Artykuły

Błażej Piotrowski nie boi się żadnej roli

Białostoczanin z urodzenia, aktor z powołania. Z rana może być pluszowym misiem, który wyrusza w drogę po szczęście do Panamy, a wieczorem zmieniać się w brutalnego gwałciciela Miszę. Przekazuje swoją wiedzę o animacji studentom Wydziału Sztuki Lalkarskiej i gra z nie mniejszym zapałem w teatrze nieinstytucjonalnym, co w Białostockim Teatrze Lalek. Cały Błażej Piotrowski.

Jak to się wszystko zaczęło?

- Chęć występowania objawiła się już w podstawówce, sześć lat ćwiczyłem taniec towarzyski, występy, śpiewanie, coś od wewnątrz ciągnęło mnie do sceny. Później były kółka teatralne, teatr "Szóstka" Haliny Jędrzejczak, teatr "Klaps" pani Antoniny Sokołowskiej. Wybierając studia pomyślałem od razu o Akademii Teatralnej, oczywiście w Warszawie. Ale nie chciała białostoczanina, to białostoczanin postanowił zdawać na Wydział Sztuki Lalkarskiej. Szybko zorientowałem się, że miałem szczęście i Anioł Stróż czuwał nade mną, że wylądowałem tu, a nie w stolicy. Mama mówiła mi, żebym nie był taki pewny, że zdam, a ja miałem taką frywolną młodzieńczą pewność, że skoro idę to jasne, że się dostanę. Ale na wszelki wypadek zdawałem na filologię polską i też się dostałem.

Co dały lata spędzone w Akademii Teatralnej?

- Otworzyły mi oczy, że nie trzeba patrzeć tylko pod nogi i zmierzać od jednego celu do drugiego, tylko czasem można zwolnić i popatrzeć wyżej. Metaforycznie spojrzeć na wiele ciekawych rzeczy, które nas otaczają, a których w pędzie nie zauważamy. Dziś to trudne, konsumpcjonizm szaleje, każdy chciałby zbić fortunę i wyjechać na Malediwy, a szkoła pokazała że tych Malediwów nie trzeba szukać daleko tylko wokół siebie. Dzięki niej nauczyłem się wrażliwości na świat, otoczenie, relacje międzyludzkie. Kolejna rzecz to technika, praca i rzemiosło. Praca nad ciałem, głosem, lalką, czyli świadomość formy, którą się posługujemy w teatrze. To mnóstwo możliwości scenicznych i plastycznych.

I co jeszcze?

- Jeszcze na czwartym roku Wydziału Sztuki Lalkarskiej prof. Wiesław Czołpiński, obecny rektor, zaproponował mi asystenturę na jego przedmiocie i tak rozpocząłem swoją przygodę w Akademii Teatralnej po drugiej stronie lustra, czyli już obserwując młodych adeptów sztuki. Zacząłem od przedmiotu "Gra aktora Jawajką", później były "Małe formy" na trzecim roku z prof. Piotrem Damulewiczem, "Gra aktora Jawajką" z prof. Janem Plewako, obecnie już czwarty rok z rzędu prowadzę samodzielnie zajęcia (przez trzy lata był to przedmiot "Gra aktora Kukłą" a w tym roku jest to nowy przedmiot o nazwie "Techniki Klasyczne"). Kukła, Pacynka, Jawajką są w jednym przedmiocie, aby wskazać różnice, podobieństwa i inne niuanse techniczne. Przede wszystkim uczę technik lalkowych.

Mam wrażenie, że pana jako pedagoga oprócz pociągania za sznurki lalek pociąga... gra w żywym planie. I stąd Teatr Latarnia?

- Teatr Latarnia też wywodzi się z naszej szkoły. Kiedy trafiłem do Białostockiego Teatru Lalek, dopiero po kilku spektaklach zagrałem z lalką, a wcześniejsze były żywoplanowe. Świadomość budowana w oparciu o różne techniki lalkowe przekłada się też na własne ciało, na świadomość bycia na scenie. Nasze aktorstwo budowane jest na lalkach, to odwrotność studiowania w szkołach dramatycznych, gdzie głównym medium jest aktor na scenie. U nas głównym medium zazwyczaj jest przedmiot, aktor jest duszą tego przedmiotu, tego ożywionego ciała.

Kiedy Pan dołączył do zespołu BTL?

- Paweł Aigner robił dyplom rocznika niżej ode mnie ("Awantura w Chioggi") i zabrakło na owym roczniku dwóch chłopców do obsady spektaklu. Władze uczelni zaproponowały udział w spektaklu. Z Mateuszem Smacznym, moim kolegą z roku byliśmy świeżymi absolwenta mi. To było w roku 2012. Następne przedstawienie Paweł Aigner realizował w Białostockim Teatrze Lalek i znów zaprosił mnie i Mateusza i zadebiutowaliśmy w marcu 2013 roku w spektaklu "Texas Jim". Od tego czasu dyrektor Jacek Malinowski, zaproponował nam dalszą współpracę. W Teatrze Latarnia działaliśmy jeszcze w trakcie studiów. Moja przygoda z teatrem nieinstytucjonalnym toczy się od roku 2009. To ogromna różnica. Oprócz tego, że jesteśmy aktorami, jesteśmy też między innymi technicznymi, menadżerami, sami sobie musimy załatwiać występy, dotacje, miejsce, czas. To trudne, ale daje dużą satysfakcję, kiedy widać że to ma sens, że ludzie przychodzą.

Bo "Merylin Mongoł" Teatru Latarnia w ogóle się nie zestarzała...

- Pierwszy raz zagraliśmy ją w 2014 roku.

Tekst powstał w 1989 roku...

- Mój rocznik (śmiech). Wydaje mi się, że Kolada był i jest bacznym obserwatorem świata i relacji międzyludzkich i wyłapał je w taki sposób, że się nie starzeją.

Był pan też w ekipie Teatru Malabar Hotel.

- To była "Czarodziejska góra" w reżyserii Hendrika Mannesa. Bardzo ciekawa współpraca, w języku angielskim. Można było nieco przypomnieć sobie język, choć często nie zawodził nas body language (język ciała), kiedy dopytywaliśmy reżysera o co chodzi, a on nam to pokazywał. Daliśmy radę, dopłynęliśmy do brzegu. To pięciogodzinny spektakl z dwiema przerwami, raczej dla miłośników teatru lub wielbicieli Tomasza Manna. Na pewno ciekawy w teatrze formy. Dużo rozmów, starcia intelektualne, a trzeba je było zmieścić w teatrze formy, w którym dominuje obraz.

Pan też bez problemu kreuje postaci osób nieheteronormatywnych...

(śmiech) - Aktor to trochę taki mały psycholog, który musi zrozumieć każdą postać i ją obronić, co czasem wydaje się trudne. Trzeba wniknąć w psychikę danej postaci, wczuć się w jej postrzeganie świata no i... kreować na scenie. Starać się robić to jak najwierniej, żeby ktoś mógł potem na przykład w przypadku "Merylin Mongoł", gdzie gram Miszę - odrażającego typa, zadzwonić do mojej żony, jak nasza koleżanka i zapytać - czy u nas wszystko w domu jest w porządku (śmiech).

A nie dzwoniła po premierze "Słomkowego kapelusza", kiedy pan dość odważnie ubrał się w damską bieliznę?

- Akurat wtedy nie dzwoniła (śmiech).

To może nie widziała?

- Widziała. Każdy później wysyłał dla mojej postaci, Achillesa de Rosalby, buziaczki z widowni. Co prawda aktor ze sceny widzi nie więcej jak dwa rzędy, choć widz myśli że wszystko widzimy, bo patrzymy na widownię.

A potem zostaje się Misiem w "Ach, jak cudowna jest Panama".

- Taki zawód. W połowie listopada w weekend z rana grałem dla dzieci Misia w tym spektaklu, a wieczorami z Teatrem Latarnia Misze we wspomnianej "Merylin Mongoł". Przeskok był dość znaczny (śmiech).

Zatem komedia czy tragedia - co jest bliższe?

- Każda komedia, to czyjś dramat (śmiech). Każda historia jest mi bliska.

A teraz - czas na musical?

- Tak. Michael Vogel to przykład bardzo twórczej pracy. Jest on reżyserem świetnie obracającym się w przestrzeni teatru formy, czyli teatru obrazu. Jego wyobraźnia jest godna podglądania i nauki. Sądzę, że się dogadaliśmy i to będzie ciekawy owoc do ciągłego i częstego oglądania.

A Pana postać?

- To Seymour Krelbom, który jest pracownikiem kwiaciarni w Złej Dzielnicy. Nie bardzo się jej wiedzie, aż do dnia kiedy nasz Seymour na badziewnym bazarze u Chińczyka kupuje dziwną roślinę. Jest piękna i powoduje, że ludzie zaczynają przychodzić do tej kwiaciarni, ale roślinka zdycha i Seymour musi coś zrobić, żeby odżyła. A co trzeba zrobić? Trzeba krwi.

To będzie śpiewający rozlew krwi?

- "Śpiewający rozlew krwi"? To bardzo ładnie brzmi (śmiech).

Jest też znakomity monodram "Historia Księcia H." -to najtrudniejsze wyzwanie?

- To była szybka robota. Jechaliśmy z dwoma tytułami ("Montecchi i Capuletti" oraz "Burza") na festiwal Szekspirowski do Macedonii oraz na Słowację i dyrektor Jacek Malinowski zaproponował mi stworzenie niejako "do kompletu" monodramu na podstawie "Hamleta". Przyznaję, że jakoś bardzo lubię ten spektakl, dobrze się dogaduję z partnerami scenicznymi (śmiech), gdyż są to przedmioty. Jestem z nimi, próbuję je ożywiać i tworzyć z nich ciekawy świat, który jest alternatywą dla codzienności. Bardzo lubię taki rodzaj pracy. Sądzę, że wielu aktorów może by się bało, wolało na scenie kolegów, którzy może uratują, jak coś nie będzie szło, a tu jest taka odpowiedzialność jaką bardzo lubię. Jest dużą, ale czuję, że jestem tym dyrygentem, który tworzy na scenie świat na żywo.

Jako pedagog, jak pan uważa - co pociąga młodych ludzi w teatrze?

- Sądzę, że te możliwości tworzenia innego świata niż rzeczywisty. Pokazywania go w karykaturze, wyśmiewania, stawiania pewnych prawd na piedestał. Można postawić akcent na rzeczy, które na co dzień nam umykają przez ten wspomniany wcześniej konsumpcjonizm. Wydaje mi się, że teatr jest miejscem, gdzie człowiek może doświadczyć tego czegoś nienazywalnego (sacrum). Teatr to miejsce doświadczania emocji, które mogą poprowadzić do oczyszczenia, które pomaga w codziennym funkcjonowaniu (profanum).

To samo i Pana pociąga?

- Myślę, że tak. Ta siła teatru, tworzenie światów, odgrywanie różnych sytuacji.

To zupełnie coś innego niż tworzenie światów w grach komputerowych czy W internecie.

Na pewno większa odpowiedzialność, a zatem i większa satysfakcja, kiedy tworzy się coś i człowiek pod tym się podpisuje. W intemecie można pozostać anonimowym, a tutaj tak nie ma. Wychodzi się na scenę, jest widz, nie ma powtórek - trzeba sobie radzić. Stworzyć świat, zapomnieć o swoim, stworzyć nowy, w który uwierzą widzowie. A trzeba pamiętać, że mają mnóstwo swoich spraw - tu kredyt, ktoś inny czajnik zostawił na gazie, a powinni o tym zapomnieć i wniknąć w świat, który im proponujemy.

Rozumiem, że pani Piotrowska po powrocie do domu męża Błażeja, nie ma problemu z tym, że niedawno był tym odrażającym Misza?

- Staram się rekompensować swojej żonie nieobecności i moje wcielenia sceniczne, pokazując jej własną osobowość, która tkwi we mnie. Wszystko zależy od dnia i sytuacji, ale staram się odrzucać te wszystkie postaci i skupiać się na swojej świeżo upieczonej rocznej (śmiech) żonie Aleksandrze.

**

OSTATNIE SPEKTAKLE

"Little Shop of Horrors" - 2018 rola Seymoura Krelborna

"Słomkowy kapelusz" - 2018, rola Achillesa de Rosalby, Iwa salonowego

"Ach, jak cudowna jest Panama!"-2017, rola Misia

"Nauka Latania" - 2017, rola Mewy

"Cień"-2017, rola Dziennikarza

"Czarodziejska góra" - 2016, role: Pani Stóhr, Joachima Ziemssena

"Śluby panieńskie" - 2016, rola Albina

"Historia Księcia H"-2016, monodram

"Straszna Piątka" - 2016, rola Szczura

"Kandyd, czyli Optymizm - 2016", rola Filozofa Panglossa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji