Artykuły

Paweł Miskiewicz dryfuje po morzu słów

"Burza" Williama Shakespeare'a w reż. Pawła Miśkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Maja Margasińska w naszemiasto.pl.

Spektakl zaczyna się pięknie: w ciemności nad widownią rozpętuje się burza, grzmi, błyskawice raz po raz przecinają mrok, aż wreszcie zaczyna padać deszcz.

Prawdziwa wilgoć osiada na twarzach i ubraniach. Tym dosłownym wprowadzeniem widzów w akcję reżyser Paweł Miskiewicz niestety obiecuje dużo więcej, niż widzowie finalnie otrzymają.

Akcja spektaklu dzieje się w starym, zrujnowanym teatrze. Gdzieniegdzie stoją porzucone maszyny teatralne, nad sceną zwisa poszarpana, nadgryziona zębem czasu kurtyna. Czasem się unosi, by ukazać morze, które pochłonęło kulisy i resztę teatru. To morze jest najpiękniejszym i najmocniejszym elementem spektaklu Miśkiewicza: migotliwe, zmienne, magiczne. To morze, które czeka na każdego z nas, w którym mają ujście Styks i Lete, podobnie jak wszystkie rzeki naszego życia.

TEN DZIWAK, PROSPERO

Zatem w starym teatrze pożartym przez morze stoi na scenie Prospero - niegdyś najlepszy aktor, "książę" Mediolanu, dziś zapomniany przez świat dziwak. Wspomina niegdysiejsze monologi, sztuki, uwielbienie tłumów, a jego jedynym widzem jest ktoś, kto mu towarzyszy, choć go nienawidzi. Prospera gra Jerzy Radziwiłowicz - oszczędnie, chciałoby się powiedzieć, że "jest" raczej niż "gra". W "prywatnym" ubraniu, odklejony od reszty aktorskiego zespołu. Jego widzem, towarzyszem i sługą jest Kaliban (Mariusz Benoit), który gra Ariela. Sam pomysł połączenia w jedno dwóch postaci, które u Szekspira są awersem i rewersem tej samej monety, wydaje się bardzo ciekawy - niestety, jak większość pomysłów i wątków podnoszonych w spektaklu, nie ma żadnego zakotwiczenia w akcji.

Po co Kaliban udaje? Co sobie w ten sposób rozgrywa? - na te pytania ani Benoit (skądinąd przecież znakomity!), ani nawet Miskiewicz nie znają odpowiedzi. Jest jeszcze ktoś, kto obserwuje każdy ich ruch i dopowiada każde słowo - to Trinkulo (Mariusz Bonaszewski), duch teatru. Błazen, komentator, postać mająca szansę stać się najciekawszą w tym spektaklu, niestety porzucona przez reżysera w drugiej połowie i przez niego zapomniana.

ZMARNOWANY POTENCJAŁ

Reszta postaci i zdarzeń zapełnia wyobraźnię czy może pamięć Prospera, stąd brak wierności tekstowi Szekspira -w starej głowie "Burza" miesza się z tekstami Audena, strzępami innych dramatów Szekspira, wierszami Blake'a czy fragmentami "Wyspy skazańców" Stiga Dagermana. Wszystkie one dotyczą istoty teatru, lecz nie są wystarczająco komunikatywne. Z tego, co zostaje z "Burzy", ciężko wyciągnąć jakiś sens: Ferdynand jest "Kalibanem w świecie ludzi" (dlaczego?), Miranda nie istnieje (z jakiego powodu?), Antonio (zmarnowany potencjał Jana Frycza) ani nie chce pojednania z bratem, ani nie wydaje się skruszony, marynarze śpiewają angielskie piosenki - i tak przez dwie godziny bez przerwy. Jałowe pomysły, nuda goni nudę, a jedyną emocją, która budzi się pod wpływem oglądania, jest rosnąca irytacja.

Postaci snują oderwane wątki, opowiadają dyrdymały, mówią coś bez żadnej wagi ani prawdy, do niczego nie zmierzają, tworząc spektakl o niczym. O niczym, dla nikogo i po nic - chciałoby się powiedzieć, że Miskiewicz (a z nim cały zespół Teatru Narodowego) dryfuje po morzu słów, ale nie ma szans zawinąć do żadnego portu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji