Artykuły

Jestem dumny z kolekcji Czartoryskich

- Próbowaliśmy zmienić sytuację raptem w dwóch (na 121!) teatrach publicznych i natknęliśmy się na histerię, bojkoty polityczne, obstrukcję, która polegała na przyjęciu założenia, że "skoro nie my, to nikt". Taka sytuacja miała miejsce w Teatrze Starym i Teatrze Polskim we Wrocławiu - z Piotrem Glińskim, wicepremierem, ministrem kultury i dziedzictwa narodowego rozmawia Dorota Kania z Gazety Polskiej.

Minęły trzy lata rządów Zjednoczonej Prawicy. Co jest największym osiągnięciem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego?

- Wszystko, czego dokonaliśmy przez trzy lata, jest skrótowo przedstawione na stronie resortu. Nie mnie oceniać. Przede wszystkim jednak budujemy sieć muzeów i upamiętnień, których Polska dotychczas nie miała. To jest prawie 30 nowych instytucji z Muzeum Historii Polski na czele, którego budowa trwa na warszawskiej Cytadeli. Wiosną przyszłego roku zakończymy budowę Muzeum Piłsudskiego w Sulejówku i Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce, tworzymy też na przykład Muzeum Kresów w Lublinie czy Muzeum Sybiru w Białymstoku. Wczoraj podjąłem decyzję o budowie Panteonu Śląskiego w Katowicach, który otworzymy na 100. rocznicę III powstania śląskiego. Dosłownie dziś zdecydowaliśmy się stworzyć od dawna postulowane Muzeum Polarnictwa w Puławach (mamy wielkie, mało znane osiągnięcia w tej dziedzinie!). Uratowaliśmy też wiele ważnych dla polskiej kultury instytucji, na przykład Państwowy Instytut Wydawniczy, który był rzucony na pożarcie rynku. A my przekształciliśmy go w państwową instytucję kultury. Instytut ma się teraz dobrze, wydaje książki. Pewnych instytucji nie można lekceważyć, państwo polskie musi je godnie wspierać. W ciągu tych trzech lat powstały także nowe programy ministra, m.in. wspierające nowoczesne przemysły kreatywne.

A dalej od warszawskiej perspektywy?

- Zdecydowaliśmy o współprowadzeniu 12 najlepszych, regionalnych instytucji kultury, takich jak zespoły Śląsk czy Mazowsze, filharmonie w Rzeszowie, Szczecinie czy Łomży, Teatr Dzieci Zagłębia w Będzinie itp., aby dać im nowy impuls rozwojowy. Zwiększyliśmy o 50 mln środki na zabytki, z około 60 do ponad 100 zwiększyliśmy liczbę polskich pomników historii, odzyskaliśmy kolejne dzieła sztuki zrabowane w czasie II wojny światowej, powołaliśmy do życia dwa nowe, międzynarodowe konkursy muzyczne, przygotowaliśmy i obecnie realizujemy 141 projektów z funduszy strukturalnych na kwotę 2,6 mld złotych itd. To tylko kilka przykładów efektów naszej pracy, mogę być wdzięczny moim współpracownikom za to, że to wszystko udało się zrobić dla Polski. Wprowadzamy także właśnie w życie - po raz pierwszy w Polsce - zachęty finansowe dla producentów filmowych (projekt przygotował wiceminister Paweł Lewandowski). To jest ogromna rewolucja, ponieważ Polska była jedynym krajem w Unii Europejskiej, oprócz Cypru, gdzie rynek filmowy się nie rozwijał. A teraz samych filmów o tematyce historycznej, w różnej fazie produkcji, jest około 40.

Na czym polegają zachęty finansowe?

- Można uzyskać wsparcie finansowe w wysokości do 30 proc. kosztów kwalifikowanych produkcji filmu po przejściu tzw. testu kulturowego, który stosuje się na całym świecie. To znaczy, że filmy muszą być związane na przykład z tożsamością, z kulturą kraju, który zwraca część kosztów, muszą wykorzystywać jego infrastrukturę filmową, korzystać z miejscowych zasobów. To jest mechanizm, który zachęci świat filmowy, aby robić filmy w Polsce. Ciekawe, dlaczego w naszym kraju nie było takiego rozwiązania przez tyle lat. Można by się zapytać pseudoliberałów, którzy rządzili Polską, dlaczego tego nie wprowadzili...

Dlaczego?

- Właśnie dlatego, że im nie chodzi o rynek i rozwój gospodarczy, tylko o to, aby zabezpieczać różne grupy interesów. To właśnie jedna z takich grup nie chciała mieć konkurencji w postaci zachodnich producentów czy młodych twórców, którzy mogliby z tego programu korzystać.

Niedawno w Warszawie odbył się pokaz filmu wyprodukowanego przez Muzeum Piaśnickie na temat zagłady polskiej inteligencji, dokonanej przez Niemców w 1939 roku na Pomorzu. Dlaczego przez tyle lat nikt nie zajął się tematami związanymi z planową eksterminacją polskiej inteligencji?

- Niestety okazuje się, że w tej kwestii państwo nie zrobiło prawie nic ani w PRL, ani w III RP. O Piaśnicy wiemy już więcej właśnie dzięki powołaniu Muzeum Piaśnickiego, z inicjatywy wiceministra Jarosława Sellina. Jednak w dalszym ciągu w naszej historii istnieją białe plamy. Jedną z nich jest brak dokładnej wiedzy na temat Inteligenzaktion w Łodzi. Niemcy rozstrzelali wtedy około 3 tys. osób - do dzisiaj nie wiadomo dokładnie, jak ta akcja przebiegała, niewiele wiemy o ofiarach. To smutne i skandaliczne zarazem.

Czy to nie wynikało z tego, że poprzednie władze wychodziły z założenia, iż tymi kwestiami powinien zajmować się Instytut Pamięci Narodowej?

- Nie wiem. IPN oczywiście ma tu zasługi, jednak ze względu na ogrom tych zbrodni w ich wyjaśnienie powinno być włączone jak najwięcej instytucji. Dlatego m.in. powołaliśmy Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego. Zadaniem Instytutu Pileckiego jest właśnie poszerzanie, dokumentowanie i popularyzacja na świecie wiedzy na temat totalitaryzmów oraz zbrodni niemieckich i sowieckich w XX wieku.

Czy Pana zdaniem ludzie kultury są należycie doceniani przez państwo?

- Niestety, także w tej sprawie zastaliśmy mnóstwo zaniedbań. Większość ludzi polskiej kultury żyje w bardzo trudnych warunkach bytowych. Staramy się to zmienić. Pani wiceminister Wanda Zwinogrodzka organizowała przez półtora roku Ogólnopolskie Konferencje Kultury ze wszystkimi środowiskami i regionami. W tej chwili eksperci pracują nad tym, aby zamienić efekty tych konferencji na regulacje prawne, które poprawią funkcjonowanie instytucji kultury oraz wprowadzą m.in. fundusz ubezpieczeń dla twórców. To wymaga oczywiście decyzji politycznej, bo taki fundusz musi być wspierany przez państwo. Na świecie są takie rozwiązania, nam tego brakuje, ale staramy się nadrobić zaniedbania naszych poprzedników również w tej ważnej, podstawowej dla wielu twórców kwestii.

Demokracja w środowisku artystycznym nie jest chyba powszechna. Zmiany wprowadzane zgodnie z literą prawa trafiają na wielki opór...

- Próbowaliśmy zmienić sytuację raptem w dwóch (na 121!) teatrach publicznych i natknęliśmy się na histerię, bojkoty polityczne, obstrukcję, która polegała na przyjęciu założenia, że "skoro nie my, to nikt". Taka sytuacja miała miejsce w Teatrze Starym i Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Pan Cezary Morawski nie sprawdził się w Teatrze Polskim we Wrocławiu?

- Pan Cezary Morawski został wybrany przez komisję, w której przedstawiciele Ministerstwa Kultury byli zdecydowaną mniejszością. To jest teatr prowadzony przez samorząd lokalny. Czy on się nie sprawdził? Tego nie wiem, ale trzeba pamiętać, że on nie miał możliwości normalnego prowadzenia teatru, ponieważ założono środowiskowy bojkot, aby go zniszczyć.

Dlaczego?

- Ponieważ odważył się przyjąć dyrekcję z konkursu. Pan Krystian Lupa zabrał z tego teatru swoje spektakle - i to jest bardzo smutne: ktoś produkuje za państwowe pieniądze spektakl, a później uniemożliwia społeczeństwu kontakt z tym, co zostało stworzone. Dla mnie - jak mówi młodzież - słabe, bardzo słabe... W taki sposób chce się wymusić niedemokratyczne, korporacyjne mechanizmy sterowania rzeczywistością społeczną. To nie ma nic wspólnego z demokracją!

Czy nie ma Pan wrażenia, że ten negatywny opór słabnie i pewne postawy się wypaliły?

- Tego nie wiem, bo są różne wzloty i upadki - powiedzmy - emocjonalne tych środowisk. Trzeba pamiętać, że tam główną rolę odgrywają negatywne emocje czysto polityczne, ale często o podłożu merkantylnym. To także jest walka kulturowa. Część środowisk uważa, że normalna zmiana demokratyczna w Polsce, która nastąpiła w 2015 roku, była zmianą nie do zaakceptowania dla nich. Tak rozumieją demokrację...

Większość z ludzi, którzy narzucają narrację negatywną, jest wychowana w duchu ideologii Antonio Gramsciego. Czy to nie jest tak, że oni chcą najpierw zmiany w kulturze, a później chcą przenieść ją na politykę? Już na początku rządów Zjednoczonej Prawicy pojawiło się hasło "nie oddamy wam kultury".

- Tak, można powiedzieć, że to jest bardzo ostra rywalizacja w sferze aksjologii, kultury. Że stosuje się przemoc symboliczną, narzuca nowy język, odwraca znaczenia, opanowuje instytucje...

I to trwało praktycznie już od lat 80... W sojuszu z postkomuną

i wpisując się w ogólnoświatowe trendy kryzysu kultury, wspieranego zresztą zawsze przez różne (zachodnie i wschodnie) odmiany komuny... Jest więc teraz co zmieniać i nie jest to proste. Zwłaszcza że przeciwnik jest bardzo brutalny i dysponuje wielkimi zasobami. A co ciekawe, są to środowiska z gruntu niedemokratyczne i nietolerancyjne.

Wielkim sukcesem był zakup przez państwo kolekcji Czartoryskich, jednak nie sposób zapomnieć o głosach, że Polska na tym straciła. Nawet sama rodzina Czartoryskich zabrała głos w tej sprawie. Dlaczego zajął się Pan zakupem tej kolekcji?

- Ponieważ przyszły do mnie osoby, które miały pamięć instytucjonalną o sytuacji tej kolekcji. Najważniejsze w tej sprawie były głosy historyków sztuki i muzealników, którzy od lat apelowali, aby jak najszybciej tę kwestię uporządkować. Gdy przyjrzałem się jej bliżej, w pełni potwierdziły się te obawy, kolekcja była rozproszona, większość dzieł nie była pokazywana, remont Pałacu Czartoryskich ciągnął się w nieskończoność, a interes Polski nie był odpowiednio zabezpieczony.

Także będąca w kolekcji słynna "Dama z gronostajem" Leonarda da Vinci?

- Oczywiście! Ten obraz nie był przez lata wystawiany, wielokrotnie wywożono go za granicę, próby zabezpieczenia kolekcji były niedoskonałe. W tamtym momencie przedstawiono mi najlepszą opcję rozwiązania tej sprawy - wykup. Popierały to rozwiązanie stowarzyszenia historyków sztuki i Rada Muzealnicza przy MKiDN, pani Zofia Gołubiew - wieloletnia dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie - i wiele innych osób i środowisk specjalistów. Pani Magdalena Sroka, była wiceprezydent Krakowa, podczas jakiejś rozmowy służbowej przyznała, że brała udział w próbach wykupu kolekcji. Wtedy była mowa o 300 mln euro! Także Kazimierz Kutz w jednym z felietonów pisał, że on również uczestniczył w próbie kupna tej kolekcji, ponieważ kontaktował w owym czasie niepokłóconego jeszcze z Czartoryskim Zamoyskiego, który był prezesem fundacji, z ówczesnym ministrem Zdrojewskim. Celem był wykup kolekcji. Tylko że im się nie udało...

Co było największą przeszkodą?

- Problemem były oczywiście pieniądze i skomplikowane kwestie prawne, także - jakby tu powiedzieć - partner transakcyjny. Ale postanowiłem spróbować. Zaproponowałem panu Adamowi Czartoryskiemu spotkanie. On dwukrotnie, najprawdopodobniej pod wpływem dyrektorów z fundacji, spotkanie odwołał. Później przez pewnego pośrednika udało się doprowadzić do bezpośredniego kontaktu. Zaprosiłem go na obiad, przy czym - podkreślam - wszelkie nasze spotkania i kontakty były oficjalne, odbywały się w asyście moich współpracowników. Od samego początku mówiłem, ile państwo polskie ma pieniędzy i na jakich warunkach może dokonać zakupu. Nie dyskutowaliśmy o niczym innym. Warunki były bardzo proste: do końca roku mogliśmy z oszczędności budżetowych (uzyskanych na przykład dzięki uszczelnieniu VAT-u) dokonać zakupu. Miałem także zgodę polityczną. Zarówno pani premier Beata Szydło, jak i prezydium Prawa i Sprawiedliwości uważali, że Polska powinna w sposób poważny podejść do tego, co ma najcenniejsze. I mimo kolosalnych kłopotów natury prawnej i obstrukcji ze strony różnych, że tak powiem, "zainteresowanych" - nam się to udało! Na początku grudnia otrzymaliśmy wiadomość, że książę Czartoryski przyjął nasze warunki. I dzięki - tym razem - wielu wspaniałym ludziom cudem zdążyliśmy z transakcją. Przy okazji zabezpieczyliśmy własność powiązanych nieruchomości - m.in. Sieniawa jest teraz nasza, mimo że Ministerstwo Rolnictwa właśnie przegrało proces z Czartoryskimi. Wszystko włączyliśmy do transakcji, także dzieła zaginione, jeszcze nie odnalezione, m.in. bezcenny "Portret młodzieńca" Rafaela. Jest nasz.

A pałac w Gołuchowie?

- Też się udało, chociaż w tym przypadku było o wiele bardziej skomplikowane dziedziczenie. Za 20 mln złotych udało się odkupić pałac wraz z 40-hektarowym parkiem, które Lasy Państwowe właśnie straciły w sądach. Dziś mogę powiedzieć: jestem dumny z zakupu kolekcji Czartoryskich. Tym bardziej że często spotykam ludzi, których nie znam, a którzy dziękują mi za to, że skarb naszej kultury narodowej jest w rękach państwa polskiego.

Zakup kolekcji miał miejsce tuż przed 100. rocznicą odzyskania Niepodległości. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przed 11 listopada było krytykowane za organizację tej rocznicy.

- To był brudny atak propagandowy. Po święcie ci, którzy krytykowali, zamilkli. I milczą do dzisiaj, bo nie udało im się zakrzyczeć i zmienić faktów. A liczby mówią same za siebie. 300 tysięcy ludzi na wielkim festynie historycznym na Krakowskim Przedmieściu, 250 tys. uczestników Marszu Niepodległości, ponad 40 tys. widzów na Koncercie dla Niepodległej na PGE Narodowym, około 7 mln - przed telewizorami, pięć najważniejszych stacji telewizyjnych transmitujących prawie jednocześnie koncert, ponad 3 tys. wydarzeń lokalnych w całym kraju, hymn Polski wybrzmiewający w południe w ponad 1000 miejscach na całym świecie, imponujący pokaz sztucznych ogni nad Wisłą, polska muzyka w najlepszych wykonaniach odgrywana od Melbourne po Stany Zjednoczone! A na dodatek premiera wspaniałego filmu dokumentalnego "Niepodległość", o którego współprodukcji zdecydowałem półtora roku temu, wierząc w jego powodzenie. Tego jeszcze w polskiej historii nie było. Nie było tak wielkiego święta, obchodzonego tak demokratycznie i z tak wielkim, spontanicznym udziałem Polaków. Według badań ponad 70 proc. Polaków pozytywnie oceniło organizację obchodów. To bardzo znamienne w czasie tak ostrych podziałów... Zdecydowana większość z nas po prostu kocha Polskę!

Kilka dni temu marszałek senatu Stanisław Karczewski zapowiedział, że będzie specustawa w sprawie odbudowania w Warszawie Pałacu Saskiego. Przypomnijmy, że w 2008 roku została wstrzymana odbudowa, a zabytkowe piwnice wpisane do rejestru zabytków rok wcześniej - zostały zasypane. Czy teraz jest rzeczywiście szansa na odbudowę pałacu?

- Jest szansa, bo jest porozumienie i wola wielu instytucji, którym zależy na przywróceniu sercu Warszawy jej dawnego piękna - i powagi. Dzisiaj jesteśmy bogatsi o tzw. rekomendację warszawską UNESCO, przyjętą w Warszawie wiosną tego roku, także dzięki zaangażowaniu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (szczególnie wiceminister Magdy Gawin), która pozwala na odbudowę zabytków, zgodnie z ich projektami i z odpowiednich materiałów. Tak przecież odbudowywano warszawskie Stare Miasto. I Pałac Saski będzie odbudowany właśnie zgodnie ze wskazaniami rekomendacji. Zapewniam, że to będzie piękny budynek, a Polacy będą dumni, że przywróciliśmy im jeden z ważnych elementów naszego dziedzictwa narodowego, naszej wspólnej historii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji