Artykuły

Wyważają otwarte drzwi

Krystian Lupa w Wiedniu, Krzysztof Warlikowski w Paryżu, Grzegorz Jarzyna w Poznaniu... Polscy reżyserzy teatralni coraz częściej przyjmują propozycje reżyserowania w operze. Co ich do tego skłania? Różnych odpowiedzi udzielają w wywiadach. Nie zawsze mówią wprost, ale często można wyczytać między wierszami, że opera ich fascynuje, a zarazem odpycha - pisze Maciej Deuar w Kurierze Szczecińskim.

Z tej ambiwalencji może - ich zdaniem - wyniknąć dla publiczności coś elektryzującego. Chcą operę "uzdrowić", tzn. zamienić w prawdziwy teatr i z przekonującym aktorstwem. Często wyważają dawno już otwarte na świecie drzwi. Bowiem w polskim środowisku teatralnym istnieje bardzo mocne przekonanie: opera jest skostniała, sztuczna, wydumana i odległa o lata świetlne od czegokolwiek, co może dotykać współczesnego, zwłaszcza młodego widza. Wtóruje temu polska teatrologia i krytyka teatralna. Chociaż ostatnio za sprawą wejścia do opery obserwowanych przez polskich recenzentów reżyserów - wielu krytyków zainteresowało się operą w ślad za swymi pupilami. Ukazują się obszerne analizy operowych dokonań Warlikowskiego i Jarzyny; Treliński to już niemal klasyk ozdrowieńczego powiewu w polskiej operze.

Niedawna sromotna porażka Krystiana Lupy w Wiedniu i miażdżące recenzje, jakie otrzymał w Paryżu Warlikowski, to doprawdy nie przejaw konserwatyzmu tamtejszej publiczności chcącej oglądać krynoliny, pluszowe kanapy i tęgie soprany wyciągające kilometrowe "wysokie C". Od lat powstają w czołowych i drugoplanowych europejskich teatrach przedstawienia na wskroś nowoczesne. Nie jest to jednak nowoczesność scenicznego atrybutu i łopatologicznego przeniesienia dzieła z czasu jego powstania do epoki laptopów i esemesów, lecz umiejętność wpisania np. historii z opery barokowej w napięcia, emocje i rozterki współczesności.

Kanadyjczyk Robert Carsen przeniósł w weneckim La Fenice "Traviatę" Verdiego do lat 70. XX wieku i ukazał narastający zachodni konsumpcjonizm, władzę pieniądza nad ludzkimi duszami, nienaruszoną przez rzekomy obyczajowy liberalizm społeczną hipokryzję i odrzucenie osób chorych. To samo dzieło: na festiwalu w Salzburgu Willy Decker starał się "Traviatę" odczytać jako "zabawę w miłość", ale zabawki w rękach niedojrzałych protagonistów grożą śmiercią...

Inna znacząca postać reżyserii operowej Martin Kusej wydobył z ogranego. i znanego dzieła jakim jest "Carmen" (przedstawienie w berlińskiej Staatsoper - na zdjęciu) emocje i akcenty, których nie dostrzegł nikt wcześniej. Duża w tym zasługa znakomitego aktora-śpiewaka Rolanda Villazona w roli Don Josego. To on jest w tym przedstawieniu osią wydarzeń.

Co łączy te realizacje? Mniejszy lub większy, ale szacunek dla muzyki j pełna zgoda na konwencję operową. Żaden z reżyserów nie stawia sobie za punkt honoru jej rozbicie, lecz co najwyżej odświeżenie.

Polscy reżyserzy przychodzą do opery z teatru dramatycznego jako kompletni nowicjusze, a bywa, że również ignoranci: Treliński otwarcie się przyznaje, że nie zna nut, Jarzyna nie widzi nic złego w mieszaniu Mozarta z kiczowatym przebojem Boney M. ("Cosi fan tutte" w Poznaniu) i skrótami w muzyce, czego efektem był fakt, że poszczególne tony nie łączyły się ze sobą... Żeby nie było wątpliwości: żeby zrobić logiczne i inspirujące przedstawienie muzyczne, nie trzeba znać nut. Wystarczy znajomość literatury operowej, nagrań, specyfiki tej sztuki, w której rzeczą nadrzędną jest muzyka w powiązaniu z tekstem libretta, a nie odwrotnie.

Krzysztof Warlikowski wyreżyserował w Paryżu "Ifigenię na Taurydzie" Glucka. Publiczności bynajmniej nie zaszokowali rozebrani faceci ani fakt, że w wizji Warlikowskiego Ifigenia to Żydówka, która przeszła Holocaust. Oburzenie wynikało raczej z faktu nonszalancji, z jaką reżyser potraktował muzykę. Sceniczna akcja nigdy nie może być bowiem sprzeczna z napięciami, emocjami i stylem płynącej z kanału orkiestrowego muzyki. Opera to nie kino ze ścieżką dźwiękową.

Nieco innym przypadkiem jest porażka Krystiana Lupy. Jego inscenizację "Czarodziejskiego fletu" wiedeńska prasa zmasakrowała. A przecież w jego przedstawieniach dramatycznych uderza ogromna muzykalność. Krakowski reżyser wydaje się stworzony do opery. I może gdyby sięgnął po inny utwór, efekt byłby lepszy. W "Czarodziejskim flecie" - utworze wieloznacznym, o wielu podtekstach - był dziwnie bezradny, a śpiew i śpiewacy najwyraźniej mu przeszkadzali. Do anegdot już przeszło jego oburzenie po próbie generalnej, gdy dotarła wiadomość, że jeden z głównych śpiewaków dostał zapalenia gardła i nie wystąpi. Lupa domagał się jego udziału, choćby nawet nie mógł wydobyć głosu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji