Artykuły

Anemiczny "Król Roger" w Warszawie

Z "Królem Rogerem" mamy problemy: przywykliśmy do mówienia o nim wyłącznie na klęczkach, damy się zespołowo porąbać za jego absolutną genialność i wyjątkowe znaczenie w muzyce naszego stulecia, uważamy za bolesną i niezasłużoną krzywdę całego narodu fakt, że poza granicami Polski niewielu podziela owe poglądy.

Na tzw. światowych scenach pojawia się "Król Roger" z rzadka, odnosząc raczej succes d'estime. Bieda, jak się wydaje, tkwi w tym, że był on od samego początku pomyślany przez kompozytora i librecistę jako dzieło o charakterze "europejskim" (podobnie, jak dziś niektórzy filmowi twórcy kręcą pewne ze swych dzieł od razu, jeśli nie pod Oscara, to przynajmniej pod Cannes). Utrzymany jest zatem w literackiej i muzycznej konwencji umiarkowanego szokowania: filozofia seksualnego wyzwolenia nie wykroczyła poza salonowe ramy, język muzyczny odzwierciedlał dopuszczalny zakres "modernizmu" lat dwudziestych wyznaczony przez Ryszarda Straussa (reminiscencje z "Salome", której premiera poprzedziła lat kilkanaście powstanie "Rogera" są tak słyszalne, że aż bolesne).

W konsekwencji powstał utwór jeśli nawet wdzięczny i atrakcyjny, to tyleż daleki od "neoklasycyzmu" czy "neoromantyzmu" co i od ówczesnej awangardy. W końcu w tym samym czasie powstał wręcz genialnie kosmopolityczny "Król Edyp" Strawińskiego... Za przymierzanie się do "europejskości" zapłacił "Król Roger" brakiem spontaniczności i wigoru; Leos Janacek uparcie trzymający się własnego zaścianka, wyszedł na tym w konsekwencji wobec historii znacznie lepiej.

Nie znaczy to wcale zresztą, abym miał kogokolwiek zniechęcać do oglądania i słuchania ciekawego i wartościowego dzieła Szymanowskiego. Jest w nim wiele znakomitych miejsc, szczególnie na początku (bo im dalej, tym smutniej). Tyle, że mało prawdopodobne jest, aby uzyskał on kiedykolwiek "światowe" miejsce, któreśmy mu wymarzyli. Mam kolegę, człowieka ponurego i nieżyczliwego, który zawsze mówi, że Jeśli jakaś opera pozostała na świecie mało znana, nigdy nie działo się to bez przyczyny. Prawdopodobnie ma sporo racji.

Niemniej jednak wybór "Króla Rogera" jako dzieła mającego uczcić 150-lecie Teatru Wielkiego w Warszawie i równocześnie zademonstrować publiczności znaczenie powierzenia jego kierownictwa Robertowi Satanowskiemu na pewno był trafny.. "Roger" jest niewątpliwie utworem mogącym porwać publiczność; Satanowski jest wybitnym kapelmistrzem, a jego zasługi dla rozwoju polskiego teatru operowego są bezsporne. Andrzej Majewski - inscenizator i scenograf przedstawienia - jest znakomitym plastykiem autorem wielu wybitnych prac (do dziś pamiętam wspaniałą "Elektrę"). Słowem - zespół, który może gwarantować triumf. Tymczasem rezultat ma charakter anemiczny. Temu przedstawieniu brak krwi: mimo że cała rzecz dotyczy wyzwolenia, szaleństw, orgii i czego tam tylko chcieć, usta się otwierają do ziewania i głowa opada. Dobrze, że krótkie...

"Król Roger" - jako się rzekło - utrzymany jest bardziej w manierze Straussa, niż Debussy'ego. Konflikt emocjonalny ześrodkowany jest głównie w orkiestrze, zaś w mniejszym stopniu w głosach. Te jednak muszą mieć nie byle jaką klasę, by zrównoważyć gęstość i siłę dźwięków płynących z kanału, przebić się przez nie i dotrzeć do publiczności. Choćby Roksana: wykonawczyni tej roli musi mieć mocny, dramatyczny głos, ale lekki i wdzięczny, żadną tam wagnerowską "rurę" - jeśli Roksana nie ma w głosie zalotności i mistycznego zachwycenia, nie ma roli. Barbara Zagórzanka stworzyła na warszawskiej scenie kilka znakomitych ról, ale obecnie musi ich śpiewać wiele i różnych: głos jest mocny i zdrowy ale chyba nieco już zmęczony, brak jest w nim blasku i urody. Także pod względem aktorskim mamy do czynienia z nieco mechaniczną, lalkowa tą postacią: w owe das ewig Weibliche, kryjące się w nierozbudzonej małżonce króla-filozofa trudno uwierzyć. I tak bardzo boi się śpiewaczka chodzenia po schodach, na których ustawił ją reżyser-scenograf.

Pasterz, czyli uosobienie perwersyjnego wyzwolenia, bóg-Dionizos

Na scenie mamy coś w rodzaju amorka, albo raczej Parysa z "Pięknej Heleny". Wykonujący tę rolę tenor Janusz Marciniak dysponuje właśnie takim głosem: nawet wdzięcznym i miłym, ale przecież słabiutkim i króciutkim w górze (kończy się gdzieś między "a" i "h"). Jeszcze gorzej wypada odtwórca roli tytułowej. Jan Dobosz ma mały, słaby i nieefektowny głos. Aktorsko - w gruncie rzeczy nie istnieje, reżyser nic mu nie pomógł. A cóż to był za pomysł, aby parę tak nieadekwatnych śpiewaków obsadzić w uroczystej premierze (tzw. druga premiera, 27.2.1983) na scenie mieniącej się pierwszą w kraju! Oczywista, że prowadzący orkiestrę dyrektor musiał ją w tej sytuacji przyciszać, co zresztą niewiele pomogło: w piątym rzędzie parteru niewiele docierało do publiczności. Proponuję, aby obu panów obsadzać raczej w Donizettim: "L'elissir d'amore" być może będzie pasować do ich głosowych możliwości.

Publikowane dotąd recenzje chwalą scenografię i słusznie, bo efektowna. Proponuję zresztą, aby w żadnym wypadku nie niszczyć jej, nawet gdyby "Roger" miał zejść z afisza. Może bezbłędnie służyć np. w "Normie" Belliniego, "Orfeuszu" Glücka, "Semiramidzie" Rossiniego albo nawet we wspomnianej już "Salome" i jeszcze w kilkunastu innych operach. Chińskie lampiony, wiszące tu i ówdzie, nadają scenie z lekka filuterny wygląd, więc gdyby chciano sięgnąć, po "Piękną Helenę" albo w ogóle po cokolwiek, co się dzieje w starożytności, będzie jak znalazł. Teraz jest w końcu kryzys i należy oszczędzać.

Na przedstawieniu, na którym byliśmy, zauważyliśmy sporo wolnych miejsc na parterze. Podobno w kasie można było łatwo kupić bilety. Cóż to się dzieje, przecież to druga premiera! Pamiętam, jeszcze parę lat temu bywały premiery, na które za nic nie dostało się nawet miejsca na galerii (ale nie będę ich wspominał, bo mi ktoś zaraz zarzuci, że kłaniam się dawnej dyrekcji i artystom, śpiewającym dziś gdzie indziej). A teraz owacji po przedstawieniu także nie było: parę letnich brawek i wszyscy grzecznie poszli do domu. Słusznie i sprawiedliwie: po anemicznym przedstawieniu anemiczne reakcje. Żaden cud się nie zdarzył. Publiczność wie, co robi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji