Artykuły

Jak przygotowywaliśmy "Króla Rogera"

Publikowane niżej wspomnienie dotarło do nas okrężną drogą dzięki uprzejmości panów Karola Nejdla i Jarosława Simonidesa z Czechosłowacji, a następnie p. Hanny Wróblewskiej-Straus z TiFC. Karel Nejdl, przewodniczący komisji naukowej Towarzystwa im. Chopina w Mariańskich Łaźniach, opatrzył nadesłany tekst następującym wstępem:

Obchody setnej rocznicy urodzin Karola Szymanowskiego odbywały się na całym śmiecie. U wielu artystów wywołały dawno zapomniane obrazy przeszłości. Pianistka p. Ilza Rodzińska podczas jednego ze spotkań opowiedziała mi o swych przeżyciach przy pracy nad wystawieniem Króla Rogera w Warszawie w 1926 roku; x)kazało się też, że przed więcej niż dwudziestu laty wspomnienia swe utrwaliła na piśmie.

Pani Ilza Rodzińska niedawno obchodziła swe osiemdziesiąte piąte urodziny. Z jej barwnej opowieści o okresie współpracy z warszawską Operą wyłaniał się plastyczny obraz kompozytora, dyrygenta, śpiewaków i cała atmosfera przygotowań do premiery Króla Rogera. Udało jej się nawet przypomnieć słowa Karola Szymanowskiego. Niewielu jeszcze żyje bezpośrednich uczestników tego wydarzenia czy osobistych przyjaciół sławnego kompozytora. Tym większą ma wartość ta relacja naocznego świadka, odnaleziona w archiwum.

Ojciec Ilzy Rodzińskiej był pastorem w Braszowie, w Siedmiogrodzie. Do swej artystycznej przyszłości przygotowywała się ona od trzynastego roku życia, najpierw to Berlinie u Martina Krausego, ucznia Liszta, następnie, od roku 1916, u Schrekera w Wiedniu. Tam poznała Artura Rodzińskiego i po ślubie wyjechała do Lwowa, gdzie jej małżonek objął stanowisko dyrygenta w Operze. Po dwu latach pp. Rodzińscy przenieśli się do Warszawy, p. Ilza wydatnie pomagała wówczas mężowi w jego licznych obowiązkach. W roku 1927 udali się do Ameryki, gdzie Artur Rodziński współpracował z Leopoldem Stokowskim oraz z filadelfijskim Instytutem Curtisa. Później wyjechali do Los Angeles, następnie do Cleveland - i wszędzie tam p. Ilza Rodzińska często występowała z koncertami. Grała niemal wszystkie klasyczne koncerty fortepianowe, akompaniowała solistom, a także prowadziła znane trio.

W roku 1933, po rozwodzie z mężem, powróciła do Europy, do Berlina, dokąd przenieśli się jej rodzice. Do wybuchu II wojny światowej Ilza Rodzińska odwiedziła z koncertami niemal wszystkie kraje europejskie, łącznie z Polską. W roku 1943, podczas bombardowania Berlina jej mieszkanie wraz z wieloma bezcennymi pamiątkami oraz mieszkanie jej rodziców uległy zniszczeniu. Przyjechała wówczas - tylko z ręcznym bagażem - do Karlonych Varów, gdzie w dobrym zdrowiu żyje do dnia dzisiejszego.

Ponieważ świat muzyczny znów poświęca wiele uwagi Karolowi Szymanowskiemu i jego dziełom, chciałabym i ja wnieść tu mały wkład.

W latach dwudziestych byłam korepetytorką w Operze Warszawskiej zwanej Teatrem Wielkim. Byłam jeszcze bardzo młoda, gdy powierzono mi wielkie zadanie przygotowywania opery Szymanowskiego Król Roger. Stało się to prawdopodobnie dlatego, że inni korepetytorzy operowi uchylali się od tej pracy. Jako najmłodsza otrzymywałam zawsze Wagnera i inne ciężkie kawałki, ponieważ właściwie byłam pianistką. Bez przesady mogę powiedzieć, że przygotowywanie Króla Rogera - a pracowałam nad tym sama - było w moim życiu najcięższą pracą muzyczną!

Początkowo czułam się trochę niepewnie, ale że byłam ambitna, zaś Szymanowskiego bardzo lubiłam i szanowałam, wzięłam się z wielkim zapałem do tej pracy, by jak najszybciej jej podołać. Przygotowywanie partii solowych trwało mimo to około czterech miesięcy, zanim mogliśmy przystąpić do prób z orkiestrą. Przyczyną było to, że np. bohaterkę opery Roxanę musiałam przygotowywać trzykrotnie, ponieważ dwie solistki odmówiły śpiewania tej ciężkiej partii; jako trzecia rolę Roxany przejęła wtedy bardzo muzykalna siostra Karola - Stanisława Szymanowska. Była dobrze przygotowana, ale jej głos był zbyt delikatny dla opery, a przy wystawieniu okazało się, że ginął na scenie Teatru Wielkiego.

Z partią tenora, którą śpiewał Adam Dobosz, nie miałam tyle pracy, artysta ten miał absolutny słuch i uczył się bardzo łatwo. Ale nawet i on miał trudności w dostosowaniu się do akompaniamentu. W toku przygotowań starałam się uprościć akompaniament. Potem stopniowo wplatałam nowoczesne brzmienia harmoniczne, które wielkie problemy stwarzały nawet w niezwykle trudnych wyciągach fortepianowych, a co dopiero, gdy grała orkiestra. Dyrygentem był Emil Młynarski, nasz ukochany dyrektor!

Gdy już z grubsza przygotowałam moich śpiewaków, na próby zaczął przychodzić Karol Szymanowski. Siadał koło mnie i kontrolował naszą pracę; było to ciężkie dla śpiewaków, ponieważ Karol mówił często w charakterystyczny dla niego miły i łagodny sposób: "Pani Ilzo, czy nie można by trochę szybciej - ja sobie to tempo tak wyobrażałem..." i wtedy brał kilka akordów, nazywając to żartobliwie ułatwionym wydaniem kompozytorskim. Musiałam mu perswadować, że śpiewacy naprawdę bardzo się starają i że już szybciej nie mogą. Kiedy zbliżaliśmy się ku końcowi, był bardzo zadowolony i wdzięczny, ja zaś byłam już całkiem wycieńczona tą pracą: w dzień i w nocy słyszałam tylko Rogera.

"Moim" Królem Rogerem był Eugeniusz Mossakowski - pracowaliśmy niezwykle pilnie i starannie nad jego partią. Trzeba przyznać, że szalenie trudno śpiewać ją na pamięć. Ja sama mam doskonałą pamięć muzyczną, a mimo to, po kilku nawet miesiącach, nie mogłam grać Rogera bez wyciągu fortepianowego, no najwyżej jedną stronę! Młynarski tak dalece zdał się na mnie, że przy pierwszej próbie z orkiestrą poprosił, bym stanęła za nim i podawała tempa uzgodnione z Szymanowskim. Było to dla mnie bardzo męczące, ale zaoszczędzało wielu prób, a ponieważ muzycy mnie znali, wszystko szło "all right". W czasie pierwszej próby czytanej z udziałem orkiestry i moich śpiewaków zdarzyło się coś, z czego długo śmiano się w Operze. Siedzieliśmy wszyscy uzbrojeni w wyciągi fortepianowe przy długim stole na scenie, ja znajdowałam się w środku. Trzymałam rękę przy ustach i w ten sposób mogłam każdemu śpiewakowi po cichu poddać ton jego wejścia - wszystko szło jak z płatka. W końcu jednak Emilek zauważył, że to "za dobrze" idzie! I powiedział: "Ilzeczko, co ty tam właściwie robisz? Zmykaj!" Potem dyrygował dalej i wszystko się skończyło! Śpiewacy nie mogli wejść, nawet Dobosz nie potrafił! To był śmiech! Ale także nasz dyrektor śmiał się serdecznie ze wszystkimi.

Chór przygotowywał nasz włoski dyrygent chórów Polzinetti; śpiewacy w końcu przyzwyczaili się do orkiestry i wreszcie w marcu 1926 roku byliśmy rzeczywiście gotowi. Siedziałam na parterze i czułam się jak kura, która wysiedziała kacze jaja: oto jej kaczęta pływają po wodzie, a ona stoi na brzegu i nie może z nimi wędrować. Z podniecenia miałam wilgotne oczy! Ale wszystko szło wspaniale, a gdy czasem były odchylenia, to słyszał to tylko Karol i ja. Niestety był to sukces polegający tylko na uznaniu, ponieważ przeciętna publiczność operowa nie dorosła do dzieła. Na zakończenie były wielkie owacje dla Karola i dla śpiewaków, dyrygenta i reżysera. Karol mnie wołał i chciał, choćby raz, ukłonić się publiczności ze mną - kochany, dobry - ale nie poszłam, gdyż wiedziałam, że publiczność nie będzie rozumiała, kim jest ta mała pani "w cywilu", która, prócz dyrygenta, wykonała najcięższą pracę. I pomyśleć, ile to godzin pracowaliśmy usilnie, a Król Roger po kilku przedstawieniach zszedł z afisza! Trzeba wiele cierpliwości i wytrwałości, aby przygotować takie dzieło. O tym jednak przeciętna publiczność nie ma pojęcia, zwłaszcza gdy chodzi o nowoczesne dzieło, które nie odpowiada smakowi miłośników oper. Miejmy nadzieję, że nowa Opera, która ma być otwarta w Warszawie w sezonie 1960-61 nie zaniedba przywrócić do życia Króla Rogera Karola Szymanowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji