Artykuły

Ludzie! gdzie się bawią?!

"Łażąc sobie własnym ścieżkami, zaszedłem - niemal przypadkiem - na Miodową. Na ostatnim piętrze warszawskiej PWST studenci zgrupowani w Kole Naukowym wystawili niedawno Warszawiankę. Bardziej dla siebie niż dla szkoły czy dla widzów z miasta. Ani to nowość repertuarowa, ani wielka inscenizacja, niczego tu nie ma do recenzji. Może jest tylko jedno: godzina żywego teatru."

Pamiętacie, kto to napisał? "Żywy teatr" - to było ulubione sformułowanie Konstantego Puzyny. Recenzję z tej szkolnej "Warszawianki", opublikowaną w 1969 roku w "Polityce", a potem w tomie "Burzliwa pogoda", krytyk zatytułował "Czasem coś żywego". Puzyna w tym czasie już wyraźnie demonstrował desinteressement wobec, jak to zwykł określać - "teatru-przedsiębiorstwa". Takie spektakle jak studencką "Warszawiankę" stawiał "wyjałowionemu" teatrowi za wzór. "To rzadki dziś teatr: o coś w nim chodzi. O nas."

Salka Koła Naukowego warszawskiej PWST była jeszcze parokrotnie miejscem zdarzeń teatralnych, wykraczających rangą poza szkolne wprawki. Tu na przykład w początkach lat 80-ych Antoni Libera rozpoczynał swoje przygody z Beckettem. Były oczywiście takie lata, gdy w Kole nic się nie działo. Na szczęście zawsze znajdował się ktoś, kto miał ochotę coś zrobić poza szkolnym programem.

Któregoś dnia, jesienią zeszłego roku, Andrzej Wanat przyszedł do redakcji i powiedział, że widział najlepsze warszawskie przedstawienie: Zabawę Mrożka, którą w Kole Naukowym PWST przygotowali studenci III roku. To była ich samodzielna praca (trójki aktorów: Adama Krawczuka, Rafała Rutkowskiego, Macieja Wierzbickiego oraz ich kolegów: Agnieszki Warchulskiej i Piotra Ziniewicza), którą firmował Jarosław Gajewski. Długo nie udawało mi się zobaczyć tego spektaklu. A było już o nim głośno w mieście. Pamiętam, że studencką Zabawą zachwycili się jurorzy konkursu na wystawienie polskiej sztuki współczesnej. Przedstawienie znalazło się w finale, a aktorzy zdobyli nagrodę. To nie było zresztą ich jedyne wyróżnienie. Wygrali festiwal małej formy w Szczecinie. Zabawa stała się eksportowym towarem warszawskiej PWST. Studenci pokazali ją w Ameryce, Turcji, a nawet wybrali się na festiwal do Awinionu. Pierwszy raz widziałem ich spektakl na festiwalu w Kaliszu. To było w maju. W czerwcu Zabawę na afisz Teatru Powszechnego wprowadził dyrektor Krzysztof Rudziński, czym jeszcze raz dowiódł, że ma menażerski nos. Rudziński dał studentom nie tylko małą salę, ale zaproponował, by wieczór z Mrożkiem uzupełnić o najnowszą jednoaktówkę Stanisława Tyma, wyreżyserowaną przez samego autora. Chłopcy z PWST naprawdę odnieśli sukces. Ale przecież nie najistotniejsze są splendory, jakie na nich spłynęły. Ważna jest ta "godzina żywego teatru", którą wykroili ze starej sztuki Mrożka.

W Zabawie mieści się i Wesele, i Postępowiec - zauważył Krzysztof Wolicki w swoim znanym eseju o dramaturgii Mrożka, publikowanym ponad 20 lat temu w Pamiętniku Teatralnym. Wolicki chyba jako jeden z pierwszych dostrzegł wieloznaczność sztuki. Nie zawahał się też przed stwierdzeniem, że ta jednoaktówka jest arcydziełem konstrukcji dramatycznej. Choć po wrocławskiej prapremierze w 1963 roku (w reżyserii Zdzisława Maklakiewicza) Zabawa wielokrotnie trafiała na sceny, nie była chyba dostatecznie ceniona. Bohaterowie sztuki przede wszystkim śmieszyli, a w ich komicznej sytuacji widziano satyrę na niemożność spełnienia aspiracji, wynikających społecznego awansu. Ewa Miodońska-Brookes w szkicu poświęconym Zabawie przypomniała, że kiedy utwór Mrożka powstawał na początku lat 60-ych, "prasa i radio przynosiły wiele felietonów społecznych, w których powtarzał się pewien obrazek: grupa młodych robotników, a niekiedy grupy zwane trudną młodzieżą, zwłaszcza w nowszych miastach i osiedlach (Andrychów, Oświęcim, Żyrardów), szturmowały miejscowe domy kultury i świetlice, które miały im pomóc odnaleźć własne miejsce w społeczności, jakiś ład i sensowność życia". Andrzej Kijowski po ukazaniu się Zabawy pisał na łamach Twórczości: "Sztuczka ta mogłaby być odpowiedzią na pytanie, w różnych formach stawiane przez socjologów, pedagogów, polityków, dziennikarzy, o to, co robią ludzie po pracy, zwłaszcza na wsi i w małych miasteczkach". Społeczną wymowę sztuki Mrożka subtelnie analizował Jan Błoński, dowodząc, że Zabawa nie jest wcale taka zabawna: " (...) tęsknota Parobków [do kultury pod postacią "zabawy" - WM], choć zdziczała, ma w sobie coś przejmującego. Skończyła się - czy została zawieszona? - walka o byt, do której zostali zrodzeni i wdrożeni. Lecz na co im te dobra, skoro wszystko, co teraz mogą otrzymać, to doznanie pustki, wypełnione poczuciem niższości".

"Zabawa" studentów PWST potwierdza, że można w niej wyczytać o wiele bardziej uniwersalne znaczenia. U Mrożka sala, do której wdzierają się Parobkowie, jest rupieciarnią starych mebli ("foteliki empirowe, biedermeiery i inne"). Błońskiemu to miejsce skojarzyło się z dawnym dworskim salonem. Małgorzata Sugiera, autorka nowej monografii poświęconej dramaturgii Mrożka, w prowincjonalnej świetlicy dostrzega figurę tradycji. Sugiera, wprowadzając do interpretacji sztuki sformułowane przez Michela Foucaulta pojęcie dyskursu "jako społecznej praktyki, w której obowiązujący system zakazów i nakazów nakłada się na respektowaną hierarchię wartości", istotę dramatycznego spięcia w Zabawie widzi w niemożności odnalezienia się bohaterów w owej praktyce. Parobkowie siłą przełamują zakaz udziału w "dyskursie", ale nie potrafią ocenić otaczającej rzeczywistości. "Nie pomagają w tym ani okruchy własnej pamięci, ani podsunięty przez innych niejednorodny konglomerat tradycji, gdzie pańskie sprzęty i maski nadal wiodą swój cichy spór z chłopskimi instrumentami muzycznymi. To zawieszenie w poznawczej pustce doprowadzi do krańcowej frustracji". Analiza Sugiery, choć jest, jak mówią Anglicy, "very sophisiticated", daje inny niż socjologiczny klucz interpretacyjny do Zabawy. Tu nie chodzi o społeczną satyrę, tu już pojawiają się problemy filozoficzne, epistemologiczne. Tym tropem zdają się podążać twórcy szkolnego przedstawienia.

W scenografii "Zabawy" studentów PWST nie ma właściwie żadnych znaków dawnej tradycji. Ze starych mebli pozostał prosty stół. Nie ma też girland, ot, dwie smętnie zwisające wstążki. Ta "Zabawa" rozgrywa się w pustej przestrzeni, która może budzić tym większą frustrację bohaterów. Tak jak chciał Mrożek, nie są oni typami wieśniaków. Przypominają raczej rozwydrzonych młodzieńców, którzy straszą spokojnych mieszkańców miast. W pierwszym momencie, zaskoczeni brakiem zabawy, tracą rezon. Skuleni pod ścianą, tulą się do siebie, bojąc się wyjść poza krąg wyznaczony światłem punktowego reflektora. Ale po chwili hałaśliwą agresją próbują zatuszować lęk przed nieznanym. Butelka wódki rozluźni napięcie, da namiastkę zabawy. Parobkowie robią z flaszką różne sztuczki, kopią ją jak piłkę, wreszcie wykonują taniec z elementami karate. Bardzo chcą się bawić, energia ich rozpiera. Doskonała jest scena, gdy sami próbują zagrać "sztajera". U Mrożka okazuje się to niemożliwe, bo harmonia i bas są zepsute. Studenci te scenę rozegrali inaczej. Jeden zasiada do perkusji, drugi bierze skrzypce, trzeci - harmonię. Rutkowski wystukuje rytm. Ale nie udaje się zagrać. Melodia się "rozłazi". Dopiero za kolejną próbą instrumenty chwytają temat starego tanga Pamiętam oczy twe z rozkoszy nieprzytomne. Parobkowie z początku grają powoli, by stopniowo podkręcić tempo. "Rżną" ostro, Krawczuk tarza się ze skrzypcami po ziemi, jakby grał na koncercie rockowym. Parobkowie mają więc swój "odlot", trwający jednak tylko chwilę. A powtórzyć się go już nie da. W tej scenie, która zawsze wywołuje aplauz widowni, jest coś przejmującego. Okazuje się bowiem, że Zabawa studentów PWST staje się głębszą metaforą. A bohaterowie sztuki nie reprezentują jedynie określonej, upośledzonej grupy społecznej. Jak zauważyła Ewa Miodońska-Brookes, Parobkowie stanowią "zuniwersalizowany obraz społeczeństwa, są parobkami - nieparobkami. W rozważaniu o lepszych i gorszych odsłaniają prostą prawdę, że w spełnieniu ludzkiego losu nie są lepsi ani gorsi". Studenci wydobywają z postaci nie tyle społeczne, co ludzkie zachowania i reakcje: strach pomieszany z ową rozpaczliwą potrzebą zabawy jako czegoś, co nada życiu sens.

U Mrożka Parobkowie, choćby nieświadomie, ratunku przed pustką egzystencji szukają w znakach dawnej kultury. Z szafy wyciągają szopkowe maski, a przede wszystkim księgę, w której ma się znaleźć zapis o zabawie. W spektaklu studentów scena ta ma surrealistyczny charakter. Parobkowie wynoszą krakuskę, trupią czaszkę i welon. Odgrywają pantomimę ślubu. Ale najbardziej zaskakująca jest ilustracja muzyczna, towarzysząca tej scenie. Wykorzystano w niej "Carmina Burana" Orffa. Wydaje się, że jest to zgrzyt, próba efekciarskiego zbudowania nastroju. A jednak pomysł nie pozbawiony jest znaczenia. Oczywiście "Carmina Burana" to właściwie już przebój muzyki klasycznej, wielokrotnie używany. W Zabawie staje się znakiem wysokiej kultury. Być może w interpretacji studentów właśnie muzyka poważna, a nie stare meble, jak u Mrożka, przywołuje dawny świat, do którego Parobkowie aspirują. Ale jednocześnie "Carmina Burana" otwierają w Zabawie coś, co uczenie można by nazwać przestrzenią transcendentną.

"Parobcy Mrożka są także z Pascala i Becketta" - zauważył Jan Błoński. "Bo nie tylko w warunkach, w jakich człowiek bytuje, ale także w nim samym tkwi zagadka miałkości i ograniczenia". "Zabawa" w Powszechnym jest w gruncie rzeczy pesymistyczna. Pokazuje bowiem, że nie ma zabawy w życiu. Można jej szukać jako czegoś, co odwiedzie choćby na moment od nieuchronności losu, którą wyznacza śmierć. Śmierć w "Zabawie" pojawia się najpierw jako kontrapunkt ("Pogrzeb? Bo jak nie wesele..."), by wreszcie objawić się jako jedyna wartość rzeczywista ("Będzie pogrzeb! O to chodzi. Byle tylko był naprawdę, nie na niby".) Sztuka Mrożka nabiera w finale spektaklu wymowy egzystencjalnej. Nie dziwi, że użyto w nim innego wyraźnego, znaczącego cytatu: "Lacrimosę z Requiem" Mozarta. W tekście Mrożka na koniec gdzieś z oddali płynie melodia sentymentalnego walca, granego przez wiejską orkiestrę. W spektaklu studentów Requiem nie pozostawia bohaterom żadnej nadziei.

Jakże na jego tle gorzko, a nawet patetycznie brzmi ostatnia kwestia: "Ludzie! Gdzie się bawią?!" Śmiech widzów, który wybucha co chwilę w trakcie przedstawienia, w tym momencie zamiera.

Siła spektaklu studentów PWST tkwi nie tyle w wykonawstwie, ile w interpretacji sztuki Mrożka, bardzo poważnej i bardzo dojrzałej. "To rzadki dziś teatr; o coś w nim chodzi. O nas."

*

Niestety nie da się tyle dobrego powiedzieć o drugiej części wieczoru, w której studenci grają jednoaktówkę Tyma Skarb. Sztuczka jest rozwleczonym skeczem kabaretowym, oferującym raczej sardoniczny humor. W spektaklu wychodzą niedostatki aktorstwa. Być może byłoby lepiej, gdyby Zabawę uzupełniono innym tekstem Mrożka?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji