Mieszczanin szlachciem w Teatrze Narodowym
Publiczność dzisiejsza snobizmuje się od lat dziesięciu przynajmniej w Warszawie różnego rodzaju słabostkami snobizmu. Niedawno "Pan Gehlhab" u Jaracza, ostatnio Teatr Narodowy za pośrednictwem pana Jourdain podsycają tę zabawę. Na "komedji z baletem" pana Moliera wszyscy chcielibyśmy się ubawić: wciągamy powietrze do płuc, szykując się do homerycznego śmiechu, a tymczasem nic z tego. Co najwyżej zdobywamy się na uśmieszek historycznego zrozumienia i pobłażliwości. Bo choćby to brzmiało paradoksalnie powiedzmy sobie, iż niema śmieszności w snobizmie, jeżeli gdzieś na najdalszym planie nie czai się za nim odrobina tragizmu. Czułe pięty Achillesów nie zawsze muszą być wzniosłe. Mogą nas również śmieszyć słabostki atletów, których siła pieniądza, znaczenia czy nawet wiedzy nadziewa się nieoczekiwanie na kołki w wilczych dołach psychologicznych zasadzek. Ale muszą to być jednak siłacze lub choćby spryciarze. Pan Jourdain, jakiego widzieliśmy, jest starym głuptakiem, którego bezmyślne małpiarstwo wzbudza raczej politowanie, niż skryte zadowolenie dziadka z cudzego upadku.
Pan Jourdain był chyba tumanem od urodzenia albo też pozostał niemowlęciem zapóźnionym w rozwoju. Wydawało się, iż przebiegły Zelwer czuje tę sytuację i stara się w nas wmówić, że sprawa przedstawia się wręcz odwrotnie: pan Jourdain to znudzony kawalarz, który udaje głupca, a w głębi duszy śmieje się z warjatów, a nawet i z ludzi trzeźwych, którzy dali się wziąć na kawał. Bo i tak można rozumieć porozumiewawcze spojrzenia ze sceny. Z resztą w całości widowisko jest dość wesołe, zwłaszcza dzięki scenom pantomimicznym i baletowym. Dużo było ruchu, dużo barwy w strojach, tylko nieco za mało ekspresji w balecie. Przedstawienie "Mieszczanin szlachcicem" powinno być tłumnie uczęszczane przez młodzież szkolną. Poloniści bowiem szykują już skrytobójczy temat w wypracowania : Pp. Geldhab i Jourdain podobieństwa i różnice.