprezentować instytucję, bo jestem zbyt emocjonalna, a za mało zorganizowana. Ale pojechałam do Sierra Leone. Na nakręconym tam filmie zobaczyłam inną siebie. Przyszedł kolejny etap, kolejna zmiana w moim życiu - nie jako aktorki, ale jako człowieka. Moment tego przeistaczania się jest najtrudniejszy. Trzeba się pożegnać ze spokojem, dojrzałością, żyć od nowa.

Przeraziło panią spotkanie z ubóstwem?

Nie. Najpierw było współczucie i litość, ale one szybko przerodziły się w chęć pomocy. Nie buntuję się przeciwko temu, co zobaczyłam. Przyjmuję świat taki, jaki jest. Są ludzie biedni i bogaci, źli i dobrzy, mordercy i ci, którzy dają życie. Wszystko jest po coś. Zobaczyłam ludzi biednych, ale wolnych. Wolność to pojęcie umysłu, nie ciała. W Sierra Leone uderzyła mnie otwartość w przekazywaniu uczuć. Kiedy tam ktoś się cieszy lub podaje rękę, robi to całym sobą. To budzi tęsknotę za prawdziwością przeżywania, za prostotą wyrażania siebie. U nas tego nie ma. Wracaliśmy przez różne lotniska, im bliżej Polski, tym więcej było wokół ludzi, którzy się nie uśmiechają, są obklejeni szablonami. To smutne.

***

Małgorzata Foremniak w tym tygodniu w serialach: "Pitbull" (TVP 2, piątek, godz. 23.50), "Na dobre i na złe" (TVP 2, sobota, godz. 9.35, czwartek, godz. 17.05, TV Polonia, piątek, godz. 21.30, sobota, godz. 13.10) oraz w filmie "Quo Vadis" (HBO 2, czwartek, godz. 21.45)

***

Szlachetna doktor Zosia Stankiewicz-Burska z "Na dobre i na złe" ostatnio przypominała raczej wulkan energii, wirując na parkiecie "Tańca z gwiazdami". To tylko dwie z wielu twarzy aktorki. Ma 39 lat, pochodzi z Radomia. Aktorstwo studiowała w łódzkiej Filmówce. Najpierw grała w radomskim Teatrze im. Jana Kochanowskiego i Teatrze Telewizji. Popularność w latach 90. przyniosły jej seriale - "Radio Romans", "Bank nie z tej ziemi". Przez sześć lat występowała w warszawskim Teatrze Kwadrat. Przed kamerą stanęła już na studiach, czego dowodem jest długie zbliżenie na jej twarz w "Kingsajz" Juliusza Machulskiego. Prawdziwym debiutem filmowym była jednak rola u boku Bogusława Lindy w "In flagranti" (1990). Po "Daleko od siebie" Feliksa Falka zyskała przydomek polska Michelle Pfeiffer. Dziś trafniejsze byłoby porównanie do Angeliny Jolie, szczególnie po zagraniu w japońskim "Avalonie" wirtualnej wojowniczki Ash. Niedawno dołączyła do prestiżowego grona Ambasadorów Dobrej Woli UNICEF - organizuje pomoc dla dzieci w Sierra Leone. Lubi niezależne produkcje filmowe, nietypowe role. Paradowała w porwanej sukience w "Zmruż oczy", a w"Jak to się robi z dziewczynami" była niezaspokojoną nimfomanką. Interesuje się jogą, medytacją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji