Artykuły

Śmierć libertyna

W teatrze prowokował bardziej niż w kinie, w polityce, którą zajmował się czynnie od roku 1997, bardziej niż w teatrze. Tyle że jego aktywność na Wiejskiej była znikoma, za to szerokim echem odbijało się to, co miał do powiedzenia. A zawsze miał - o Kazimierzu Kutzu pisze Krzysztof Masłoń w Do Rzeczy.

Jego "Piątą stronę świata", w dużej mierze autobiograficzną powieść (Kazimierz Kutz nie tylko kręcił filmy) poprzedza motto podpisane nazwiskiem przyjaciela narratora. Brzmi tak: "Kiedy umrę, będę maleńki jak neutrino, a zamknę w sobie cały kosmos, bo on z mojej maleńkości się wziął, a moja nadwrażliwość z niego się wzięła. Dziełem mojego myślenia podporządkowałem go sobie. Ukazałem mu Boga absolutnego za pomocą mojej wyobraźni i takim, jakim Go pokazałem, pozostanie na zawsze w bierności i w istnieniu. Dałem mu swoją osobowość, która jest maleńka jak neutrino. Bo taki jestem maleńki".

Zbigniew Zamachowski też jest nieduży, ale pewnie nie tylko dlatego tak świetnie wpasował się w tytułową rolę w "Zawróconym" (1994) [na zdjęciu], jednym z najlepszych filmów Kutza, opowiadającym o prostaczku przemielonym przez tryby historii, między które dostał się absolutnie przypadkowo. Ten śląski plebejusz trafia na manifestację Solidarności w charakterze szpicla z zadaniem sporządzenia donosu dla władz, ale aresztowany i pobity przez milicję, niezrozumiany i odtrącony przez rodzinę całkowicie zmienia poglądy. Oparcie znajduje w społeczności parafialnej, pomaga w budowie kościoła, a w ostatniej scenie filmu wymierza sprawiedliwość swemu dawnemu sąsiadowi, milicyjnemu dzielnicowemu, na kopach wyrzucając go ze świątyni.

Reżyser mówił później, że chciał, "żeby z filmu tego powstała mała alegoria sytuacji Polaka". I to mu się udało, ukazując jednak przemianę swojego Tomusia-konformisty, czarno na białym dowiódł oczywistej oczywistości, że gdzie jak gdzie, ale na jego ojczystym Śląsku ludzie wiedzą, iż w godzinie próby liczyć można tylko na Tego, który nie zawiedzie - na Pana Boga. Reżyser też mógł się o tym przekonać po 13 grudnia 1981 r., gdy internowany - jak miało się okazać, za utrzymywanie niewłaściwych kontaktów z KOR-owcami i współudział w organizowaniu Kongresu Kultury Polskiej - po tygodniu został wypuszczony po interwencji bp. Henryka Bednorza.

Pozostał jednak ateistą i to wojującym. Twierdził wprawdzie, że na swój ateizm dostał niejako pozwolenie od swej "super-katolickiej" babki ("bądź tylko porządnym człowiekiem"), ale to tylko rzewna opowieść. Kwestia wiary to jednak sprawa wyłącznie między Zmarłym a Panem Bogiem i nam nic do tego, ale szlag mnie trafiał, gdy w co drugim wywiadzie, a udzielał ich w pewnym czasie stanowczo za wiele, czy w autorskim felietonie powtarzał niczym mantrę, że jego "anioł stróż ma skłonności do libertynizmu". Im był starszy, tym libertynizm ten był coraz bardziej wyleniały, a widok zasłużonego reżysera na Paradzie Równości w przyciasnym podkoszulku z napisem: "Mam dwóch tatusiów" bardziej budził niesmak, niż bawił. Do kościoła co prawda nie chodził, ale wiedział, że "polski nacjonalizm jak żaden inny w Europie jest zaszczepiony w parafiach. Wszystko rozstrzyga się na ambonie. A ołtarz uświęca złą pamięć". Takie cytaty można mnożyć, tylko po co?

KAZIU, ZAKOCHAJ SIĘ

Krzysztof Mętrak utrzymywał, że Kutz ma talent pomnikowy, w przeciwieństwie do Wajdy czy Munka - talentów, cokolwiek by to miało znaczyć, destrukcyjnych. Wspólnie tworzyli polską szkołę filmową, w której numer jeden przypadł Wajdzie, z czym Kutz nie bardzo chciał się pogodzić, co nie wyszło mu na dobre, bo np. niezależnie od jego rzeczywistych zasług i pracy włożonej w realizację "Kanału" był przy Wajdzie drugim reżyserem, i tylko drugim. A że pan Andrzej potrafił wykorzystywać swoich współpracowników do bólu, to inna sprawa i w końcu też umiejętność. Wątek ten można spuentować zdaniem, że jeśli nawet przez Wajdę Kutz nie zdobył dyplomu łódzkiej filmówki (za pracę dyplomową posłużyć miały właśnie wyreżyserowane przez Kutza fragmenty "Kanału"), to i bez niego jakoś sobie w życiu poradził.

Już początki miał więcej niż obiecujące. Jakże inny był realizm trzech nowel "Krzyża Walecznych" (1959) od rozpoetyzowanych wizji i patosu Wajdy oraz od groteski i ironii Munka, jest za to proza życia i głęboka prawda psychologiczna. Zdumiewa nowatorstwo następnego filmu Kutza - "Nikt nie woła" (1960), w istocie innej wersji historii Maćka Chełmickiego z "Popiołu i diamentu", który tym razem odmawia wykonania wyroku wydanego przez podziemie. Ciekawe, że walory tego obrazu dostrzeżono z dużym opóźnieniem; po premierze posypały się na twórcę gromy, a autor scenariusza - Józef Hen - zdystansował się od reżysera publicznie, nie tylko dlatego przecież, że akcję filmu przenieść trzeba było z Uzbekistanu na ziemie zachodnie.

Lata 60. przyniosły kolejne niezłe, choć też niedocenione filmy, takie jak odwołujący się do okupacji realistyczny obraz "Ludzie z pociągu" (1961), zrealizowany na kanwie reportażu Krzysztofa Kąkolewskiego "Ktokolwiek wie..." (1966) czy "Skok" (1967), rzecz o marnowaniu ludzkiego wysiłku w PGR-owskiej rzeczywistości polskiej wsi z Olbrychskim i Opanią w rolach głównych.

Przytrafiały mu się i knoty, takie jak "Tarpany" (1961), które należało zapomnieć zaraz po obejrzeniu, czy przeniesiony na ekran Kabaret Starszych Panów, czyli "Upał" (1964), po którym pamiątką pozostała jedynie urocza piosenka śpiewana przez Zofię Kucównę "Kaziu, zakochaj się", adresowana do, rzeczywiście, znanego z romansów reżysera.

SMUTNI I OŚWIECENI

Generalnie jednak, o czym później wspominał, prowadził wtedy Kutz żywot może i barwny, ale nie przynoszący profitów ani materialnych, ani artystycznych, a przy tym szkodliwy dla zdrowia. W końcu brat ściągnął go na Śląsk i ten powrót wygnańca do korzeni okazał się dla reżysera zbawienny w skutkach. Doszło bowiem do powstania "Soli ziemi czarnej" (1970), w której dla opowieści o powstaniach śląskich (ojciec twórcy brał udział w trzecim powstaniu, a za prototyp głównego bohatera filmu posłużyła mu postać wuja) znalazł jakże szczęśliwą formę ballady, zderzając polską tradycję romantyczną ze śląskim pragmatyzmem, który sprawiał, że jego bohaterowie idą do powstania niczym na górniczą szychtę.

Uzyskał Kazimierz Kutz poparcie dla swojego filmu przede wszystkim od wojewody katowickiego, Jerzego Ziętka, też powstańca, który śląskie klimaty czuł jak mało kto. Nieprzypadkowo premierę filmu urządzono w rocznicę "oswobodzenia" Katowic przez Sowietów. W Polsce kończyła się epoka Gomułki, wkrótce do stolicy miał dotrzeć pociąg ze Śląska właśnie. Trudno było o lepszy, wygodniejszy dla władz temat. A przy tym, o czym pamiętano, w 1968 r. Kutz publicznie skrytykował sposoby, w jakich dochodzi się w Polsce do realizacji filmów, kto o tym decyduje i jaką rolę odgrywają kierownicy literaccy. Krytyka ta, niezależnie od intencji autora, utrzymana była w tonie oraz retoryce marcowej i, po latach, Tadeusz Konwicki przypomniał niewygodną dla Kutza prawdę: "Moczarowcy potrzebowali jakiegoś symbolu w filmie, jakiegoś chrześcijanina skrzywdzonego przez Żydów. Człowieka z ludu, którego wykończyła czy uniemożliwiła mu karierę warszawka. Kazio został przez nich wyniesiony na rękach".

Ten "człowiek z ludu" na starość z ludu tego mocno się jednak wyobcował, wyzywając swoich politycznych przeciwników

od "ciemniaków" i "motłochu", rzekomo napuszczanych przez Jarosława Kaczyńskiego na "bogatszych i mądrzejszych". Odnośnie do swojej osoby wyliczał: "Zrobiłem 70 filmów i teatrów telewizji. Ważne są konkrety. To, czego się dokonało. Niczego nie muszę się wstydzić".

O wstydzie to i mowy nie ma, ale następującą polityczną wypowiedź twórcy "Pułkownika Kwiatkowskiego" trudno potraktować serio: "Na naszych oczach toczy się walka siermiężnego, starego, ponurego i smutnego nacjonalizmu jagiellońskiego z tą małą grupą oświeconych liberałów". Zwłaszcza ten jagielloński nacjonalizm robi wrażenie, nieprawdaż?

A wracając do filmów Kazimierza Kutza, to, oczywiście, sukces "Soli ziemi czarnej" postanowił reżyser zdyskontować drugim śląskim obrazem - "Perłą w koronie" (1972), dziejącą się w II Rzeczypospolitej, w której np. znany z "Soli..." przywódca peowiackiej grupy powstańców jest już tylko bezrobotnym, toczy się wielki strajk, w ogóle żyje się marnie. Film jest jednak bodaj jeszcze piękniejszy od poprzedniego, sławi dawną kulturę tego regionu, po części też proletariacką, ale na pewno sakralizującą rodzinę, pracę, dom.

Gierkowska dekada przynosi jeszcze, przed dopełnieniem śląskiej trylogii, dwa filmy Kutza, których winien się wstydzić: "Linię" (1974) i "Znikąd donikąd" (1975). Ten pierwszy to, charakterystyczna dla swojej epoki, historia partyjnego działacza (konkretnie I sekretarza Komitetu Powiatowego PZPR) ukazanego w zwarciu z kliką miejscowych notabli, no, dramat. Dla porównania w tym samym czasie Kazimierz Orłoś w podobnej opowieści nie zgodził się na zrobienie z partyjnego sekretarza pozytywnego bohatera, a w roli czarnej owcy obsadzenia pomniejszego z bonzów i swoją "Cudowną melinę" musiał wydać u Jerzego Giedroycia w Paryżu. Kazimierz Kutz nie mógł swego filmu nakręcić gdzie indziej, ale kto w końcu kazał sięgać mu po powieść Jerzego Wawrzaka (to też musiało być arcydzieło!) i przenosić ją na ekran, gdzie sąsiadowała z równie odkrywczym dziełem Bohdana Poręby "Gdzie woda czysta i trawa zielona". Tylko że tamten to był ten straszny Poręba, później od "Grunwaldu", wyszydzany przez Bareję w "Misiu", a tu był "nasz Kazio". W każdym razie za "Linię" nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych dostał jedynie Wojciech Kilar za muzykę. A reżysera, żeby nie rozpaczał, władze uhonorowały Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Z kolei "Znikąd donikąd" jest regularną propagandą antyakowską, przedstawiającą losy - dziś powiedzielibyśmy - żołnierzy wyklętych, którzy jesienią 1945 r. schodzą z gór do jednej z wiosek Żywiecczyzny. Tu też następuje ostateczna ich klęska. Nad filmem należy spuścić zasłonę milczenia, ale może warto odnotować, że wiele lat później senator Kazimierz Kutz będzie przeciwny czczeniu Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

"Paciorki jednego różańca" (1980) - w przeciwieństwie do dwóch pierwszych części śląskiej trylogii Kutza - oglądało się bez specjalnej przyjemności, były nudnawe, nie do końca wydawały się prawdziwe (bohater odmawiający zamiany swojego zakichanego domku na wypasiona willę jest postacią z tysiąca i jednej nocy, a nie z, powiedzmy, Szopienic). A jednak w swoim czasie stanowiąc podzwonne dla epoki Gierka, raczej nieoczekiwanie zasygnalizowały coś, co dzisiaj widzimy znacznie wyraźniej niż wtedy. Przenikliwy krytyk, jakim był Krzysztof Mętrak, na początku lat 90. zeszłego stulecia wskazywał na paralele między "Paciorkami..." a innym, niedocenionym filmem - "Awansem" Janusza Zaorskiego, utrzymując, że ukazują one, "jak pozbawia się pewną społeczność autentyczności, przeszłości i wewnętrznej spójności za pomocą administracyjnych nakazów i woluntarystycznych zapędów. Napis w wiejskiej świetlicy: Najważniejsza jest dla nas telewizja i czyjś euforyczny okrzyk: będziemy żyć jak w telewizorze - ilustrują tę tezę, że dla ideologów i technokratów postępu nic nie znaczy tak groźne zjawisko jak zatrata przez zbiorowość kulturowej tożsamości. Każdy, kto dostrzega niepowściągnioną tępotę odnoszącego się do żywej materii życia społecznego, linearnego pojęcia postępu, to znaczy takiej jego wizji, która usiłuje zetrzeć - jak gumką myszką - pielęgnowaną przez lata tradycję, przeszłość z całym jej majątkiem i osobliwością, odczuwa to niebezpieczeństwo rozerwania łańcucha ciągłości, która danej społeczności zapewnia poczucie bezpieczeństwa i nadrzędnego ładu. O tym mówiły Paciorki..., o tym napomyka Awans. Nie dostrzegliśmy tego przed laty, bo nie mogliśmy dostrzec. Jak Boga kocham, czuliśmy, że nam się polepsza".

CO BOLI, CO WZRUSZA, CO TYLKO ZŁOŚCI

Nie polepszało się za to Kazimierzowi Kutzowi, który - już jako główny reżyser śląskiego ośrodka TVP - skonfliktował się z I sekretarzem KW PZPR w Katowicach, Zdzisławem Grudniem. Zbliżył się więc do środowiska opozycji demokratycznej i struktur Solidarności (do której jednak nie wstąpił), a już po tym, jak go na krótko internowano, a czołgi rozjechały KWK "Wujek" i polała się krew, zrezygnował z piastowanych stanowisk i w telewizji, i w Zespołach Filmowych. A jeszcze, zdawałoby się, niedawno zapraszano go w sprawach kultury na narady do Komitetu Centralnego, gdzie zdarzało mu się psy wieszać na swym mało zdolnym, za to uparcie realizującym swoje niedobre filmy Stanisławie Barei. To Kutz wymyślił ten zgrabny termin "bareizm", odnoszący się do sztuki filmowej pozbawionej większych ambicji.

W połowie lat 80., ponoć dzięki przychylności gen. Kiszczaka, ponownie przeprowadził się z Katowic do Warszawy. W ciągu dziewiątej dekady zeszłego wieku nakręcił nie bardzo udane "Na straży swej stać będę" (1983) - o antyhitlerowskich konspiratorach na Śląsku i "Wkrótce nadejdą bracia" (1985), ekranizację dramatu Janusza Krasińskiego. Znacznie bardziej owocne miało stać się następne dziesięciolecie, znaczone "Zawróconym".

Po tym, jak go na krótko internowano, a czołgi rozjechały KWK "Wujek" i polała się krew, zrezygnował z piastowanych stanowisk i w telewizji, i w Zespołach Filmowych kręconym" i "Śmiercią jak kromka chleba" (1994), martyrologiczną opowieścią o pacyfikacji kopalni Wujek, w której ani przez moment nie czujemy nadmiernego, często trudnego do zaakceptowania patosu. Tutaj wszystko jest na miejscu, wszystko boli i wzrusza i tylko niepodobna pojąć, jak ten sam człowiek, który -jak mawiał - musiał ten film zrealizować, bo był go winny Ślązakom, mógł potem wielokrotnie przekonywać, że gdyby nie stan wojenny, byłoby znacznie gorzej, a komunistyczni generałowie uratowali nas przed bratobójczą wojną.

Udany, komediowy, ale i dotykający dramatycznych kart naszej historii najnowszej "Pułkownik Kwiatkowski" i serial według Jarosława Iwaszkiewicza - "Sława i chwała" (1997) - zamykają filmowy dorobek Kazimierza Kutza.

Z realizacji spektaklów telewizyjnych ułożyć można by bardzo długą listę, a musiałyby się na niej znaleźć m.in.: "Opowieści Hollywoodu" Christophera Hamptona, "Samobójca" Nikołaja Erdmana, "Antygona w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego, "Wielebni" Sławomira Mrożka i "Do piachu" Tadeusza Różewicza. W teatrze prowokował bardziej niż w kinie, w polityce, którą zajmował się czynnie od roku 1997, bardziej niż w teatrze. Tyle że jego aktywność na Wiejskiej była znikoma, za to szerokim echem odbijało się to, co miał do powiedzenia. A zawsze miał. Do partii nie należał, kandydował z różnych list, także swojej - osobistej. Był członkiem komitetów wyborczych na prezydenta - Włodzimierza Cimoszewicza i Bronisława Komorowskiego. W 2010 n, solidaryzując się z Januszem Palikotem, opuścił Klub Parlamentarny Platformy Obywatelskiej, wspierając "palikociarnię", co nie przydało mu się w ostatnich wyborach, w których startował - do Parlamentu Europejskiego w roku 2014. Uzyskał kiepski wynik, do czego nie był przyzwyczajony, gdyż we wcześniejszych rywalizacjach politycznych osiągał senatorskie mandaty z łatwością. Był też senatorem aż przez cztery kadencje, a przez jedną posłem.

Swego czasu bezapelacyjnie zwyciężył w nie za mądrym plebiscycie "Gazety Wyborczej" na najwybitniejszego żyjącego Ślązaka. Z pewnością żył sprawami Śląska, niezależnie od tego, na ile stały się one trampoliną dla jego kariery. Do czasu był w tym, co mówił i robił, bardzo wiarygodny czy się jego wypowiedzi podobały, czy wręcz przeciwnie. Poważne wątpliwości powstały wtedy, gdy wsparł Rueh Autonomii Śląska. "Autonomia nie jest przestępstwem - przekonywał. - Umniejsza tylko władzę państwa na korzyść demokracji obywatelskiej. Im mniej państwa, tym lepiej dla ludzi. W końcu Polacy to zrozumieją...".

Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Kolejarz Franciszek Kuc, ojciec Kazimierza Kutza, walczył w powstaniu nie o Śląsk autonomiczny, ale o polski Śląsk. Trzeba zresztą być sprawiedliwym; reżyserowi euforia związana z poczynaniami rasiowców dość szybko przeszła. Pytania jednak pozostały. Już ich nie zadamy. 18 grudnia Kazimierz Kutz zmarł w szpitalu w podwarszawskim Międzylesiu.

Miał 89 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji