Artykuły

Nie lubię przesadnej serdeczności, bo to rodzi oczekiwania

Jak powiedzieć "ojczyzno moja kochana" i nie skłamać? To wie tylko Jan Frycz. Aktor teatralny, filmowy, ostatnio głośno było o jego wybitnej roli w serialu "Ślepnąc od świateł", w którym wcielił się w gangstera - pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Dario jest gangsterem jak z obrazka - łysym, pleczystym i pooranym bliznami. Ale nie takim pierwszym lepszym karkiem, który dochrapał się wysokiej szarży. To cynik i brutalny cham, a zarazem niegłupi ironista. Postać demoniczna, wychodząca bez szwanku z sytuacji bez wyjścia, umysł reagujący w mgnieniu oka - kiedy żołnierze gangsterskiej konkurencji trzymają go w samochodzie na muszce, wywołuje wypadek tak, żeby ich wykończyć, a samemu po prostu opuścić wrak.

Bez tego bohatera serialowa rewelacja końca roku, "Ślepnąc od świateł" Krzysztofa Skoniecznego i Jakuba Żulczyka, też zbierałaby dobre recenzje - ale nie tak entuzjastyczne. Połowa zachwytów nad serialową rewelacją ostatnich miesięcy to zachwyty nad Dariem.

A w zasadzie nad Janem Fryczem. Bo to właśnie on obdarza gangstera swoją charyzmą, nadając brutalnemu bandziorowi finezję. - Z jednej strony precyzja i rzemiosło, z drugiej energia, szaleństwo i otwartość na to, co nowe - ta zbitka powraca w komentarzach do aktorstwa Jana Frycza

Skonieczny opowiadał potem "Wyborczej", że początki współpracy były trudne. Aktor chciał zacząć budowę roli od wnętrza, reżyser - od fizyczności i sposobu mówienia. "Musi pan zgolić głowę na łyso. Musi pan, jak inni, trenować fizycznie z trenerem. Musi pan przybrać na wadze i przyswoić pewien styl mówienia".

Aktor nie zaakceptował takiego modelu pracy i panowie się rozstali. Jednak tylko na jakiś czas. Bo, jak opowiedział Frycz Onetowi po premierze: "Daliśmy sobie jeszcze jedną szansę - wróciliśmy na plan i w rezultacie okazało się, że szukaliśmy tego samego, tylko szliśmy innymi drogami. Bardzo to sobie cenię. Nie lubię przesadnej serdeczności na początku współpracy, bo to rodzi oczekiwania. Wyznanie sobie miłości w relacji reżyser - aktor bywa zwodnicze".

"Zaimponowało mi, że odrzucił całą wiedzę, jaką ma o aktorstwie, i dał się ponieść demonom, zwierzęcym instynktom, które w tej postaci drzemią" - komplementował go Skonieczny.

Pytam Frycza, jak zapamiętał serial i co myśli o zachwytach nad Dariem. Odpowiada oględnie: - Wykonałem, jak mogłem najlepiej, swoją pracę. Moją sprawą było nauczyć się tekstu i zadbać o frazę. Nie wiedziałem, że moja postać znajdzie się w takim pomieszaniu światów i poetyk, będzie częścią mrocznego fresku o Warszawie. Jestem miło zaskoczony ostatecznym rezultatem pracy całego zespołu.

Jasiek jakiś niedospany

- Nie umiem powiedzieć o Jaśku "paru zdań", o które mnie pan prosi, znamy się tak długo, tyle razem przeżyliśmy - mówi Mikołaj Grabowski, reżyser i były dyrektor Starego Teatru, aktorskiego domu Frycza przez lata. - Byłem aktorem w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Pewnego dnia przyszedł do mnie młody człowiek z prośbą o kilka lekcji, bo chce zdawać do szkoły teatralnej. Szybko zorientowałem się, że nie mam wiele do zrobienia, był on właściwie gotowy do wejścia na scenę. Zrozumiałem, że spotkałem kogoś wyjątkowego.

Sam Frycz pamięta spotkanie z połowy lat 70. nieco inaczej. - Spotkaliśmy się przed moimi egzaminami do szkoły teatralnej. W liceum interesowałem się romantyzmem, uczyłem się poezji romantycznej i bardzo to było wszystko poważne. Dostałem się w ręce Mikołaja i on stwierdził, że ze mnie "to już taki wielki aktor jest". Wyśmiał moje recytacje naszych wieszczów, kazał mi robić pompki i jednocześnie mówić "Świdrygę i Midrygę" Leśmiana. Nie z głowy, lecz z ciała

Rady Grabowskiego Frycz ma okazję wypróbować przed publicznością już niedługo, gdy w 1978 roku debiutuje właśnie u niego, w "Damach i huzarach" na scenie Teatru Słowackiego.

Szybko doprowadzi wypracowaną metodę do perfekcji. Grabowski do dziś pamięta zrobiony wspólnie w 1990 roku "Opis obyczajów" według klasycznego sarmackiego tekstu Jędrzeja Kitowicza (utrwalony potem w formie Teatru TV).

- Graliśmy "Opis" w wielu miejscowościach, na wielkich i małych scenach w całej Polsce, aż zajechaliśmy do miasteczka na Śląsku. Był poranek listopadowy, wczesna godzina ranna, graliśmy dla szkół. Jasiek trochę niedospany, kręci się po zapleczu, a to pyta "po ile gramy", a to pije kawę, pali papierosa. Zaczynamy spektakl: idzie jakoś niemrawo i nagle orientuję się, że Jasiek zaczyna grać coś nowego, jakąś dziwną arię. Z początku senny, przemienia się w wulkan energii. Mówi tylko swój tekst, ale niesie na sobie cały spektakl. Gra jakby za wszystkich, sam jeden jest wieloosobowym spektaklem. Przestałem grać, reszta zespołu też. Takiego pokazu siły, energii, dynamiki nie doświadczyłem już potem nigdy.

Zupa na kroczu

W szkole student Frycz poznaje kogoś jeszcze. Innego studenta, którego nazwisko niedługo będzie sławne.

Krystianowi Lupie z początku kolega nie przypadł do gustu. "Mijaliśmy się ciągle, bo wszyscy o nim mówili, ale ja miałem do niego jakieś dziwne uprzedzenie. Uważałem go za bufona. Wymyśliłem sobie, że pochodzi ze sławnej krakowskiej rodziny Fryczów, z rodziny wybitnego scenografa Karola Frycza. No i że to takie piękne, popsute przez dziadka dziecko" - opowiadał reżyser po latach Łukaszowi Maciejewskiemu w książce "Koniec świata wartości".

Przeszło ćwierć wieku później Frycz będzie dziękował Lupie za nowy impuls do działania. - Uległem dość poważnemu wypadkowi samochodowemu, leżałem w szpitalu, w kołnierzu ortopedycznym na szyi, z ręką w gipsie i byłem załamany. Rozsypały się moje plany artystyczne. Wtedy dostałem wiadomość, że Krystian złożył mi propozycję. To było bardzo ważne, bardzo pomogło.

Jest rok 2014. Wkrótce potem Frycz z Lupą święcą triumfy w Awinionie i Paryżu, zbierają brawa i pełne zachwytu recenzje od Chile po Kanadę. W okrzykniętej arcydziełem "Wycince" Frycz brawurowo wciela się w Aktora Teatru Narodowego, honorowego gościa snobistycznej "kolacji bardzo artystycznej", na której zjawiają się przedstawiciele wiedeńskiego światka artystycznego. Wygłasza maniakalny, przeraźliwie długi monolog o swoim aktorskim kunszcie, megalomański i pełen frustracji zarazem, wirtuozerski w swym groteskowym zacięciu - żeby nagle na koniec, w zupełnie innej tonacji, z rezygnacją rzucić parę gorzkich zdań.

Ale to nie znaczy, że aktor i reżyser potrzebowali dekad, żeby pokonać szkolne uprzedzenia. "Wycinka" była tylko powrotem Frycza do teatru Krystiana Lupy, choć po aż 12 latach. Bo tyle minęło od Poncjusza Piłata w "Mistrzu i Małgorzacie" z 2002 r. W wykonaniu Frycza i wizji Lupy prokurator Judei był homoseksualistą estetą, niedopasowanym do brutalnej, prostackiej politycznej rzeczywistości peryferii Imperium Rzymskiego. Wyroki wydawał z obrzydzeniem. "To wszystko było u Bułhakowa" - skwitował Frycz.

A przed Bułhakowem? Też Lupa i - między innymi - jego słynni "Lunatycy" czy "Bracia Karamazow", gdzie Frycz wcielił się w Iwana - jednego z typowych bohaterów Dostojewskiego, pełnych namiętności i wadzących się z Bogiem, w którego niekoniecznie wierzą. Lupa dał mu wtedy uwagę, żeby dialog prowadził, jakby miał na spodniach, konkretnie na kroczu, tłustą plamę od zupy. Tak by wielkie tematy Fiodora Dostojewskiego łączyć z czymś niskim, wstydliwym.

"Okropnie ciężko, wyczerpująco. Wciąż szuka nowych bodźców. Nie chce, by aktorzy zastali się w wygodnych dla siebie sytuacjach, pozach. Dlatego praca z nim jest fascynująca, ale wymagająca ogromnego wysiłku i skupienia" - opowiada Frycz w 2000 r. w "Wyborczej" o latach spędzonych z Lupą.

Jan Frycz mówi "ojczyzno kochana" i nie kłamie

Te szamańskie momenty tym bardziej zapadły w pamięć i obrosły legendą, że "codzienny" Frycz był perfekcyjny, zaskakujący, ale niekoniecznie bywał rewolucjonistą.

Stan wojenny był dla niego - jak dla niemal wszystkich polskich aktorów - trudnym zawodowo momentem. W latach 80. gra w Teatrze Polskim u Kazimierza Dejmka, w Teatrze Narodowym u wyrzucanego właśnie przez władze Adama Hanuszkiewicza. Repertuar? Raczej zachowawczy. "Zemsta", "Komedia pasterska" Morsztyna, "Śpiewnik domowy" Moniuszki, Leśmian.

Z kolei lata 90., jakby na przekór głośnemu wtedy poglądowi Marii Janion o "końcu paradygmatu romantycznego", spędza w wielkich inscenizacjach klasyki romantycznej i neoromantycznej, realizowanych przez legendy reżyserii.

Występuje więc u Jerzego Jarockiego w "Śnie srebrnym Salomei" Słowackiego. Naczelny "Teatru" Andrzej Wanat pisze: "Świetnie radzi sobie z heroicznym patosem roli Sawy. A to naprawdę trudno powiedzieć dzisiaj prawdziwie: Ojczyzno moja kochana! Frycz tworzy mocno okonturowaną postać żołnierza i zmęczeniem słyszalnym w głosie, porwanym tokiem wypowiedzi, uzasadnia najbardziej nawet ryzykowne estetycznie okrucieństwa".

U Wajdy w "Klątwie" Wyspiańskiego gra księdza. Księdzem będzie też w "Dziadach. Dwunastu improwizacjach" Jerzego Grzegorzewskiego według Mickiewicza. Ta rola przypadnie mu również w telewizyjnych "Dziadach" Jana Englerta.

Wspomina Barbara Hanicka, scenografka tamtego spektaklu: - Janek nie był szczególnie szczęśliwy w teatrze Grzegorzewskiego. To dziwne, bo w odróżnieniu od wielu aktorów Frycz nie oczekuje od reżysera gadania, porozumiewa się poprzez aktorską intuicję i wrażliwość. A Grzegorzewski to właśnie reżyser małomówny. Konfliktów nie było, ale namiętności też nie. A mimo wszystko pamiętam tę rolę.

Prosto od tych żywych klasyków wystawiających klasyków XIX-wiecznych Frycz trafia do Grzegorza Jarzyny. Młodziutkiego, ledwie trzydziestoletniego, ogłoszonego właśnie nadzieją młodej polskiej sceny, świeżo upieczonego dyrektora artystycznego warszawskich Rozmaitości.

W reżyserowanym przez Jarzynę w Teatrze Polskim we Wrocławiu "Doktorze Faustusie" według Tomasza Manna wciela się w główną rolę - kompozytora Adriana Leverkühna, genialnego artysty, który zawiera pakt z diabłem - tak jak zawiera go wówczas, w latach 30., ojczyzna Manna. "Jest we Fryczu naiwny chłopiec, który łapczywie chwyta życie, i dojrzały mężczyzna rozpaczliwie szukający miłości" - pisze Roman Pawłowski, jeden z nielicznych recenzentów, których przekonał przyjęty z oporami spektakl Jarzyny.

Kilka lat później tak samo - odczytując bohatera w sposób daleki od klasycznie przyjętego - Frycz z Jarockim zaczarowali "Tango" Mrożka. Grany przez Frycza Stomil - "nowoczesny ojciec", przeciwko któremu buntuje się młody konserwatysta Artur - z pretensjonalnego kabotyna zmienił się w poczciwego, odklejonego od rzeczywistości inteligenta, sierotę po kontrkulturowej kontestacji. "Wycinane przez niego tekturowe formy mogłyby stanąć w galeriach sztuki współczesnej obok prac Michała Budnego. Melonik, laska i konwencja rytuału zbliżają go do nadal działających grup typu Cinema Teatr czy teatru źródeł" - pisała o Stomilu Frycza w "Wyborczej" Joanna Derkaczew.

Dziś na deskach Teatru Narodowego 64-letni aktor przełamuje stereotypowe odczytania w "Burzy" Williama Szekspira. W entuzjastycznie przyjętym spektaklu Pawła Miśkiewicza Frycz gra uzurpatora Antonia, brata Prospera - głównego bohatera sztuki. W jego wykonaniu Antonio, sprawca wygnania brata, to nie bajkowy szwarccharakter, ale polityk trzeźwo stąpający po ziemi, wolny od uraz i widzący rzeczywistość taką, jaka jest, a zarazem bezwzględny.

Barbara Hanicka, scenografka "Burzy": - To było fascynujące podczas prób patrzeć, jak Janek intuicyjnie rozumie reżysera w punkt, po prostu czuje.

Alkohol i płatny seks

Równolegle do przygód teatralnych toczy się przygoda aktora z polskim kinem. Frycz gra w kultowym i kasowym "Wielkim Szu", historii karcianego oszusta walczącego o swoje na tle krajobrazu dorabiającej się Polski czasów Gierka. Pojawia się w kameralnych obrazach Andrzeja Barańskiego, m.in. "Kawalerskim życiu na obczyźnie" - zrealizowanym na podstawie autentycznych pamiętników robotnika emigranta z początku XX w., opowiadającym o pierwszych wtajemniczeniach erotycznych młodego mężczyzny opisywanych plebejskim, jędrnym językiem. W latach 90. zagra w "Spisie cudzołożnic" Jerzego Stuhra, ważnym w swoim czasie obrazie kondycji polskiego inteligenta czasów transformacji według prozy Pilcha, ale naprawdę głośno będzie o nim w 2000 roku po roli u Mariusza Trelińskiego.

W jego "Egoistach" Frycz był jednym z młodych przedstawicieli nowych warszawskich elit zatracających się w narkotykach, alkoholu i płatnym seksie. Jego Filip, homoseksualny architekt, popełnia samobójstwo przerażony pustką egzystencji. "Nie bał się ryzykownie grubej kreski" - napisze o tej roli Łukasz Maciejewski w eseju "Frycz, czyli anarchia".

- O Fryczu krążyły różne plotki: że wymagający, że chmurny, że generalnie może być niełatwo. Pamiętam, jak przyszedł na pierwszą próbę i przywitał mnie słowami: "No zobaczymy, zobaczymy, jak mi się nie będzie podobało, zawsze mogę zrezygnować" - opowiada Lena Frankiewicz. - Pomyślałam wtedy: "Jeszcze czego!". Ale jednocześnie, że muszę go uwieść pomysłem, zaprosić do bardzo konkretnego świata. I w ramach tego świata pozwolić mu na wolność.

W taki sposób zaczęła się współpraca doświadczonego aktora i młodej reżyserki z pokolenia trzydziestolatków przy spektaklu Teatru TV "Dolce vita". Frankiewicz: - Szybko zorientowałam się, że faktycznie to aktor, który ceni sobie konkretną wizję reżysera i jeśli jest do tej wizji przekonany, to bardzo dużo proponuje i wnosi w przedstawienie. On jest niebywale inteligentny, a przy tym to zwierzę aktorskie.

Dziadek lata dronem

Skomplikowane relacje z otoczeniem, własny pomysł na rolę, charakter, łamanie schematów - czy Frycz aktor przypomina Frycza człowieka?

Urodzony w krakowskim "mieszczańskim domu z fortepianem i książkami", jak powie po latach, od ojca, inżyniera górnictwa, nauczył się "być surowym dla siebie i dla innych".

Trochę z niego odnalazł u Jarockiego, reżysera bardzo wyrazistego i wymagającego. "Proszę tu stanąć, otworzyć, otworzyć drzwi i wejść. Lewą nogą. To był inny świat. Konkretu, precyzji, matematyki" - opowie Frycz po latach Elżbiecie Koniecznej, biografce reżysera. I doda, że "wzrostem, sposobem bycia, takim kąśliwym poczuciem humoru, pewnego rodzaju okrucieństwem w stosunku do siebie i do ludzi" Jarocki przypomina mu właśnie ojca.

Dziś Frycz ma za sobą dwa małżeństwa - z Grażyną Laszczyk, również aktorką, rówieśniczką ze studiów, i z Agatą Frycz, pielęgniarką. Dziś jest z trzecią, Małgorzatą. Ma sześcioro dorosłych dzieci - w tym piątkę z drugiego małżeństwa, jest też dziadkiem.

Wszystkie twarze Piłsudskiego na 100 lat niepodległości

O jego skomplikowanych relacjach z córkami rozpisywała się brukowa prasa - Frycz miał nie akceptować wyboru przez nie aktorstwa jako drogi życiowej. Starsza, Gabriela, też skończyła krakowską PWST i od 11 lat jest aktorką Teatru Nowego w Poznaniu. Młodsza, Olga, gra głównie w serialach, ale już zdarzało się, że recenzenci pisali: "niedaleko pada jabłko od jabłoni" - jak wtedy, gdy zagrała nastoletnią Basię we "Wszystko, co kocham", słodko-gorzkiej punkowej opowieści o niemożliwej miłości syna oficera i córki związkowca u progu stanu wojennego.

Sport? Futbol, jak mówił, kibicuje Cracovii. Pasja? Modelarstwo, od lat skleja statki i samoloty.

Grabowski: - Chyba najlepiej naszą znajomość ilustruje jego prawdziwa pasja, ta dotarcia w przestworza. Najpierw opowiadał, jak z synem Antkiem puszcza latawce na Błoniach, potem pokazywał modele samolotów, a teraz jest dron, z którym przyjechał do nas dumny i zakręcony. Ciekawi mnie, z czym przyjedzie następnym razem. To cały Jasiek. Tajemnica.

Naczelnik jazzuje

- Uważam, że on jest wciąż nie do końca doceniony przez kino. Czuję, że teraz jest jego czas, życzę mu, żeby się o niego upomniało - mówi Lena Frankiewicz.

Ona sama pracuje właśnie z Fryczem nad nowym spektaklem w Narodowym "Jak być kochaną" według powieści Kazimierza Brandysa i filmu Wojciecha Jerzego Hasa.

- On podczas prób ogarnia nie tylko to, co sam ma grać, ale przygląda się sensom całej sceny i temu, jak rozgrywają partnerzy. Nazywam to "pokerowym aktorstwem". I już wiem, że każdy spektakl będzie inny, bo już zapowiedział, że będzie "sobie jazzował".

Ale kino też się, zgodnie z życzeniem, o Frycza upomniało. Jeszcze przed wakacjami pojawi się na dużym ekranie u Władysława Pasikowskiego, w inspirowanym postacią Jana Nowaka-Jeziorańskiego sensacyjnym "Kurierze" jako generał Kazimierz Sosnkowski, a pod koniec września w rocznicowych "Legionach" zostanie samym Józefem Piłsudskim.

Tam też będzie zapewne pokerowo. Frycz zastrzega, że nie lubi opowiadać o swoich rolach, ale coś jednak mówi: - Podczas pracy nad postaciami historycznymi uciekam od dokumentowania, staram się polegać na własnej intuicji, ale był taki moment na planie, który zapamiętałem. Stałem naprzeciw kilkudziesięciu wspaniałych mężczyzn, pasjonatów z grup rekonstrukcyjnych. Przechadzałem się po planie, powtarzałem tekst sceny przemówienia Piłsudskiego przed wymarszem Pierwszej Kadrowej. Podszedł do mnie jeden z tych świetnych chłopaków: "Wie pan, Piłsudski nie nosił czapki w taki sposób, zawsze ją nosił trochę inaczej". A ja na to: "Co? Ty ośmielasz się Naczelnikowi uwagę zwracać?".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji